niedziela, 31 lipca 2016

Nie zapomnij o nas.


 „Tyle żyjemy, ile żyje pamięć o nas.” Jan Karski



Kilka dni temu przekonałam się, że prawie trzydziestoletni mężczyzna, który kilka lat temu zamieszkał w Warszawie, pracuje tutaj i wynajmuje mieszkanie, nie wie, co wydarzyło się w stolicy Polski 1 sierpnia 1944 roku. Przekonałam się na własne uszy i oczy. I trudno było mi w to uwierzyć.

Bardzo Was proszę opowiedzcie o Powstaniu Warszawskim swoim dzieciom, nauczcie je jakiejś powstańczej piosenki. Porozmawiajcie o Powstańcach i o ówczesnych mieszkańcach Warszawy ze znajomymi, z rodziną, z przyjaciółmi, współpracownikami, albo z sąsiadami. Jeśli możecie wywieście biało-czerwoną flagę, a wieczorem w oknie zapalcie świecę. Niech Oni znajdą też miejsce w Waszej modlitwie, albo w wieczornej zadumie. 

Bardzo Was proszę, nie zapomnijcie o Nich. Nigdy...


Tytuł tego wpisu „Nie zapomnij o nas” pożyczyłam od twórców pięknej akcji-zbiórki publicznej na rzecz budowy i renowacji miejsc pamięci oraz mogił powstańczych 1944 roku.



I znowu przypomnę Wam moich najbliższych, tych, którzy wzięli udział w Powstaniu Warszawskim. A właściwie powinno być tych zdjęć więcej, bo przecież byli tu w tym czasie również inni członkowie mojej rodziny, a los ludności cywilnej w Warszawie był może jeszcze bardziej tragiczny, niż tych, którzy walczyli w powstaniu.


Moi dziadkowie ojczyści: Hanka Sokołowska,
 sanitariusza w Zgrupowaniu Chrobry II, śmiertelnie ranna w brzuch
przy Dworcu Pocztowym 11 sierpnia 1944r.
Zmarła w nocy w szpitalu Powstańczym na ul. Śliskiej 51.
Zygmunt Sokołowski, zginął w okolicy Alej Jerozolimskich 123.
Pochowany na chodniku pod tym adresem.

Kpt. Mieczysław Sokolowski "Dakowski", brat dziadka Zygmunta.
Z-ca dowódcy Grupy Bema AK, odtworzonego w strukturach AK przedwojennego 1 DAK im. Bema.
1 sierpnia dowodził w gruncie rzeczy samobójczym atakiem
na niemieckie koszary przy ul. Podchorążych. Przeżył powstanie i wojnę.
Skazany na śmierć za działalność w WiN, rozstrzelany w wojskowo-ubeckiej katowni
(GZIW)na rogu ul. Chałbińskiego i ul. Oczki,  30 listopada 1946r.

Krysia Żółcińska - Łączniczka, pseudonim „Grażyna”.
W Powstaniu przy Komendzie Głównej AK – pułk „Baszta” – batalion „Karpaty” – kompania K -4 (łączność). Walczyła na Mokotowie, potem przejście kanałami na Śródmieście Południowe. Z Powstania wyszła z ludnością cywilną.

Włodzimierz Karlińskibrat wujeczny mojej babci Hanki. W Powstaniu Warszawskim był łącznikiem, pseudonim „Zbych”. Był harcerzem. Przydzielony do Grupy Północ  A.K.– zgrupowanie „Róg” – batalion „Gustaw” – kompania harcerska. Walczył na Starym Mieście. Poległ 13 sierpnia 1944 roku na ul. Kilińskiego w wyniku eksplozji zdobycznego niemieckiego „ciężkiego nosiciela ładunków”, przez ludność Warszawy zwanego czołgiem pułapką. Miał 15 lat. 



Janina Karlińska, bliźniacza siostra Włodka, zwana w rodzinie Ninką.  W Powstaniu była strzelcem, pseudonim „Kuna”. Oddział A.K. - I Obwód „Radwan”(Śródmieście) –WSSpoł. (Wojskowa Służba Społeczna). Walczyła w Śródmieściu. Wyszła z Powstania z ludnością cywilną. 

Prawie 200 tysięcy zabitych, tych, którym przyszło wtedy tu żyć i walczyć dziś cichutko prosi: nie zapomnij o nas... 


Mur Pamięci, Muzeum Powstania Warszawskiego 30.07.2016.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Wyparowała jak kamfora...



Robię sobie wyrzuty, że tak wyparowałam jak kamfora. Od połowy marca moja doba powinna mieć przynajmniej dziesięć godzin więcej. Spadło na mnie mnóstwo spraw, które muszę obsłużyć w czasie pozostającym poza pracą zawodową i poza „normalnym”, domowym życiem. Poświęcam im każde wolne popołudnie i każdy weekend. Nie odpoczywam i mało śpię. Dlatego też  tak mnie tu mało.

Na urlop wyjechałam także z poślizgiem, w poniedziałek tydzień temu, i tylko na jedenaście dni. Jak zwykle do Wilgi, jak zwykle z mężem i suczką. Nietypowo, bo w lipcu, a to nie jest mój ulubiony miesiąc na wakacje. I do tego ta ponura pogoda. Pochmurno, prawie nie ma słońca, nie ma dnia bez deszczu, i jak dla mnie, jest zimno. Nie podoba mi się taka aura.

Jak natrętna, gryząca mucha wciąż powraca myśl, że pozostawienie fachowców od remontu samopas i nadzorowanie ich pracy przez telefon nie jest dobrym rozwiązaniem, mąci mi spokój. No cóż, fachowcy przystąpili do pracy spóźnieni, nasz urlop niezamierzenie się przyspieszył, i tak obie rzeczy zbiegły się w czasie, ale nie w przestrzeni. Niestety. Mogłam jedynie w ogóle zrezygnować z wyjazdu, a to byłoby bardzo smutne. Czekać na następne dwa tygodnie urlopu cały rok? To już wolę tak, jak jest. I niech się dzieje, co chce.

Poza tym same plusy :) Nie muszę, jak co dzień, wstawać do pracy o 4.45. Obiad gotuje się sam, podstawia się pod nos i jeszcze nie trzeba po nim zmywać. Powietrze jest „mahoniowe”, jak mawiała moja Babiśka. Jest dużo czasu na głaskanie suczki po brzuchu. A nawet raz udało mi się polatać moim malutkim samolotem, zresztą pierwszy raz w tym roku. Czytam kryminał z lat 70-tych, piję bardzo niezdrowe cappuccino, tnę trykot z odzysku na paseczki i szydełkuję z „tasiemkowej” włóczki saszetkę na drobiazgi. Pamiętam jak w młodości cięło się wszystko, rajstopy, podkoszulki, poliestrowe materiały i szydełkowało z nich kolorowe dywaniki. Wtedy nic się nie marnowało. Wczasy w Wildze są swoistym wehikułem czasu, bo czas się tu zatrzymał na latach 70-tych. I to, w brew pozorom, też jest miłe :)

Najserdeczniej Was pozdrawiam, życzę miłego urlopowania, prawdziwie letniej, słonecznej pogody i wybaczcie, proszę, że tak zniknęłam bez słowa.

Kwa, kwa :)))









P.S.

Sieci w tym lesie prawie nie ma, poza tymi, co na okolicznych stawach rybnych nastawiają :(