niedziela, 4 października 2015

Moje polsko-niemieckie pojednanie


Życie samo pisze niesamowite scenariusze. Wielkie i małe historie mają swój dalszy ciąg. Do piątkowego wieczoru 2 października 2015 roku nawet mi przez myśl nie przeszło, że stanie się ze mną coś takiego. 

Tego dnia rano pędziliśmy Pendolino do Krakowa, do Muzeum Lotnictwa Polskiego, na otwarcie wystawy poświęconej osiągnięciom naukowym Instytutu Max`a Planck`a. Wiedziałam, że otwarcie wystawy nawiązuje do mającej nastąpić dnia następnego 25 rocznicy oficjalnego zjednoczenia Niemiec Zachodnich i ich wschodnich landów. Nie przypuszczałam jednak, że to wydarzenie, a nie ekspozycja Instytutu, będzie tego wieczoru najważniejsze. Gdybym wiedziała, pewnie bym się nie wybrała...

Ci, którzy bliżej znają historię mojej rodziny, choćby z tego bloga, wiedzą, że II wojna światowa w okrutny sposób ją dotknęła. Ja sama, choć urodziłam się 16 lat po jej zakończeniu, od najmłodszych lat miałam okazję słuchać najprawdziwszych, bo rodzinnych, opowieści o okrucieństwach dokonywanych przez Niemców w czasie wojny. Pasiasty, szorstki i dziurawy płaszcz dziadka Jaśka z czerwonym trójkątem i numerem 66777 z KL Auschwitz, wisiał w szafie u mojej Babiśki pomiędzy paltami.  Ja nigdzie go nie oddałam i nadal przechowuję, choć już nie wisi między naszymi rzeczami.
 Bolesna pamięć o rodzicach mego ojca, o dziadkach ojczystych, których nigdy nie było mi dane poznać, tkwiła w sercu jak zadra. Hanna i Zygmunt Sokołowscy, ledwie trzydziestoletni, oboje zginęli w Powstaniu Warszawskim w 1944 roku. Osierocili troje dzieci, a mój tata Rafał miał wtedy 5 lat. Siostra dziadka Zofia Sokołowska powróciła po czterech latach uwięzienia w kobiecym obozie koncentracyjnym w Ravensbrück będąc wrakiem człowieka. 

Zawsze wiele czytałam na ten temat. „Kamienie na szaniec”, „Chłopcy ze Starówki”, „Kolumbowie, rocznik 20”, „Pożegnanie z Marią”, czy „Dymy nad Birkenau” Seweryny Szmaglawskiej – książka z autografem autorki, stojąca na półce obok łóżka mojej Babiśki – to były moje dziecięce i młodzieżowe lektury. 

Kiedy na warszawskiej ulicy wpadał w mi w ucho dźwięk niemieckiej mowy, po plecach przebiegał dreszcz, a serce nagle zaciskało w bolesnym skurczu. Nawet w małych niemieckich dzieciach widziałam ich poprzedników w mundurach Hitlerjugend. Patrząc na dorosłych Niemców zawsze się zastanawiałam, kim byli w czasie wojny oni sami, ich rodzice, dziadkowie, wujowie. 

Nie żałowałam zestrzelonych niemieckich pilotów Luftwaffe, zamarzniętych pod Leningradem żołnierzy Wermachtu, ani tym bardziej esesmanów, czy gestapowców. Myśl, że jednak trochę ich wybiliśmy,  przynosiła odrobinę ulgi. Nie wzruszał mnie widok zrujnowanego Drezna, ani nawet cywilnych ofiar alianckich nalotów. Przecież niemal cały niemiecki naród uwielbiał swego Wodza i wierzył, że jest rasą panów. Miliony niemieckich patriotów, mężczyzn, kobiet i dzieci, wznosiło ręce w geście przynależności do idei zapanowania nad światem i podporządkowania sobie innych narodów, bez względu na morze cierpień i okrucieństwa. A jeśli pojawiała się we mnie nutka współczucia, to jedynie do tych najmłodszych dzieci, które przecież nie miały wyboru. 

W moim sercu odkąd pamiętam, obok dobroci, wrażliwości, miłości i czułości, obok zachwytów nad pięknymi zachodami słońca i urokiem kwitnących jabłoni, wcale nie w najdalszym kątku, mieszkał sobie strach. Zupełnie realny lęk, że Niemcy mogą kiedyś powrócić do pomysłu Wielkiej Rzeszy. Nie cieszyłam się więc ze zjednoczenia Niemiec, ani z upadku muru berlińskiego. I nie uważałam, że im się to należy. To, że Polski Sierpień 1980 stał się przyczynkiem też do ich korzyści i radości, przyjmowałam jako swego rodzaju efekt uboczny.

I oto ja, ze swoją szczerą i wielką niechęcią do Niemców i Niemiec, z poczuciem niezawinionej i niepowetowanej polskiej krzywdy doznanej od nich w tamtej wojnie, stałam w muzealnej sali słuchając pięknie zaśpiewanych hymnów: niemieckiego, polskiego, a potem w tych dwóch językach, hymnu unii europejskiej.  Tyle razy w szkole uczyłam śpiewać dzieci „Odę do radości”, ale dopiero w ten piątkowy wieczór słowa „Wszyscy ludzie będą braćmi, tam, gdzie twój przemówi głos” uderzyły we mnie jak grom. 


