sobota, 27 września 2014

List sprzed 100 lat...

List z 1915r. napisała Julia Palmirska
do męża dr. Władysława Palmirskiego

... czyli o miłości, tęsknocie i Wielkiej Wojnie.







Działo się to niespełna sto lat temu. Był piątek 29 października 1915.

Już od ponad roku trwała Wielka Wojna budząc trwogę i strach nie tylko w Polakach. Zanim jeszcze 4 sierpnia tamtego roku do Warszawy wkroczyli Niemcy, wiele osób wyjechało z miasta na wschód, do Rosji, do Moskwy, Petersburga, na Krym do Odessy a nawet do Baku. W Rosji przebywał również doktor Władysław Palmirski. Nie jestem pewna, czy wyjechał z własnej woli, czy wyjazd był mu narzucony. Wyjechał w związku z obowiązkami zawodowymi. Wojna niesie nie tylko zniszczenia i śmierć od kul, szabli i bagnetów. To też głód, wycieńczenie, choroby i dlatego zapotrzebowanie na szczepionki było ogromne. Doktor Palmirski już dawniej wyjeżdżał do Rosji, gdzie w Odessie współtworzył stację bakteriologiczną. Żołnierze umierali nie tylko z ran odniesionych w walkach, znoszeni do polowych lazaretów po stoczonych bitwach. Umierali, podobnie jak cywile, na szerzące się choroby zakaźne: dyfteryt, cholerę, dur brzuszny, czerwonkę, szkarlatynę, ospę. Dobry bakteriolog, jakim był Władysław Palmirski w takim czasie był szczególnie potrzebny. Po prostu musiał wyjechać, inaczej przecież nie zostawiłby w Warszawie swojej kochanej żony Julii.


List Julii Palmirskiej do męża Władysława Palmirskiego przepisałam pogrubioną kursywąJego treść wplotłam w opowieść o tamtym dniu Moja prababka Stanisława Sokołowska była siostrą cioteczną doktora Palmirskiego. 

I znowu będzie o miłości i też o Wólce Prackiej


****

Noc skończyła się długo przed świtem. Ciepło z pieca umykało i chłód przeniknął skuloną pod kołdrą Julię. Jednak bardziej niż zimno dokuczał jej okropny sen. Jej Władzio był po drugiej stronie jakby płynącej parowem rzeki, czy przepaści i wyciągał do niej ręce, coś wołał, ale ona go nie słyszała. Nie mogła zrobić kroku, bo stała na krawędzi tego urwiska. Oddzielająca ich przestrzeń wypełniała się mgłą tak gęstą jak wata. Wyciągnęła ręce w jego stronę, ale zniknęły w białym mleku. Próbowała zawołać, najgłośniej jak umiała 

- Władku, jesteś tam? Jesteś? Gdzie jesteś?...

Obudził ją własny, uwięzły w gardle krzyk.

Usiadła na łóżku, bo wiedziała, że i tak już nie zaśnie. W ciemnościach próbowała dostrzec puste miejscu, które zwykle obok niej zajmował mąż. Przesunęła ręką po pluszowej narzucie, płaskiej i zimnej. Próbowała przypomnieć sobie chwilę, gdy on leżał obok niej i gdy rano głaskała przez tę narzutę jego kochane ciało.

- Jesteś tam Władku? Gdzie jesteś Kochany? – szeptała. Drżała – może z zimną, a może z miłości.

Tęsknota stała się jak żelazna obręcz ściskająca serce i już chwytała ją za gardło. Nie, nie może płakać jak mała dziewczynka. Ma już przecież prawie 50 lat. Nałożyła na siebie niebieski, gruby szlafroczek i zsunęła nogi na podłogę. Stopy bez trudu trafiły w ranne pantofle.
Julia i Władysław Palmirscy



Julia zapaliła stojącą na nocnym stoliku świecę i przez chwilę przyglądała się wyłaniającemu się z mroku małemu, owalnemu portrecikowi. Jego twarz obok jej buzi, głowa przy głowie, serce przy sercu.
Wstała i osłaniając dłonią drgający płomyk podeszła do sekretarzyka. Postawiła świecznik na blacie, a z oparcia krzesła zdjęła wełnianą chustę i opatuliła się szczelnie miękką, puszystą tkaniną. Nie wezwała panny pokojowej, aby napaliła w piecu. Chciała w spokoju napisać mężowi o tym co w tej chwili czuje. Ich listy były po prostu jak rozmowa. 


