czwartek, 2 marca 2017

Wracam, skąd przyszłam.


 Wracam tam, gdzie wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła i małżeństwo się zaczęło. 

 Wracam razem z mężem, który też jest stąd, choć nie od tak dawna jak ja. A więc klamka zapadła i wielki powrót już trwa. Przeprowadzamy się. Wracamy na nasz ukochany, stary Żoliborz, gdzie jak promienie słońca ulice trzech wieszczów przecinają Plac Wilsona.

 Po urodzeniu mieszkałam na ulicy Mickiewicza, potem, od kiedy zaczęłam chodzić do przedszkola, na ulicy Słowackiego, z której wyprowadziłam się w noc po ślubie, a teraz będę mieszkać na ulicy Krasińskiego. Gdyby wbić wielki cyrkiel w środek Placu Wilsona i narysować kawałek okręgu, wszystkie te trzy domy znalazłyby się na łuku, oddalone od siebie o kilkaset metrów. A tuż obok placu wciąż jest nasza szkoła podstawowa, choć dziś to gimnazjum, i nasz kościół Św. Stanisława Kostki, z grobem księdza Jerzego, i Teatr „Komedia”, i park przy Komedii i oczywiście moje przedszkole, i moje podwórko i to pierwsze i to drugie. 

 Wracamy razem na nasz Żoliborz, który połączył nas dwoje na to wspólne, już trzydziestoośmioletnie życie. To tu zaczęło się wszystko między nami, wspólna szkoła, jedna i druga, pierwsza randka, pierwsze trzymanie się za ręce, pocałunki, pierwsza kłótnia, decyzja o ślubie, tu zaczęła się miłość na całe życie. 

 I choć prawie od roku wędruję małymi uliczkami serca Żoliborza, remontując i urządzając mieszkanie na Krasińskiego, to wciąż jestem niezmiennie zadziwiona i wzruszona. Strasznie mnie rozczulają te znajome miejsca i bardzo się cieszę, że podjęliśmy decyzję o powrocie na Żoliborz.

 Przez ostatni rok, rok nieobecności na tym blogu, zrobiłam mnóstwo różnych rzeczy w „czterech ścianach” mieszkania, w którym kiedyś mieszkał mój mąż ze swoją Mamą i Ojczymem, a do którego teraz my się przeprowadzamy. Przed rokiem to było zupełnie inne mieszkanie. W ciemnych kolorach, ciężkich tkaninach i futrach, pełne obrazów, rzeźb, różnych „staroci”, bo taki wystrój lubiła moja Teściowa. Zmarła rok temu.
 Ponieważ rok temu nie zamierzaliśmy tu zamieszkać, a mieszkanie miało być wynajmowane, zaczęłam je remontować i urządzać, właśnie pod wynajem. Miało być ładnie, ale niedrogo. Prosto i raczej skromnie. Zaczęło się od zlikwidowania ścianki działowej między aneksem kuchennym, a pokojem dziennym Założyłam, że wykorzystam kilka pozostawionych przeze mnie mebli, wszystkie poza przedwojennym biurkiem, pochodziły z lat 60tych. Szafy i regał na wysoki połysk, ława-jamnik i dwa fotele. Zostawiłam też niezwykle dla mnie sentymentalne meble z giętego metalu, bo w moim dzieciństwie też takie były w moim domu. Malowałam meble, wymieniłam fugi w glazurze, a terakotę pomalowałam farbą do betonu. Wymiany wymagał też kit w parkiecie, podłogę potem polakierowałam prawie na biało. Znowu malowałam szafy, też tę wielką do sufitu w kuchni. Malowałam krzesła, lampy, stołki obrazki.Zrobiłam abażury, pokrowce na fotele, uszyłam tapicerkę na krzesła. No i oczywiście szyłam: zasłony, narzuty, zagłówek do łóżka, poduchy, poduszki, poduszeczki. I szydełkowałam: obicia stołków, poszewki na poduszki, dywaniki, kieszenie na drobiazgi, a nawet ramę do lustra. I coś z czego jestem najbardziej dumna: odrestaurowałam to przedwojenne biurko, które było pokryte kilkoma warstwami bejcy i lakierów, a ja zrobiłam z tego dąb szczotkowany. Kupiliśmy nowe sprzęty AGD, rząd nowych szafek kuchennych, nowe łóżka do dwóch sypialni, dwa regaliki i czarny stół, wszystko najtańsze, bo pod wynajem. Na podłogę, poza dwoma sypialniami, gdzie pozostał parkiet, położona została wykładzina PCV, żeby było szybko i tanio, i żeby wynajmujący mieli ułatwione sprzątanie. A do tego dywany, bo trzeba jakoś "ocieplić". Zamiast rolet na okna zdecydowałam się na karnisze jednoszynowe i zasłonki, bo rolety wynajmujący szybko by zepsuli. I tak wszystko planowałam z myślą o wynajmie.

