sobota, 29 sierpnia 2015

Wakacje się kończą :(


Jednak to prawda. Wakacje się kończą. I znów będziemy na nie czekać.

W dzisiejsze, sobotnie popołudnie złapałam troszkę wakacyjnego klimatu i słońce zachodzące za lasem. Księżyc wschodzący nad Wisłą.

Prawdziwie wakacyjnej niedzieli Wam życzę :)







Po powrocie złapałam księżyc za blokiem. 

środa, 26 sierpnia 2015

Ursynowskie impresje.



Mieszkam na Ursynowie od 13 lat. Wcześniej nigdy nie przypuszczałam, że tu wyląduję. To taka dziwna dzielnica Warszawy, którą zaczęto budować w szczerym polu w połowie lat 70-tych XX wieku. Nie będę o tym opowiadać, bo lepiej obejrzeć serial „Alternatywy” :) 

Nazwę Ursynów zawdzięcza pochodzeniu z dobrego rodu, bo to dawne ziemie Juliana Ursyna Niemcewicza. Jest tu kilka architektonicznych reliktów z dawnych lat. Bloki z betonu wykorzeniły zielone pola i sady rosnące we wsiach Imielin, czy Natolin. Dobrze, że nie wykarczowały Lasu Kabackiego. Śmiało, więc mogę powiedzieć, że choć jestem z miasta, to jednak jestem ze wsi ... Imielin. Trudno dziś odgadnąć, jak tu kiedyś było swojsko, zielono, kwitnąco, pachnąco, cicho i spokojnie. Jedynie niebo nad głową takie samo jak kiedyś.

Tak się po wczorajszej ulewie malowało impresjonistyczną kreską.









































Dziękuję, że wytrwaliście do końca tego przydługiego pokazu. Serdeczne pozdrowienia ślę do Was spod ursynowskiego nieba :)




niedziela, 23 sierpnia 2015

Wielki apetyt i mała karteczka (6)




Mijała zima 2005 roku, a mój apetyt na wiedzę o dziadkach ojczystych rozbudzony przez pismo z PCK wzrastał coraz bardziej. Rozrastał się wciąż żywiony mnożącą się porcją wątpliwości wywołanych owym pismem. Pisałam o tym w poprzednim wpisie z numerem 5 „Lawina wątpliwości”. Od kilku dziesiątek lat nie miałam kontaktu z żadną osobą z rodziny mego nieżyjącego od blisko 40 lat ojca i gorączkowo próbowałam znaleźć sposób na dotarcie do jakichkolwiek informacji o rodzinie taty. 



I wtedy właśnie przypomniała mi się mała karteczka przechowywana z dokumentami dotyczącymi śmierci mojego ojca Rafała. Był to spis członków rodziny, którzy pokrywali koszty sprowadzenia jego ciała z Rumunii do Polski. Wśród wymienionych osób, o których wiedziałam, że już nie żyją, był też ktoś, kogo nie znałam. Ten ktoś, nazwijmy go Doktorem Wizatem, nie pojawiał się na naszych rodzinnych uroczystościach, nie był też uwieczniony na żadnej fotografii, ale wiedziałam, że rodzice jeszcze przed moim urodzeniem gościli kilka razy u niego. Doktor Wizat nosił nazwisko takie samo jak panieńskie mojej babci Hanki, więc wydawało mi się, że są spokrewnieni. Mama powiedziała mi, że osoba z karteczki to właśnie Wizat i wymieniła nawet ulicę w Warszawie, na której na przełomie lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku mieszkała ta rodzina. 

Wkrótce udało mi się wyszperać gdzieś starą, papierową książkę telefoniczną. Sprzyjało mi szczęście, bo w umieszczonym w niej spisie nazwisk znalazłam Doktora Wizata mieszkającego przy tej ulicy. Chyba jeszcze tego samego wieczoru z bijącym sercem zadzwoniłam pod wskazany przez łut szczęścia numer. Telefon odebrał mężczyzna, ale głos wydał mi się zbyt młody, jak na kogoś prawdopodobnie po sześćdziesiątce. Niepewna spytałam, czy mogę rozmawiać z Doktorem Wizatem?
Mój rozmówca chciał wiedzieć, w jakiej sprawie dzwonię. Odrzekłam, że jestem córką kogoś z rodziny, nazywam się Beata Bartoszewicz, a moim ojcem był Rafał Sokołowski. Wówczas mężczyzna z nutą dziwnej satysfakcji w głosie powiedział, że z panem W. rozmawiać nie mogę. Zawiesił głos i po chwili, która dla mnie ciągnęła się w nieskończoność, wyjaśnił wreszcie: mój ojciec Doktor Wizat już tu nie mieszka. Zapadła cisza, a ja wstrzymałam oddech czekając, czy na tym rozmowa się skończy. Po chwili namysłu mój rozmówca jednak się przedstawił i dodał, jakby lekko obrażony: - I oczywiście wiem, kim był Rafał Sokołowski. 
W duchu ucieszyłam się, że mój interlokutor to wie, bo w swojej naiwności uważałam, że to wydatnie ułatwi sprawę naszych kontaktów. Nie wypada umieszczać w internecie personaliów żyjących członków rodziny, tym bardziej bez ich wiedzy i zgody, dlatego nowo poznanego członka rodziny będę odtąd nazywać Zezatem. Opowiedziałam więc Zezatowi o swoich poszukiwaniach w PCK i o nadziejach, że rodzina „Ze”atów może mi udzielić informacji o Hance, a nawet pokazać jakieś zdjęcia. Wówczas Zezat pochwalił się, że od zawsze interesował się historią, jest pracownikiem Bardzo Ważnego Muzeum i że w jego prywatnych zasobach znajduje się wiele dokumentów dotyczących rodziny Sokołowskich. Pozyskał je dwadzieścia pięć lat temu dzięki uprzejmości i hojności mojego stryja Krzysztofa Sokołowskiego – brata mego ojca. Krzysztof bowiem stale utrzymywał z nimi kontakt, aż do swojej śmierci w 2000 roku. I tak dowiedziałam się, że brat mojego ojca nie żyje, a wiele rodzinnych pamiątek po Sokołowskich jest od dawna własnością Zezata.

