czwartek, 16 czerwca 2016

Miodek i powiększona rodzina





Zbieram i wciskam za pazuchę dobre zdarzenia, pozytywne emocje, małe i większe radości. Łatam podziurawioną skórkę mojego optymisty. 
To, co ostatnio spotkało mnie dobrego, miało swój początek... na tym blogu! Kiedy go zakładałam nawet nie przypuszczałam, że będzie to miało takie miłe „skutki uboczne” :)

Niedawno i niespodziewanie, musiałam rozporządzić mnóstwem rzeczy, które wcześniej należały do mojej Teściowej. Tylko kilka zostawiliśmy sobie z mężem na pamiątkę. I nie chodziło o to, że nie były nam potrzebne, albo się nie podobały, ale o to, że w naszym małym mieszkaniu w bloku nawet dla kolejnego pudła ze zdjęciami trudno znaleźć miejsce. Jak zatem myśleć na przykład o powieszeniu obrazu, który ma 150 centymetrów szerokości lub starej, dorożkarskiej lampy?

I kiedy tak patrzyłam na ten obraz namalowany przez Mamę mojego męża doznałam olśnienia, że przecież w blogosferze poznałam osobę, do której chatki taki malunek świetnie by pasował. Napisałam więc do przesympatycznej Marii z Pogórza, z bloga Nasze Pogórze i na pytanie, czy przygarnęłaby coś takiego, uzyskałam pozytywną odpowiedź. Naprawdę kamień spadł mi z serca, bo wiedziałam, że pójdzie w dobre ręce. I nie dość, że Maria wybawiła mnie z opresji, to jeszcze obdarowała swoimi najwspanialszymi delicjami: najprawdziwszym, złocistym, aromatycznym miodkiem od własnych pszczółek i niesamowitą marmoladką z różanych płatków! Kupuję sobie chałkę i codziennie raczę się tymi wspaniałościami. I co dnia się cieszę, że blogosfera, to nie tylko świat wirtualny, ale zupełnie realny świat sympatycznych, wrażliwych, otwartych i pomocnych ludzi. Bo tak naprawdę to miodek może być tylko słodkim dodatkiem do dobrego człowieka, którego nigdy bym nie poznała bez bloga.


Smakowitości piękne podane przez Marię :)
A ta szydełkowa serwetka na marmoladce, ach...
Cudownym działaniem tego bloga jest też odnajdowanie się moich zaginionych, albo nigdy nie poznanych, krewnych i powinowatych. Tą ścieżynką w Internecie trafiły do mnie dwie prawnuczki ukochanej siostry Julii Palmirskiej, czyli Anki Offmańskiej, najmilszego gościa w Wólce Prackiej. Nota bene obie panie dotąd same się nie znały. Tutaj odnalazł mnie prawnuk mojej Janki Rybówny i to od niego dostałam kopię jej pamiętnika, którego fragmentami z wielką radością dzielę się z Wami. 

Kilka miesięcy temu, dzięki wpisowi o sentymentalnej podróży do Konstancina, odnalazła mnie zupełnie bliska rodzina, to znaczy siostrzenica mojej Babiśki, z dziećmi i wnuczkami. Jakoś tak rodzinne ścieżki rozeszły się, poplątały i już nie mogliśmy trafić do siebie :(  I żeby zdarzył się taki cud, trzeba było tej mojej opowieści o konstancińsko-chyliczkowsko-skolimowskich korzeniach ze strony Mamy i oczywiście tego, żeby ktoś z rodziny to przeczytał, napisał wiadomość na FB i naszej wspólnej chęci spotkania i poznania się po latach. 

Kiedyś były wielkie rodziny i pomimo braku telefonów, internetów i innych takich ułatwień, miały ze sobą stały kontakt, spędzały ze sobą czas. A dziś mijamy się na ulicy nawet nie wiedząc, że to nasze kuzynostwo. Tak, tak, mój brat od kilku lat pracuje z jedną z tych odnalezionych kuzynek w jednej firmie, nieomal biurko w biurko! Znają się, rozmawiają, a dotąd nie wiedzieli, że ich babcie były rodzonymi siostrami!  

I jestem teraz szczęśliwą „posiadaczką” rodziny powiększonej nagle o dziewięć sympatycznych, po prostu fajnych osób. W ostatnią sobotę spotkaliśmy się w szesnaścioro, w plenerze na zapoznawczym ognisku. Było CUDNIE :))) A najbardziej zaskakujące jest to, że chociaż poza siostrzenicą mojej Babiśki, żadnej z tych osób nie znałam, to czułam się tak, jakbyśmy znali się od dawna. I od dawna lubili :) Seniorki naszych dwóch rodzin były chyba szczególnie wzruszone. I dzięki temu mam też „nowe” najmłodsze dzieciątko w rodzinie. To jest taka słodka, pogodna, ufna kruszynka. Już niedługo napiszę Wam więcej o naszej Polusi, bo to niezwykłe dziecko...

No i sami powiedzcie, jak tu nie kochać blogowania ???



Dzieciaki grały w piłkę, wszystkie trudnouchwytne:)



Sezon na kolorowe zachody słońca w pełni:)

Zapraszam też do lektury:
Sentymentalna podróż- Konstancin


sobota, 4 czerwca 2016

Po burzy...




Jak po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój, tak i moje serce powoli napełnia się światłem tego słonecznego czasu. Z wolna wracam do uśmiechu, a podeptany optymista coraz śmielej patrzy w oczy pesymiście. 


Przez ostatnie bez mała trzy miesiące przeżyłam bardzo wiele trudnych zdarzeń, a moje zranione serce zatopiło się we łzach. Krople łez zniekształcają obraz, pozbawiają ostrości i kolorów, są jak zasłona, przez którą trudno dostrzec właściwą drogę. 

A jednak noc ustępuję przed jasnością dnia, a po burzy przychodzi spokój...

W tym trudnym dla mnie okresie dostałam nie tylko ciosy poniżej pasa, ale też wsparcie od ludzi mi życzliwych. Także od Was, moich miłych Czytaczy. To jest wzruszające. Znajdowałam też, a może przede wszystkim, oparcie w wierze, a Dobry Bóg znów wyciąga rękę, prostuje moje ścieżki. Upadłam, ale wstaję.

I choć jestem bardzo zmęczona, bo od wielu tygodni nie miałam ani jednego wolnego weekendu i większość czasu spędzam poza domem, to zebrałam w sobie siły, aby skoro świt wyruszyć na jednodniową wycieczkę do Wrocławia. Do tej podróży zaprosił mnie brat i jego dzieci. Spędziliśmy razem naprawdę dobry czas. Bardzo jestem im za to wdzięczna. 

Nie wiem, czy inni ludzie tak mają, ale kiedy unoszę się nad ziemią, to małe stają się nie tylko domy i samochody, ale również problemy. To inna perspektywa i inny horyzont. Jestem wtedy bliżej słońca... 













P.S. 1
A w domku takie kacze powitanie Kaczki, po bardzo dalekiej, jak na tę kaczkę, podróży.

P.S. 2
Fajnie jest odwołać swoje pożegnanie, stwierdzając (który to już raz?), że nigdy nie należy mówić „nigdy” :) I powracać do wiary w to, że jest się wystarczająco.