... czyli oczarowanie sztuką i sztukmistrzem. Też o tym jak kiedyś zwabiłam artystę :)
Brakuje mi czarów zwłaszcza jesienią i zimą. Widocznie wiosną i latem wystarcza mi magia łąki, lasu i nieba. Zadowala teatr z chmur i magicznych zachodów słońca. Ręce oklaskują wiązanki beczek, imelmanów i pętli, a dech w piersiach zapiera kosiak i kobra w wykonaniu Jurgisa Kajrisa, albo autorotacja Wojtka Krupy. Przede wszystkim jednak upaja mnie wtedy światło i ciepło.
Jesień przynosi ze sobą tęsknotę oddania się władzy magii tajemnej, władaniu
sztuki. Pozbawiona promieni słońca bardziej łaknę poezji, muzyki i obrazów.
I spotkania oko w oko z tymi, którzy porzucają siebie i stają się kimś innym.
Zasmucają do łez, albo rozśmieszają niemal do rozpuku. Karzą się podziwiać, a
ręce same składają się do oklasków.
Kim oni są? Ludzie, którzy dzielą się sobą? Którzy rozdają siebie innym, a przedtem tworzą swoje dzieła i kreacje. Kim są – niezwykli ludzie o niezwykłej wrażliwości? Wydaje mi się, że patrzą inaczej i czują inaczej. Poeci, pisarze, kompozytorzy, muzycy, malarze, tancerze, rzeźbiarze, performersi, śpiewacy, baleriny i aktorzy – sztuk-mistrzowie rozdający magiczne przeżycia.
Byłam w teatrze. Sztuka lekka, łatwa i przyjemna. Taka miała być na tę okazję. „Berek, czyli upiór w moherze” Marcina Szczygielskiego. Grana już dwa lata w Teatrze Kwadrat. W głównych rolach dwa pokolenia – Ewa Kasprzyk – rewelacyjna i Paweł Małaszyński, starający się dorównać swojej partnerce. Akt drugi lepszy od pierwszego, ale suma wrażeń bardzo pozytywna. Podobało mi się i byłam wdzięczna aktorom, że się sobą ze mną podzielili.
Sala byłego kina „Bajka”, w którym teraz mieści się „Kwadrat” była pełna, a
jeszcze schody zajęte przez młodych widzów z tanimi wejściówkami.
Wybrałam się z przyjemnością, bo ciekawił mnie też sam teatr z powodu osoby jego
dyrektora, czyli Andrzeja Nejmana. Aktor nie zdobył wielkiej popularności, ani
(chyba?) nie stworzył wybitnych aktorskich kreacji, ale z powodzeniem zarządza
przybytkiem kultury. Kilkanaście lat
temu los zetknął nas ze sobą w okolicznościach, nazwijmy je tak – wielomiesięcznej wymiany dóbr.
Andrzej, wówczas młody człowiek układał sobie dorosłe życie i zdobywał właśnie
popularność dzięki roli Waldka w serialu „Złotopolscy”.
Nie oglądam seriali, a TV włączam rzadko, tylko na specjalne pozycje programu – nie mam na to czasu. Jednak wiem, że to właśnie one dają aktorom wielką popularność. Nawet wtedy, pod koniec lat 90-tych i nawet wśród najmłodszego pokolenia. Przekonaliśmy się o tym wspólnie z Andrzejem Nejmanem, gdy ja – zwariowana nauczycielka nauczania początkowego – umyśliłam sobie taki szkolny dzień z aktorem i aktorstwem i zaprosiłam go do swojej klasy. Andrzej opowiadał dzieciakom o teatrze, tak od podstaw – scena, proscenium, kulisy, sufler, światła, dźwięki. Mówił o grze na scenie dla „żywego” widza i o nagrywaniu serialowych odcinków. Dzielił się wiedzą i anegdotami, okazał się zdolnym nauczycielem, a dzieciaki miały wielką frajdę. Wpatrzone i zasłuchane w aktora – człowieka innego od innych. Na przerwie drzwi naszej sali lekcyjnej szturmowała dzieciarnia z innych klas, bo każdy chciał autograf i uścisnąć rękę człowieka znanego ze szklanego ekranu. Dotknąć sztukmistrza. Poznać artystę. Po prostu magia :)
P.S.