W grudniu zmagania remontowo-wnętrzarskie prawie dobiegły końca, a mieszkanie zmieniło się nie do poznania. Wtedy jakoś tak mi się strasznie żal zrobiło tego miejsca. Wyjątkowego, bo budynek jest z 1930 roku, zachowała się przedwojenna stolarka, zamek w drzwiach i wizjer, mosiężne klamki i tyle dawnych historii. Pożałowałam też mojej gigantycznej pracy włożonej w to mieszkanie, której wynajmujący zapewne by nie uszanowali. Aż wreszcie do głowy przyszła ta przewrotna myśl: to może, zamiast wynająć obcym ludziom, sami się tu przeprowadźmy? Pomimo tego, że przyzwyczailiśmy się do mieszkania na Ursynowie i tego, że na Żoliborzu nie ma gdzie parkować, i nie ma supermarketów, a właściwie to w ogóle nie ma porządnych sklepów i pomimo tego, że nie ma tu balkonu. No i na przekór wielkiemu przywiązaniu do lotniczych, przepięknych widoków z okien na naszym ursynowskim XI piętrze.
Żałujemy, że nie zrobiliśmy generalnego remontu łazienki i nie wstawiliśmy prysznica zamiast wanny. Sobie wymienimy jedynie kibelek, bo to nie jest inwazyjne. A wanna dostanie zasłonkę prysznicową.

 Porzucimy niebo na Ursynowie, ale zostaną bardzo miłe wspomnienia, bo było nam tu dobrze. No i tu przez trzynaście lat mieszkała z nami ukochana Dingunia. Teraz przyszedł czas na zupełnie nowy etap w życiu, bez dziecka i bez psa... Wracamy skąd przyszliśmy, bo zwyciężyło przywiązanie do miejsca dziecięcej beztroski i nastoletniego buntu, do miejsca, gdzie przez szczenięce lata spenetrowaliśmy każdy zakamarek i skąd wreszcie wyruszyliśmy razem w prawdziwe, dorosłe życie. To jest jak sentymentalna podróż do przeszłości. Fajnie jest wrócić do korzeni :)

P.S. Zdjęcia wnętrz fotograf Michał Młynarczyk
Zdjęcia zimowe- Justynka, a reszta to ja :)

Budynek WSM, Kolonia IV, został przed wojną zaprojektowany przez
małżeństwo architektów -słynnych Państwa  Brukalskich. Trzypiętrowy,
po dwa mieszkania na piętrze, w lustrzanym odbiciu.
Wybudowany w latach 1929-1930.

Mój podziw budzi przedwojenny projekt mieszkania,
gdzie pokój dzienny ma aneks kuchenny.




To był kiedyś pokój męża, tu się spotykaliśmy. Tak zrobiłam dla wynajmujących.
Mąż zamieni ten pokój w ... modelarnię i będzie już inaczej :)


A to będzie mój pokój.

W pudłach same włóczki :)))



Łazienka z dużym oknem ma wiele zalet :)

Włoska glazura z 1976r.  po wymianie fug wygląda jak nowa. 



Nasza suńka będzie z nami :*

Podwórko, budynek na przeciwko.

Nasz nowy dom.

Widok na ulicę Krasińskiego.

Widok na podwórko latem.

A tak było zimą :)



Dziękuję, że dotrwaliście do końca :)