Z prawej szufladki sekretarzyka wyjęła kartkę listowego papieru, zdjęła przykrywkę z kałamarza i umoczyła stalówkę w atramencie. W pokoju rozległ się chrzęszczący dźwięk skrobania pióra po bumadze.

29 X (1)915,

Władku mój drogi, jedyny!

Piszę bo Anka wyjeżdża, ale nie mam nadziei, aby słowa moje Cię doszły. Chciałabym posłać Ci wieści i myśli moje, ale nie wierzę abyś je otrzymał. Tyle już listów wysłałam, a Ty pewnie żadnego nie masz. Ja miałam od Ciebie wiadomość z 17 VIII. A poza tem jakaś wiadomość krótka mnie doszła z Września. Teraz już zdaje się mi (nic) nie odbiorę – czy Ty pojmujesz jak mi z tem jest smutno!

Zdrowa jestem i całe moje otoczenie, lecz wszyscy wzdychamy do końca wojny, lub do jakiegoś endu, abyś Ty znów się mógł znaleźć wśród nas wszystkich.

Wybieram się ze Staśkiem w Niedzielę na wieś na dni parę, bo już nie mogę wysiedzieć tak ciągle w mieście.
Julia oderwała wzrok od listu, bo wyobraźnia przeniosła ją do jakże miłej Wólki Prackiej. Tam jest przestrzeń, kryształowe powietrze, świerki strzeliste i stawy, które teraz rano pewnie pokrywa cienka skorupka lodu. Tam jest wolność, która na jedną mała chwilę, ukryła się przed wrogiem. Zresztą już najwyższy czas dojrzeć gospodarstwa, tym bardziej, że ostatnie tygodnie spędziła z siostrą i siostrzeniczkami w Warszawie.
Och – westchnęła ciężko. Nie sposób już dłużej zatrzymywać Anki, ani dziewczynek. A z nimi pociecha i wesele, nawet w taki smutny czas. Tyle pogody, gwaru i zamieszania wnoszą do jej domu córki siostry: Wandzia i bliźniaczki Zosieńka i Marcia. Te wyrastające na ładne panienki siostrzenice Julia bardzo kocha. Na to wspomnienie z twarzy Julii zniknął na moment posępny wyraz, a pióro ochoczo pomknęło po papierze.


Zobaczę chociaż na własne oczy co się tam dzieje. Anka była u nas 3 tygodnie – dziś wyjeżdża, dziewczynki smutne, mnie bajecznie jest smutno, a nic jaśniejszego nie widzę na horyzoncie. Pracownia dotąd idzie, ale kto wie co będzie dalej- Ciągle się dopytują o Ciebie.
A właśnie- pomyślała Julia - muszę dziś koniecznie zrobić zamówienie na nowe szkła do pracowni - i wyjęła z sekretarzyka książkę zleceń zakupów. Dobrze chociaż, że bakteriologiczna pracownia Władka jest na miejscu, w naszej kamienicy. Zawsze to jakaś ulga w organizacji zajęć. Zresztą wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby nie ta wstrętna wojna. Trudno wprost uwierzyć, że to naprawdę się dzieje – rozważała zasępiona. Tyle okrucieństwa, tyle ludzkich tragedii. Boże jedyny, kiedy to się skończy... Po chwili znowu pochyliła się nad listem. 


Czasem mi się zdaje, że wszystko co się dzieje to jakiś straszny długi sen, okropnie męczący – czy i kiedy nastąpi przebudzenie? Czy wrócą nasze dawne dobre czasy?

Boję się zawsze o Ciebie, czyś aby zdrów i czy aby o sobie pamiętasz- Ja nie mogąc często pisywać do Ciebie, gdy mi już bardzo ciężko na duszy – i pragnę bądź co bądź z Tobą gawędzić – rzucam swe myśli do Ciebie na papier i chowam pod klucz, dla Ciebie gdy wrócisz już do nas. Tylko wracaj Władźku co najprędzej i niech Cię Pan Bóg strzeże w każdej godzinie, abyś nam wrócił zdrów zupełnie.

Tak jak Ty pragniesz zdrowia dla mnie, tak ja pragnę go dla Ciebie.

Gdy tęsknota szarpie mię już bardzo – tylko o jedno proszę Boga serdecznie, aby mi Ciebie w zdrowiu przynajmniej zachował.

