środa, 31 grudnia 2014

Najlepsze...

Wszystkim Sympatycznym Moim Czytaczkom i Czytaczom - i tym jawnym i tym skrytym w Nowym Roku 2015 szczerze życzę wszystkiego co najlepsze:

Wiosny w sercu przez caluśki rok.


Marzeń, które jak na skrzydłach uniosą Was ku słońcu.


Czasem czegoś tak pięknego jak tęcza po deszczu.


I perspektywy z widokiem na co tylko chcecie :)


Mijający rok jest moim pierwszym w blogoświecie i ciągle się zadziwiam ile w nim fajnych ludzi i interesujących rzeczy.

Dziękuję za wszystko co dobre i uściśnień krocie załączam :)

Beata Kaczką zwana :)

Za piękne zdjęcia dziękuję Przyjaciołom moim. A jednak zdążyłam z życzeniami przed północą :)

piątek, 26 grudnia 2014

Okruchy radości

... czyli świąteczne skarby.


Znowu odnajduję w sobie tę umiejętność cieszenia się. To takie najmniejsze porcje radości. Czuję to tak, jakby drobiazg był esencją smaku. Ustawiam je w zasięgu wzroku i zerkam przechodząc obok. Wtedy radość powraca i rozlewa się we mnie, rozgrzewa, uśmiecha mnie.

Wyciągam rękę po kartkę pocztową z białą, zagubioną owcą,  na odwrocie której są dobre słowa złożone z liter napisanych tylko dla mnie. Kartka stała się częścią książki z wierszami Małgorzaty Południak "Liczby nieparzyste". Jest dowodem, że Małgosia naprawdę istnieje,  że nie trwa tylko w mojej wyobraźni. Wiersze sygnowane nosorożcem są moim dla mnie prezentem świątecznym.

Czerwony notatnik czeka na pierwszy wpis. Tym wpisem będą słowa Beaty wypowiedziane, gdy mi go dawała – Gdy go zobaczyłam, widziałam że będzie dla Ciebie. Taki czerwony okruch radości, że wciąż jestem w czyjeś pamięci, ciągle kolorowa.


Śmieszny przypadek. Zobaczyłam na blogu u Julii jej piękną choinkę. Najbardziej urzekł mnie jakby kryształowy renifer. I oto jest u mnie malutki renifer przywożący malutkie, cieplutkie radości. Czekał na mnie w sklepie już ostatni z ostatnich.


Kwa, kwa, kwa, zima zła. Kwa, kwa, kwa, wcale nie. Święta Bożego Narodzenia roztapiają złości, zmęczenie, zwątpienie. Niosą nową nadzieję. Cieszę się drobiazgami. Cieszę się kolorowymi światełkami i karmelowym smakiem.

Cieszę się zapachem wyszukanym specjalnie dla mnie. Ciszę się miłością. Wzajemnością miłości. Obecnością miłości. Do zapachu przyczepiony kartonik z rymowanką:  Dla Kaczki, która ciągle kwacze, od Mikołaja ...
Mój mąż to ma nosa do pięknych zapachów.


Uściski, przytulenia, pocałunki i dobre słowa przy zielonej choince. Dziękujemy sobie, że jesteśmy i że wciąż się staramy. Dobre życzenia. Ważne Osoby. Ci, których kocham i którzy mnie kochają. Dziękuję Bogu za te miłości. 

 Przywołuję też tych, którzy odeszli, ale ich miłość ciągle we mnie żyje. Piję poranną świąteczną kawę z mlekiem w świątecznym kubku z papugą. W tym kubku robiła mi kakao moja Babiśka. To było 40 lat temu. Wracają dobre wspomnienia. 


Jestem tym o czym pamiętam. 

Rysia - świąteczny kot mojego brata :)

wtorek, 23 grudnia 2014

Pierwsze blogowe święta :)





Na przekór zaokiennej wichurze i szarudze przesyłam gorące życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Niechaj się Wam darzy, a w sercach miłość niechaj się pali. Radości wielu i czułych uściśnień pod zieloną gałązką.
Do życzeń załączam piękne podziękowania za Waszą tu obecność i wiele miłych, dobrych słów, które mnie w tej blogowej rzeczywistości spotkały. Czytanie Waszych blogów, poznawanie Waszych spojrzeń na życie, stało się nieodłącznym i wzbogacającym elementem mego życia – dziękuję i serdecznie pozdrawiam świątecznie,

Beata 

piątek, 19 grudnia 2014

Rekolekcje w metrze



Tak widocznie miało być.
Przeczytałam na blogu Julii o tej książce
 "Wilki dwa". Zanęciła mnie, zamówiłam i nie żałuję.



