sobota, 5 maja 2018

Prosty rachunek..







I nie chce wyjść inaczej :(
Wstaję o 5-tej rano. A dokładnie drapię się z łóżka jak jakiś paralityk, z trudem i bólem stawiając pierwsze koślawe kroki. Podgrzewam psie jedzenie, daję je psom, kiedy zjedzą zmywam po nich. Potem robię sobie wałówkę do pracy na cały dzień, łącznie z małym obiadem. Piję kawę, łykam tabletki, czasem zagryzę kromką pieczywa. Następnie poranna toaleta, makijaż, ogarnięcie łóżka i już mogę szykować kundle na spacer. Dobrze, że już jest ciepło i nie trzeba zakładać im swetrów, tylko szelki, obroże,  smycze i obowiązkowo kagańce. Jeśli nie wyjdę z nimi o 7-mej, to się spóźniam do pracy. Z pracy wychodzę o 16-tej, potem czasem małe zakupy, w domu jestem przed 17tą. Muszę biec z psami na spacer, ten najdłuższy, spokojny, który trwa około 45 minut, Wracamy, rozbieram kundle, czyszczę łapy, albo (i) podogony. Szykuję psom jedzenie, daję tabletki, zmywam po nich. Co drugi dzień gotuję psom żarcie na dwa dni. Jestem wolna przed 19-tą. Ostatni spacer zaliczamy między dziewiątą a dziesiątą wieczorem. Dbam, aby spędzić w łóżku noc nie krótszą niż 7 godzin, bo od dziecka cierpię na bezsenność.


A przecież jeszcze trzeba się zakręcić po domu, coś sprzątnąć, ugotować, albo uszyć. Muszę też znajdować czas na psią naukę, bo to bardzo ważne. Siad, połóż się, zostań, do mnie, stój, noga, albo odejdź, abym to ja mogła wyjść pierwsza przez drzwi, a nie być wyciągana przez wrzeszczącego Titka. Chodzę na szkolenie z Titkiem do szkoły „DOGadajcie się”, a Tłiksia uczę w domu. Nie ma miesiąca, abym nie musiała z którymś futrem biec do weta. Staram się też dziergać coś, aby wymieniać na dobro :) Nie oglądam TV, trudno znaleźć czas na książkę. Nie mam też czasu na buszowanie po internecie.
Bardzo ważny jest dla mnie czas na modlitwę, na wyciszenie, na odczuwanie i wyrażanie wdzięczności.

A wdzięczna mogę być za tyle dobrych rzeczy :) Właściwe, to wszystko mam czego mi potrzeba. Mam rodzinę, bliskie osoby, które dzielą ze mną to życie. Mam te dwa kundle ze schroniska: Titka i Tłiksia, nie są co prawda idealne, ale któż jest? Za to na pewno są kochane, wdzięczne, oddane. Niedomagają na zdrowiu, nie znają dobrych manier, ale już jest o wiele lepiej. Leczymy się i uczymy się.
Mam dach nad głową i wróciłam na mój ukochany Żoliborz. Wciąż mnie to rozczula. Dziś znowu przechodziłam obok domu, w którym zaczęło się moje życie :)   Codziennie drepcę starymi ścieżkami.
Mam pracę, która pozwala mi uzyskiwać środki potrzebne do życia i do tego, aby jeszcze pomagać innym.
I wreszcie znowu mam wiosnę!
W końcu mam jeszcze na tyle zdrowia i siły, aby to wszystko ogarnąć.

Oczywiście mogłabym narzekać na to, co mnie cały czas boli, na to, co mi przeszkadza, na to, co mnie kosztuje wysiłek i na to, co mi utrudnia życie. Mogłabym utyskiwać na otaczający mnie świat, że taki, a nie inny, na ludzi, że podli, małostkowi, żądni pieniędzy, nieczuli na krzywdę. Mogłabym narzekać na mróz i na deszcz, i na spiekotę i na wichurę. No i oczywiście mogłabym się zżymać na przeciwników politycznych, w zamian za to, jak oni wyrażają się o mnie. Mogłabym, tylko po co?
Szkoda mi energii i czasu.   Zmieniam to, na co mam wpływ. Wierzę, że nawet najmniejsze dobro, powiększa sumę dobra na świecie. Wybieram bycie zadowoloną, z tego co mam, bo to czego nie mam, to czasu na zmarnowanie.



P.S.

Wczoraj dzięki Titkowi uratowaliśmy jeża. Na pomoc przyjechał ekopatrol ze Straży Miejskiej. A już krukowate czaiły się, aby go dopaść. To Titek go wywęszył. Nie wiem, czy jeż przeżyje, ale wiem, że nie zginął cierpiąc. To taka malutka kropelka dobra :)

Nad tak zwanym kanałkiem na żoliborskiej Kępie Potockiej. Idziemy tam spacerkiem 20 minut :)




Alejka platanów
 Po takim trzygodzinnym spacerowaniu psy są padnięte.









O proszę, umiemy już "siad" :)
 A to już nasze własne podwórko. Uprasza się o wychodzenie z psami poza teren :)










Pod naszym oknem :)
                                 

,