Uściśnienia serdeczne, długie – wyrazy bezgranicznego przywiązania wysyłam na szczęścia – czy Cię dojdą ? Twoja Julia

Jeszcze przez chwilę Julia wpatrywała się w złożoną na pół kartkę. Wahała się, czy włożyć ją do koperty. Potem odsunęła lewą szufladkę sekretarza i tam na małym stosiku podobnie zapisanych papierów położyła następny list do męża. 
Wstała rozcierając zziębnięte ramiona i podeszła do okna. Wychodziło na ulice Koszykową, na której właśnie młody latarnik gasił jedyną teraz palącą się nocą gazową latarnię. Ten brak oświetlenia był najmniej dolegliwą konsekwencją wojny. 
W Warszawie wstawał szary świt. Do uszu kobiety dobiegł z razu niezbyt głośny turkot wozu i stukot końskich kopyt. To od strony Ujazdowskich toczył się wóz węglarza. Woźnica co chwila strzelał z bata nad głową konia, który z trudem ciągnął wypełniony węglem wóz. Mijając ich kamienicę pod numerem 23 zwolnił przed zbliżającym się już skrzyżowaniem Koszykowej z ulicą Mokotowską. Julia usłyszała, bo zobaczyć tego nie mogła, że węglarz skręcił w lewo za stojącą obok kamienicą. Hałas jakim tego ranka wypełnił ulicę furman i jego furmanka zlewał się już z innymi dźwiękami budzącego się dnia.
****  

Wciąż czytam ten list ze wzruszeniem. I nie dlatego, że jego autorka jest ze mną w odległy sposób spowinowacona, lecz dlatego, że jest to piękny list o miłości, o tęsknocie, w którym prawie pięćdziesięcioletnia kobieta, po 23 latach małżeństwa pokazuje, jak żywe jest jej uczucie do męża i jakimi są wielkimi przyjaciółmi. W tym liście ożywają też obawy Julii Palmirskiej, jej smutek i przygnębienie, który niesie ze sobą wojenny czas.


Czy my dziś potrafimy tak kochać i pisać takie listy? Czy doceniamy czasy pokoju? Czy potrafimy cieszyć się tymi wszystkimi drobnymi, dobrymi rzeczami które mamy i które nas spotykają? A pokój na świecie tak kruchy, podobnie jak ludzkie życie.
Dzielę się tym wzruszeniem z Wami, moi Drodzy Czytelnicy, za zgodą obecnej właścicielki listu – prawnuczki wspomnianej w liście Anny Offmańskiej.
P.s.

Narracja w tej notce jest fikcją „literacką”, aczkolwiek opartą o znane mi fakty.
Zdjęcia współczesne pochodzą z prezentacji grup rekonstrukcji historycznej - z otwarcia wystawy "Skrzydła Wielkiej Wojny", Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie, 27.07.2014.





Czytaj też:

.Okradziono mnie?
.Niespodziewane pocieszenie

wtorek, 23 września 2014

Miłość, czy pieniądze...


... czyli dylematy panny młodej.








Adam Asnyk za mną chodził i dlatego kupiłam w antykwariacie tomik jego poezji. A dlaczego właśnie ten a nie innymi opisałam w notce Niespodziewane pocieszenie.

Zabrałam ze sobą książeczkę na ulubione łono natury, to znaczy na lotnisko. Wstęp przybliżył mi nieco dzieje życia poety „od miłości”. Nie było ono łatwe, a jeśli chodzi o miłość to nawet nieszczęśliwe. Adam zakochał się już nie taki młody, bo pod trzydziestkę się zbliżający, w pannie o kilkanaście lat młodszej i na domiar złego z majętnej rodziny. Konkury niezbyt bogatego poety zostały odrzucone mimo kilkuletnich zabiegów I cóż, serce złamane w wierszach opisane. Czasem gorzka ironia, a czasem żałość i ból zamknięte w kręgu idealnych rymów i rytmu.
.

PRZESTROGA
Ty, lube dziewczę, masz dusze tkliwą,
Co się pięknością wszelką zachwyca,
Jednak Ci radzę, chcesz być szczęśliwa,
To za mąż idź za szlachcica!

Poetycznego nie bierz kochanka!
Poezya w życiu, to ból i troski;
Ty przede wszystkim jesteś szlachcianka,
Trzeba ci z mężem i wioski.