 Mam prywatne, adwentowe rekolekcje w metrze. Dwa razy dziennie – kiedy jadę do pracy i kiedy wracam do domu.
Myślę, że Bóg się nie obraża, ani za tę książkową 
formę, ani za to miejsce. Zatapiam się w tych rozważaniach tak głęboko, że wagon metra po prostu znika. Wsłuchuję się w rozmowę dwóch nieznanych mi do teraz facetów i co tu kryć – dają mi do myślenia. Więc myślę.  



Karmienie dobrego wilka to nie jest ani prosta, ani łatwa sprawa. 
Albo taka zupełnie boska umiejętność, aby nie oceniać kogoś po tym jaki jest dziś, ale zobaczyć go takim, jaki może być. Albo zgodzić się na to, że tak niewiele ode mnie zależy, a jednak mam wolną wolę i wszystko jest w moich rękach. Czy Bóg mnie ogranicza, czy uwalnia?

Myślę. To jest dobry czas. Taki wyskok z codzienności, z kołowrotka tych samych zdarzeń, stanięcie z boku, uspokojenie niedawnych emocji.

W moim życiu wszystko jest po coś. 
Bóg się dla mnie narodził.



sobota, 13 grudnia 2014

Życie w nie-swoim świecie


... czyli o ludzkim stadzie.


Miało być miło, świątecznie, bożonarodzeniowo, radośnie i błyszcząco. Piątek, ach jak ja lubię piątki. Zabrałam ze sobą aparat fotograficzny, żeby po południu uwiecznić świąteczne oświetlenie Traktu Królewskiego. Jednak zanim zapadł zmierzch, znowu ze zdziwieniem odkryłam, że żyję w stadzie wilków.
Tymczasem świat pozorów został umiejętnie oświetlony, tak aby ukryć w cieniu brzydotę, szpetotę, tandetę. Zakamuflować pod cienką warstwą uprzejmości, życzeń wszystkiego najlepszego i jak się czujesz kochana, uśmiechów i achów, to co prawdziwe.



Każda latarnia dostała błyszczącą parasolkę i pęk dyndających na wietrze bombek, a każde drzewo omotano pajęczyną z połyskujących odrobinek.





Po Zamku Królewskim ślizgają się wielkie, białe, śniegowe gwiazdki. Zamiast zielonego, iglastego drzewka stoi smukły, migoczący tysiącem światełek stożek. Wokół pozostawiono świetlne paczki z kokardami. Dzieci się cieszą. Wszyscy robią zdjęcia.







I znowu porzucone przez Św. Mikołaja kolorowe prezenty.



Można też wsiąść do magicznego pociągu i próbować stąd wyjechać. Jednak ta podróż nigdzie się nie skończy, bo nie ma początku.





Przy bramie Akademii Sztuk Pięknych pozostawiono dla nas wielki rozświetlony, pusty w środku prezent, przewiązany misterną kokardą. Podarunek ten jest ułudą, tak samo jak to słowo, które wyłania się z mroku zapadającej nocy.




Rzadko tu bywam, więc niespodziewanie natykam się na zlepek liter i obrazu, który tamtego czerwcowego, gorącego czasu napawał serce nadzieją. SOLIDARNOŚĆ. Właśnie na to miałam nadzieję. Na ludzką solidarność i na sprawiedliwość.





Dawno, dawno temu w zupełnie innym świecie, kiedy tamtą Ankę wyrzucono z pracy ożyła Solidarność. 
Dziś, kiedy inną Ankę wyrzucili z pracy, nie stanie się nic. Po prostu nic. 
Żyję w stadzie wilków przebranych za owce. Trudno rozpoznać przebierańców, aż do chwili, w której na skinienie Alfy inne z ochotą rzucą się do gardła starym, schorowanym owcom.
I zabronią ci nawet o tym mówić. I tylko patrzeć kiedy powiedzą ci, o czym wolno myśleć. I liczą każdy twój krok oznaczając kreską na papierze.
O tak, to prawda. Za mało kroków zrobiłaś stara owco, za długo chorowałaś. A że wróciłaś kulawa, czekali aż się potkniesz. 



Doradzasz mi: „Siedź cicho, bo będziesz następna”. Masz rację. Zgadzam się. Nie powiem – to jest podłe. Umarła we mnie solidarność. Umiera moja nadzieja. Wygrywa pesymista.  Mogę być następna. Życie to gra w wilka i owce.



I nastanie cicha noc...


sobota, 6 grudnia 2014

Kruchy dar

... czyli o wolności, której bronił mój dziadek.


Nie znam tej historii z opowieści, więc próbuję odtworzyć ze zdjęć i dokumentów. Napisałam mail do Muzeum Wojska Polskiego i wysłałam skany zdjęć i dokumentów. Odpowiedzieli, że interesuje ich wszystko, co dotyczy polskich żołnierzy. No to się wzbogacili o jeszcze kilka fotek. W rewanżu dostałam zdawkową odpowiedź, że zbiorowe zdjęcie może pochodzić z okresu po odzyskaniu niepodległości w 1918r. i że prawdopodobnie oddział miał za zadanie ochronę wschodniej granicy Rzeczpospolitej. 