Rozmawialiśmy dość długo, raczej chaotycznie opowiadając o sobie. Choć o sobie to głównie ja mówiłam. Wtedy pierwszy raz usłyszałam, że moja babcia Hanka miała brata Jerzego, który był dziadkiem Zezata. Oznacza to, że ja i Zezat, prawie mój rówieśnik, mamy wspólnych pradziadków. Mój kuzyn-muzealnik obiecał mi spotkanie już wkrótce. Miał do mnie niebawem w tej sprawie oddzwonić i wskazać termin mojej u niego wizyty, jak tylko rozezna się w swoim terminarzu. Mijały dni i tygodnie, a telefon milczał. Nie wiem czemu nie miałam odwagi zadzwonić ponownie, ale za to postanowiłam napisać list. 

O tym, jednak następnym razem.

Zapraszam też do lektury poprzednich wpisów w dziale "Korzenie".

czwartek, 20 sierpnia 2015

Wracam do sierpnia.




Wracam, bo taką mam potrzebę, a może nawet jest w tym coś z powinności. Właśnie, powinności, czyli tego, co dziś ja, my, powinniśmy, tak jak Oni wtedy czuli, że powinni. Wtedy 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie.A my dziś powinnyśmy pamiętać i powinniśmy cieszyć się wolnością.



 Wracam do zdjęć zrobionych 31 lipca tego roku na Placu Krasińskich, gdzie pod pomnikiem Powstania Warszawskiego odbyła się polowa Msza Św. i Apel Poległych. Tego dnia wybrałyśmy się tam z mamą, a w drodze do jej rąk dziwnym zrządzeniem losu trafiło zaproszenie do wejścia na teren uroczystości, tam gdzie wchodzą tylko specjalnie zaproszeni. Mogłyśmy więc uczestniczyć w tych obchodach siedząc wewnątrz, a nie na stojąco zza barierek. Pięknie śpiewali żołnierze, a gdy w powietrzu uniosła się melodia „Gdzie dziewczęta z tamtych lat” z oczu zupełnie nieproszone poleciały łzy jak groch... 



Wreszcie salwa honorowa Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego wstrząsnęła nami choć trochę uzmysławiając, jak to jest, gdy tuż obok padają wystrzały. Tylko trochę, bo wtedy była to walka na śmierć i życie.



A nazajutrz 1 sierpnia podreptałam w miejsca miejsca, w których mogę się z Nimi spotkać wznosząc oczy ku niebu. Tym razem byłam z mamą, która ma trudności z chodzeniem, więc byłyśmy jedynie na Cmentarzu Powstańców Warszawy na Woli, gdzie są pogrzebani moi dziadkowie Hanna i Zygmunt Sokołowscy, a potem w parku Muzeum Powstania Warszawskiego, przy Murze Pamięci, na którym wyryto pośród tysięcy innych również imię i nazwisko mojej babci Hanki.



A za murem, ogrodową alejką można iść na spotkanie tym młodym, pięknym ludziom – Powstańcom Warszawskim, których pokolorowane, wielkie fotogramy dały się opleść różanym krzewom. Byłyśmy tylko my dwie, bo muzeum było już zamknięte. Cisza, spokój, chrzęst kamieni pod stopami. Gdy patrzę w ich często pogodne twarze zawsze trudno mi uwierzyć w to, że to wszystko wydarzyło się naprawdę.

Ciemna brukowa kostka wyznacza szlak wiodący do włazu kanału,
którym powstańcy opuszczali Stare Miasto.


To jest właśnie to miejsce, dla niektórych droga do życia, dla innych nie...





Powstaniec i harcerze z grupy rekonstrukcyjnej
Kwiaty dla Hanki, dziewczyny z tamtych lat ...






Niemcy na Woli mordowali całe rodziny...


Z Cmentarza pojechałyśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego.
.
Na Murze Pamięci wyryto tysiące nazwisk poległych powstańców.
















Najslynniejszy powstańczy ślub. Przeżyli powstanie oboje.
Potem żyli na emigracji w USA, zawsze razem...



Eugeniusz Zenon Lokajski – polski lekkoatleta, olimpijczyk,
fotograf amator, podporucznik rezerwy piechoty Wojska Polskiego II RP,
 porucznik Armii Krajowej, uczestnik powstania warszawskiego.
 Autor najpopularniejszych zdjęć z powstania.


Taki poniemiecki rynsztunek miało niewielu, niestety.






Płonący dach kościoła Św. Krzyża.
Tyły kościoła Św. Krzyża zdobytego przez powstańców.
Moja mama tłumaczy mi, że to wejście , do którego zmierzają powstańcy
prowadzi do sali katechetycznej. Kościół ten jest dla mamy szczególny, bo był jej parafią.
Tu chodziła na religię, tu wzięła ślub z moi ojcem i tu mnie ochrzciła.








Wkoło muzeum stają nowe domy, Warszawa wciąż się rozwija.




.
Pamiątkowa tablica na ścianie muzeum poświęcona
Panu Prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu,
 którego staraniem powstało Muzeum Powstania Warszawskiego

A w drodze do domu widziałam wiele powiewających
biało-czerwonych flag.

Wybaczcie, proszę, że zdjęć tak dużo, nie umiałam połowy wyrzucić.