Bardzo rozsądnie robi twa matka,
Łamiąc kaprysik twój idealny...
Miłość to jakaś ciemna zagadka,
Majątek, ten jest widzialny!

Przeminie wiosna rozkosznych wrażeń
I sny przeminą, któremi żyjesz,
I śmiać się będziesz z dziecinnych marzeń,
Skoro troszeczkę utyjesz!


I będziesz wdzięczna swej matce potem,
Na bal w poczwórnej jadąc karecie,
Żeś zaślubiła worek ze złotem,
Dawszy odkosza poecie.
1870.

Zamyśliłam się nad tym, jakie to czasy dawnej były okrutne, kiedy kobiety nie często mogły podążać za głosem serca w tym najważniejszym z życiowych wyborów. Ja oczywiście tylko w miłość wierzę i wcale mi nie przeszło, chociaż utyłam, i to nie tylko troszeczkę :) I muszę tu przywołać swoje życiowe motto, że miłość jest najważniejsza! 
Więc kiedy tak sobie rozmyślałam o tej najważniejszej miłości, mój mąż zawołał do mnie:
- Kaczko, chodź, panna młoda! Zrobisz sobie zdjęcia na bloga.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co mu chodzi, bo panna młoda to najwyżej w wierszu, który właśnie skończyłam czytać. Dopiero po chwili zobaczyłam biegnącą Pannę Młodą. Na końcu drogi kołowania nad zielonym dywanem lotniskowej łąki unosiła się niemal w powietrzu najprawdziwsza oblubienica w białej sukni z welonem.

Ktoś robił jej zdjęcia. Obok znalazł się też Pan Młody. Ona szczęśliwa, wywijała welonem, ustawiając się na tle samolotu. Radosna, rozedrgana, wolna od trosk, powiewała nad łąka jak motyl. On jej nie przeszkadzał. Obiegała mały samolot dookoła, przytulała się do kadłuba. Gdy podkołował żółty Harvard ustawiła się za ogonem i w strudze powietrza od śmigła upaja pędem powietrza, a welon uniósł się i rozpostarł za nią jak białe skrzydło. Panna Młoda uwielbiająca wiatr we włosach rozłożyła ręce na boki jak ptak. Pomyślałam, że kocha wolność i  że odleci z młodym pilotem w nieznane, ale nie... Pozostała na ziemi z nowo poślubionym mężczyzną.
 

I co ona wybrała dla siebie? Miłość, czy pieniądze?
Znam kilka kiedyś młodych panien, które zasilały miłość marzeniami o dostatnim, luksusowym życiu. W wybranku serca widziały osobę zdolną do zdobycia majątku i powodzenia finansowego. Pragnęły męża obrotnego, zaradnego, majętnego. A gdy oczekiwania się nie spełniły, miłość, a może raczej zauroczenie i marzenia, prysła... Bo czy można być szczęśliwym mając tylko miłość? 





Co wybiera lotniskowa Panna Młoda? Na razie wystarczy wiatr we włosach. Wybiera motocyklistę zamiast pilota...

Mam nadzieję, że wybiera też miłość.Młodej Parze życzę miłości po grób i pomyślności na co dzień.

Bo miłość jest najważniejsza!
I wystarczająca.





Jak statki na niebie...
I wiatr we włosach :)
Razem aż do zachodu słońca...
Czytaj też:
.Zakochana para.
.Bo nie dał mi kwiatów.
P.S. Panna Młoda widziała, że robię zdjęcia i nie oponowała, a wręcz była ucieszona :)

piątek, 19 września 2014

Zwariowani właściciele psów...

... czyli czy pies jest członkiem ludzkiej rodziny?

Znam osoby, które nie mają wątpliwości, że pies należy do świata zwierząt, a nie do ludzkiej społeczności. Zdarza się, że słyszę „to TYLKO  pies!” I aż ciśnie mi się na usta dopowiedzenie – „powiedział AŻ człowiek”.
Ja mam inaczej. Dla mnie pies żyjący z ludzkim stadem należy do tego stada.
Bardzo lubię różne zwierzęta, ale psy, które pojawiły się w moim życiu, po prostu kocham. Urodziłam się psiarą i już o tym pisałam w notkach pod zapożyczonym od Klarki Mrozek tytule Nie kupuj kota, weź psa, część 1. oraz  Weź psa, część 2.. I nie uważam, abym była zwariowanym właścicielem psa.
Dinga na wczasach upaja się świeżym powietrzem