Tego i ja się domyślałam, bo dziadek Jan Rychłowski I wojnę światową spędził właśnie na terenie Rosji. Poza tym jeden z żołnierzy na tym zdjęciu ma przypięty do munduru mały krzyżyk z orłem w koronie. To znaczy, że jest tzw. Dowborczykiem, czyli walczył w I Korpusie Polskim w Rosji sformowanym przez gen, Józefa Dowbora-Muśnickiego. Żołnierze na tym zdjęciu noszą mundury o różnym, kroju i fasonie, pochodzą zatem z różnych jednostek, a może nawet z różnych armii. Mają jednak coś wspólnego – orzełka w koronie na czapkach. 
Mój dziadek Jan stoi na tle prawego okna – drugi od góry. Wydaje mi się jednym z najmłodszych w tym gronie. Mężczyźni prezentują broń maszynową i poważne, wręcz srogie oblicza, bez cienia uśmiechu. Zapewne są też bardzo zmęczeni. Życie żołnierza broniącego granic ojczyzny jest odpowiedzialne, trudne i niebezpieczne. Na pograniczu wciąż toczone są walki i potyczki. Pewnie i warunki wojskowego życia były niełatwe. Budynek, na tle którego pozuje oddział jest być może miejscem ich zakwaterowania. 
Przyglądam się twarzom kolegów młodego Jaśka i zastanawiam nad tym jakie były ich dalsze losy, jakie mieli rodziny. Gdzie są dziś ich wnukowie i prawnukowie? Może ktoś przypadkiem rozpozna swego przodka?


W tym samym mundurze mój dziadek zrobił sobie jeszcze inne zdjęcie. Mnie najbardziej podoba się właśnie to z szablą. Nigdy jej nie widziałam „na żywo”, bo przepadła podczas II wojny światowej, ale słyszałam o niej, że była bardzo cenną pamiątką z czasów tamtej wojskowej służby.


Potem mój dziadek został ranny i trafił do szpitala wojskowego. I znowu w tym samym mundurze, z dziwnymi pagonami jak koniczyna i jakby koroną na ramieniu pozuje do zdjęć. Wsparty na lasce, pochylony do przodu, jakby ból nie ustąpił i bardzo wymizerowany. „Miłość wymaga ofiary” – tak mawiają lotnicy. Widać w wojskach lądowych miłość do Polski też wymagała ofiar. Wolność to taki nietrwały dar, a ludzkie życie takie jest kruche. A jednak pomimo przelanej krwi mój dziadek pozostał w wojsku. W końcu trwała przecież wojna polsko-bolszewicka. 





Wydaje mi się jednak, że to właśnie wtedy przydzielono go gdzie indziej i wydano tę oto Legitymację Oficera WP. Do legitymacji wklejono fotografię w tym samym mundurze, ale widać pod klapką lewej kieszeni, na sercu, nowe odznaczenie – krzyż z orłem w koronie. To pewnie za tę przelaną krew. Szkoda, że nie zachował się i przepadł, jak większość przedwojennych pamiątek dziadka.





Data wydania legitymacji nr 430 – Kielce 26 X 1919r. Przydział: Baon Zap. 27 pp Częstochowa. Właśnie w Częstochowie 11 listopada 1918 roku powstał 27 Pułk Piechoty. Dopisek „Zap”  oraz pieczątka „Pułk. Szt. gen. i Szefa Sztabu” – prawdopodobnie świadczy o bardziej spokojnym „zatrudnieniu” przy zaopatrzeniu pułku. Potwierdza to bardzo cenny moim zdaniem dokument, podpisany osobiście przez wiceministra Ministerstwa Spraw Wojskowych - Sosnkowskiego. Pismo datowane na 4 marca 1920 roku nakazuje pobranie ze składów w Opatowie 70 wagonów owsa i przetransportowania ich jak najszybciej do Warszawy- Pragi. Wykonać należy bezzwłocznie – bo zboże przeznaczone jest na zabezpieczenie bieżących potrzeb frontu. No cóż owies dla konia, jak paliwo do czołgu, niezbędne.


Mój dziadek Jan Rychłowski nie poprzestał jednak na organizacji owsa do koni. Zasłużył się kilka miesięcy potem w tajnym przedsięwzięciu Marszałka Józefa Piłsudskiego, ale o tym następnym razem.



A swoja drogą znowu to doceniam. Oto oglądam te stare zdjęcia siedząc wygodnie na kanapie i jestem wolnym człowiekiem. Jedyne zmartwienie to takie, czemu się spóźnia Św. Mikołaj?

Zapraszam do lektury:
.Polska wreszcie
.Trudny krok w dorosłość
.Rosja, ale czemu?
.Jedyny taki Dziadziuś.