Od prawie 11 lat do naszej rodziny należy najwspanialsza suczka na świecie – kundelka Dinga z odzysku. Dzieli z nami codzienność i świąteczne dni. Jeździ z nami na wczasy, czasem na lotnisko. Jest smutna, kiedy się smucimy i wesoła, kiedy poświęcamy jej czas i zainteresowanie. Ileż to razy rozśmieszała nas i rozczulała. a jej zrównoważony charakter i dobre ułożenie były powodem do dumy. Nasza słodka Myszka, Pusia, Tunia i Laleczka reaguje na każde z wielu imion i jest mistrzynią sygnałów niewerbalnych. Jak barometr odczuwa wahania nastroju domowników.

 To ona zawsze nas wita z radością i to do niej nasz Jedynak mówi na dzień dobry „część siostra”. Wiernie towarzyszy mi w czasie relaksującego dziergania na szydełku i podczas kąpieli w łazience. Łazi za mną po prostu ... jak pies :)
Jest uległa kiedy trzeba i stanowcza, kiedy można. Czasem, gdy na to zasłużymy, obraża się na nas i ostentacyjnie odwraca tyłem. Nie od razu da się przeprosić, ani byle czym przekupić. Dinga swój honor ma.
Jednak najczęściej zgadza się na wszystko co jej zaproponuję, nawet na udział w domowym przedstawieniu kostiumowym pt. „Świat na różowo”.
Przedstawienie "Świat na różowo" 2011r.:)



To nie oznacza, że uczłowieczam swojego psa, czy stroję na co dzień w sukienki. Przyznaję się do tego, że ją kocham, choć jest to inne kochanie, niż to „ludzkie”. Wzbudza też we mnie różne inne uczucia. Jestem z niej dumna, kiedy u weta pięknie współpracuje, pozwala się leczyć, i wtedy, gdy słyszę, że nalezy jej się medal „Za dzielność”, albo może założyć fanpage na facebooku.
Buziaczki dla weta :) po zastrzyku!

W naszym małym mieszkaniu w bloku ma swoje miejsce do spania, ale (przecież za naszym przyzwoleniem) jest psem kanapowym. Gotujemy jej jedzenie, karmimy jak niemowlę od kiedy przyszło jej się rozstać ze wszystkimi zębami. Wyprowadzamy na spacery, choć czasem to ona nas wyprowadza. Rozmawiamy z nią, głaszczemy jej aksamitne futerko, przytulamy i zaglądamy w piękne, czarne oczy. W te wielkie oczy, które wodzą za nami pełne miłości, oddania i wierności. Ona cała jest czystą miłością do nas, do każdego z osobna, a do mnie w szczególności. 
Dinga lubi jeść...

Zawładnęła naszymi sercami ta mądra, delikatna i pogodna psinka ze schroniska, która na początku swego psiego życia właśnie od ludzi doznała zła i okrucieństwa. Rozkochała nas w sobie i sprawiła, że od pierwszego dnia stała się członkiem naszej rodziny. Jest istotą mającą prawo do naszej wzajemnej miłości, troski i opieki.
Czarowanie lodówki, może się otworzy?


Nie jest człowiekiem, ale należy jej się dobre, wartościowe jedzenie i miska czystej wody ze źródła. Wygodne miejsce do spania i święty spokój, kiedy ma na to ochotę. Spacery kilka razy dziennie i czesanie, strzyżenie i wycieranie łap. No i oczywiście opieka lekarska, najlepsza jaką możemy zapewnić choremu psu. Wiem, że niejeden człowiek nie ma tak dobrze jak ona, ale czy to znaczy, że psu się to nie należy?

Dinga wyzwala w nas całe pokłady opiekuńczych uczuć. 
Teraz, gdy już bez najmniejszej nadziei na to, że to może nieprawda, może pomyłka, wiemy, że jest chora na raka, musimy skupić się na jej potrzebach. Guz wykryty przypadkiem podczas echa serca to był szok i przerażenie, że już niedługo ją stracimy. Ale trzeba się szybko ogarnąć. Najmniejszy członek naszej rodziny, najbardziej bezbronny, ufny i cierpliwy, potrzebuje nas jak nigdy dotąd.
Na wiadomość, że pies ma nowotwór ludzie różnie reagują. Wiem, że słowo rak nas paraliżuje, że wywołuję lęk. Ale jak inne są reakcje w odniesieniu do zwierzęcia. Niektórzy sąsiedzi, koleżanka w pracy, jakiś znajomy – słysząc od mnie „mój pies ma raka” nie pytają jak ona czuje, tylko natychmiast wydają wyrok i mówią „musisz ją uśpić”. Odpowiadam im, że owszem, kiedy przyjdzie na to czas... 
Na szczęście w większości sygnały, które dostaję od znajomych, przyjaciół i rodziny są empatyczne. Pytają o samopoczucie suczki, o to jak będzie leczona, jakie są rokowania, proponują pomoc. To takie wspierające i miłe. Pomaga nam się z tym zmierzać. No i oczywiście pytają jak my się czujemy wobec tego smutku.
A my na razie cieszymy się sobą, bo tego czasu nie mamy zbyt wiele. 
Weterynarz onkolog, dr Dariusz Jagielski, z którym ustaliłam strategię postępowania, a zrezygnowałam z propozycji chemioterapii, powiedział mi: „ życie ma być przyjemne dokąd się da”
I niech takie będzie, dopóki się da. To nasze zadanie na najbliższy czas. To będzie ważna lekcja optymizmu dla zasiedlającego mnie pesymisty. Bo muszę być pogodna i nie płakać, nie mogę się smucić, bo maja najlepsza suczka na świecie będzie się martwić, że ja się martwię.




Dziś na kanapie...
Chory pies w dobrym humorze:)

Czytaj też:


niedziela, 14 września 2014

Moje pozytywne miejsce.

Lotnisko w Konstancinie.

Po poprzedniej smutniej sobocie w Wólce Prackiej z jeszcze większą przyjemnością pojechałam wczoraj w to dobre miejsce tuż pod Warszawą. Na lotniczej łące, a właściwie polu, łapię sobie spokój, wytchnienie, pogaduszki z modelarską i lotniczą bracią. Tu machają do mnie przyjazne ręce, a niektórzy robią niskie przeloty do obiektywu aparatu.

Tu można podziwiać piękne zachody słońca i piękne samoloty. Ich duże prawdziwe statki powietrzne i nasze małe modele. Przyroda tu typowa dla Mazowsza. Płaska perspektywa pól zamknięta jest z jednej strony ścianą ciemnego liściastego lasu Chojnowskiego Parku Krajobrazowego, a z drugiej okolonym drzewami brzegiem Wisły.

Z przyjemnością chodzę boso po świeżo skoszonej trawie i łapię ostatnie tchnienie tego lata na lotnisku w Konstancinie. Jeszcze kwitną łąkowe kwiaty, jeszcze słońce mnie rozpieszcza ciepłem, choć to już połowa września. Jestem pełna wdzięczności za ten dobry czas na łonie natury :)






Oryginalny Chipmunk DHC-1 - Jacka Mainki, lądowanie 
A to nasz model, też Chipmunk DHC-1, w innym malowaniu :)








Czytaj też:
.Latanie w Konstancinie
.Jacek Mainka pilot niezwykły
.Żona modelarza na lotnisku. 

czwartek, 11 września 2014

Niespodziewane pocieszenie

Znalazłam sposób na pocieszenie.
Właściwie, to on mnie znalazł. Przypadek? Nie, to możliwe. Upolowałam kruka, choć wcale na niego nie polowałam. Na dodatek nie jest czarny. I nie jest też biały. Jest złoty, dla mnie szczerozłoty. Złapałam go prawie w tym samym miejscu, w którym kiedyś, przed wojną gniazdował. Mój złoty kruk przyfrunął z przeszłości. Wierzę, że to nie jest przypadek. Pozwolił mi się złowić specjalnie.
A było to tak. Ciągle smutna po odwiedzinach w Wólce Prackiej, mając jeszcze pod powiekami widok prześwietlonej słońcem niegdysiejszej „pałacowej” alejki, po raz kolejny oglądałam stare zdjęcia. Pojawia się na nich często Pan Mieczysław Offmański, wielki przyjaciel dr Władysława Palmirskiego, brata mej prababki, naszego dobrego spadkodawcy. Dr Offmański zaś ożeniony był z siostrą jego żony Julii, czyli z Anną z Łąckich.

Dr Mieczysław Offmański i dr Władysław
Palmirski w Wólce Prackiej.
Zdj. ze zb. Doroty Zaborskiej

Anna malarka i Mieczysław lekarz gościli w Wólce Prackiej z przyjemnością, napawali się sielską atmosferą spacerując po okolicy i cieszyli serdeczną przyjaźnią gospodarzy. Podwarszawski majątek był miejscem spotkań nie tylko naszej rodziny, ale również znajomych i przyjaciół doktora. Przeważali oczywiście lekarze, współpracujący na polu bakteriologii koledzy po fachu, wspomniany szwagier doktor Offmański i mój pradziadek doktor Arkadiusz Sokołowski, ale byli też przedstawiciele innych dziedzin nauki, choćby ukochany brat Władysława – Aleksander Palmirski – przyrodnik. 
Słowem towarzystwo oświecone i postępowe. W Wólce Prackiej towarzyszyły im żony i rosnące jak na drożdżach dzieci. Byli rozmiłowani w historii, w literaturze i muzyce. Wiem, że Palmirscy zapisali się do Towarzystwa Krajoznawczego i z lubością zwiedzali zabytkowe zakątki Polski odsuwając propozycje wypoczynku w zagranicznych kurortach.

Moja krótka bytność w Wólce Prackiej, podszyta żalem, bo zniszczono tam stary świat, wywołała domagającą się spełnienia potrzebę. Na przekór smutkowi, a może właśnie przez niego, nabrałam ochoty, by znaleźć się pomiędzy tamtymi mieszkańcami i bywalcami majątku, jakoś przybliżyć się do nich, spróbować poczuć i pomyśleć tak jak oni. Jak to zrobić po prawie 100 latach? 

Ach, to proste! Trzeba tylko posłuchać mazurków Chopina. I koniecznie sięgnąć po książki, które oni mieli na półkach biblioteki i wieczorami często wspólnie czytali. Dr Mieczysław Offmański z zawodu lekarz internista, a z zamiłowania badacz historii Polski to również pisarz, posługujący się pseudonimem „Orion”.

Najchętniej sięgnęłabym po jego dziełko „Przyczynek do życiorysu Adama Asnyka” z 1904r., lecz niestety w tej chwili nie jest do zdobycia na żadnej aukcji, ani też w Bibliotece Narodowej z powodu remontu archiwum. 



Rozczarowana nieco brakiem tej pozycji, postanowiłam kupić inną książeczkę dr Mieczysława Offmańskiego. „Słownik miejscowości, w których znajdują się jeszcze zabytki czasów Piastowskich i Jagiellońskich” wydaną w Warszawie w 1906r. Akurat jest oferowana przez antykwariat „Logos” w Alejach Ujazdowskich 16, tuż za Placem Trzech Krzyży.




Chętnie korzystam z okazji, aby zajrzeć w te strony, odkąd kilka lat temu dowiedziałam się, że moja nieznajoma babcia Hanka, ta która zginęła w Powstaniu Warszawskim, ukończyła przed wojną mieszczące się u wlotu Alej do tegoż placu Pierwsze Gimnazjum Żeńskie im. Królowej Jadwigi w Warszawie. To była niesamowita, wybudowana w 1924 roku szkoła dla dziewcząt, nowoczesna, świetnie wyposażona, z doskonałym gronem pedagogicznym. Na dachu mieściła się letnia sala gimnastyczna ze stanowiskami strzeleckim (z łuku, Kochani
J). W podziemiach zaplanowano kryty basen. 
Moja babcia Hanka Zajdlerówna, uczennica Gimnazjum Królowej Jadwigi w Warszawie.
Przy kościele Św. Aleksandra na Pl. Trzech Krzyży. Z ojcem Mieczysławem.
Szkoła nie otwarła swoich podwojów dla uczennic 1 września 1939 roku z wiadomych powodów. Potem Niemcy spustoszyli pracownie, aby doposażyć klasy dla swoich, niemieckich dzieci uczących się w gmachu II Liceum Ogólnokształcącego im. Batorego na ulicy Myśliwieckiej. Oczywiście nauczanie dla dziewcząt kontynuowano w czasie okupacji na tajnych kompletach. Budynek „Królówki” został doszczętnie zbombardowany i zburzony nomen omen 1 września 1944 roku. Wówczas mocno został również naruszony kościół Św. Aleksandra mieszczący się w centrum placu, a
  vis a vis gimnazjum.

Zatem z przyjemnością, czerpiąc radość ze współtrwania tego miejsca, które jest dla mnie łącznikiem między przeszłością a teraźniejszością, podreptałam do antykwariatu. Książeczka już na mnie czekała i tylko pobieżnie rzuciłam na nią okiem. Skoro tu już jestem to jednak muszę wybrać jeszcze coś z Asnyka. Na jego pogrzebie kobiety zasypały trumnę kwieciem, a potem zbierały i suszyły płatki w tomikach jego poezji. Jakie to romantyczne zasuszyć kwiat między wierszami… Biorę do rąk jeden z tomików Adama Asnyka, kartkuję i podczytują z zaciekawieniem. O, a to co? Między kolejnymi stroniczkami wiekowy wolumin odkrywa przede mną skrywaną tak długo tajemnicę – pożółkły, mały kwiatuszek. Wygląda na akacjowy. No, i cóż, skoro tak,
 ten tomik poezji pójdzie ze mną



Jeszcze łapię broszurkę o gen. Tadeuszu Kościuszce, bo w niej są ciekawe reprodukcje i lżejsza o ładne parę groszy, ale też o smutek, który podczas tych zakupów już zupełnie mnie opuścił, wracam tą samą drogą. 

Właśnie uciekł mi sprzed nosa mój autobus, więc przysiadłam sobie na przystanku na ławeczce obserwując miejsce, w którym kiedyś stała szkoła mojej babci i do którego co dnia przez 8 lat podążała co rano, oprócz niedziel.   

Wyjęłam z torebki książeczkę autorstwa dr Mieczysława Offmańskiego i otworzyłam na wstępie. Czytam: „ Przeszłość- przyszłość. Sądzę, że książka ta ... powinna znaleźć się w rękach wszystkich pragnących choć pobieżnie zapoznać się z bogata puścizną dziejów naszych. Świątynie, zamki i ruiny, to żywa przeszłość w teraźniejszości.” Brzmi jak ważna wskazówka, której nowi posiadacze Wólki Prackiej widać do serca nie wzięli.
A potem przełożyłam dwie kartki do przodu szukając może jakiejś dedykacji składanej czasem na pierwszej pustej kartce, albo exlibrisu. 
W to co tam ujrzałam nie mogłam wprost uwierzyć. Przybliżałam stroniczkę do oczu, to znowu oddalałam, jakby to było jakieś widmo. Jednak okrągły niebieski znak nie znikał. Szafirowa pieczęć z orłem w koronie a wokoło napis „Pierwsze Gimnazjum Żeńskie im. Królowej Jadwigi w Warszawie” była świadectwem miejsca, do którego mały kieszonkowy słownik miejscowości należał przed wojną A powyżej numer biblioteczny, a więc jest z biblioteki gimnazjum zwanego „Królówką” … 


Haneczko, babciu moja, czy też czytałaś kiedyś tę książeczkę?


Ogarnęła mnie radość i wzruszenie. Zupełnie niespodziewanie przyszło pocieszenie. Namacalny dowód przeszłości w teraźniejszości.
Matura 1932. Moja babcia Hanka Zajdler siedzi w dolnym rzędzie
trzecia od prawej. Zdj. z książki "Pierwsza żeńska" B. Koźmińskiego.
Pierwsze Żeńskie Gimnazjum im. Królowej Jadwigi w Warszawie.
Widok od strony Pl. Trzech Krzyży. Zdj. z książki, jw.
Uczennice "Królówki" ćwiczą na dachu. W tle kopuła kościoła
Św. Aleksandra. Zdj. z książki jw.
Książka o szkole mojej babci Hanki. Nieocenione źródło wiedzy o gimnazjum.


Świadectwo maturalne babci Hanki.
Tak fatalny skan zrobiono mi w Archiwum
Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie jest przechowywane.
Powstanie Warszawskie 1944r. Zburzone 1 września gimnazjum im.
Królowej Jadwigi. Widać powalone posagi, zdobiące front budynku.
Zdj. z książki "Dni Powstania St. Kopfa 
Zbombardowany w czasie Powstanie kościół Św. Aleksandra
na Pl. Trzech Krzyży w Warszawie
Wstęp do książeczki "Słownik miejscowości"
Niespodzianka w małej książeczce.
Czytaj też:
.Okradziono mnie?