A potem w wielkim skupieniu wysłuchałam wygłoszonego po polsku przemówienia Pana doktora Wernera Köhler`a, Konsula Generalnego Republiki Federalnej Niemiec w Krakowie. 
Pan Konsul, starszy, siwy mężczyzna, powiedział między innymi, że dzisiejszy kształt Europy jest naturalny dla młodych ludzi, ale starsi pamiętają jak było kiedyś, zanim bohaterowie polskiego sierpnia w 1980 roku uruchomili machinę europejskich przemian. Długo mówił też o krzywdach wyrządzonych przez Niemców Polakom w czasie II wojny światowej. Wspomniał uroczyści w niemieckim obozie zagłady w Auschwitz.  Nie zastępował słowa Niemcy określeniem naziści, faszyści, czy okupanci. Mówił wprost, szczerze, tak po ludzku. Jego słowa poruszyły mnie do głębi, dotknęły mieszkającej we mnie nienawiści i  tego, co moim najbliższym i milionom innych ludzi zrobili Niemcy. Dzięki tym słowom, które dotarły do mnie tak niespodziewanie i bezpośrednio, skonfrontowałam się ze swoją nienawiścią i odrazą obejmującą nie tylko niemieckie zbrodnie, ale też Niemców jako ludzi, niemiecki narodu. Spojrzałam w głąb siebie na nienawiść żyjącą we mnie odkąd pamiętam. A przecież jest już 70 lat po wojnie. 

Wiele ważnych słów Pana Wernera Köhler`a, brzmiało mi w uszach przez cały wieczór. Już po otwarciu pięknej, kolorowej wystawy Instytutu Max`a Planck`a, gdy uroczystości powoli dobiegały końca, zostaliśmy wraz z mężem przedstawieni Panu Konsulowi Generalnemu przez gospodarza tego wydarzenia, Dyrektora Muzeum Lotnictwa w Krakowie Krzysztofa Radwana, jako jego przyjaciele i przyjaciele muzeum. I wtedy właśnie podziękowałam Panu doktorowi Wernerowi Köhler`owi za te słowa, które wymiotły nienawiść. Opowiedziałam o pasiaku dziadku Jaśka i o śmierci Hanki i Zygmunta. O tym, że nigdy, przenigdy, nie wolno zapomnieć. Rozmawialiśmy o tym, że nasza wspólna pamięć ma ogromne znaczenie dla przyszłości. Pan Konsul powtórzył, że Niemcy w czasie wojny zrobili mnóstwo straszliwych rzeczy i że to jest okrucieństwo nie do zapomnienia. Ja pierwszy raz wyznałam, że warto zamknąć drzwi niszczącym uczuciom, że trzeba się już pożegnać z poczuciem krzywdy, której nigdy nie da się wyrównać. Pan Köhler słuchał bardzo uważnie, był poruszony moimi słowami. Znów podaliśmy sobie ręce, oboje bardzo wzruszeni. Poczułam ciepło naszych dłoni. Tego wieczoru pierwszy raz w życiu ściskałam rękę Niemca.  




Następnego dnia, w sobotę obudziłam się z uczuciem ulgi. Nie muszę już nienawidzić, wystarczy, że będę pamiętać. Wszyscy ludzie będą braćmi, tam gdzie twój przemówi głos. 







   

22 komentarze:

  1. Wiele wskazuje na to, że pokój wymaga większej odwagi niż konflikt. Odwaga mi bardzo imponuje i zdaje się, że Ciebie właśnie za nią najbardziej polubiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wojna i pokój - dwa przeciwległe światy. Oba wymagają odwagi, ale każda z nich jest inna, rzecz jasna.Każda wymaga przełamywania własnych ograniczeń.

      SMBO :)

      Usuń
    2. Obyśmy były testowane, tylko z jednego rodzaju.

      SMBOX100 :-)

      Usuń
    3. Z taką nadzieją budzę się codziennie :)

      Usuń
  2. O Beatko, ze wzruszenia zadrżałam..........
    - komentarz napiszę kiedy indziej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pierwszy znak, gdy serce drgnie ;-)

      Usuń
    2. w ciekawy i piękny sposób opisujesz to wydarzenie. Spotkanie z zaskakującą historią, potrafisz przedstawić ciekawie i wzruszająco.

      Beatko po raz kolejny cieszę się, że trafiłam do Ciebie. Potrafisz w taki prawdziwy sposób przekazać rzeczy ważne- myślę, że nie tylko dla Ciebie.

      Pozdrawiam wesoło i serdecznie
      kwa,kwa...

      Usuń
    3. Dziękuję Alis, i serdecznie odkwakuję: kwa , kwa :)

      Siostrzane pozdrowienia kwa dla Reni, co chadza własnymi ścieżkami :)

      Usuń
  3. Potrafisz wzruszać... mocno i sugestywnie :* ściskam BB i cieszę się, że masz w sobie ulgę odtyczacą takich właśnie emocji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję eM :) Ulga trwa, przechodzi w trwałą zmianę :)

      Uściśnień krocie ślę na Zieloną Wyspę....

      Usuń
  4. To wielki gest, ogromny odruch serca - szczerze wybaczyć, nie każdy to potrafi; ale nie wolno zapomnieć, to należy się wszystkim ofiarom okrutnej wojny; i jakże ważne jest przyznanie się do winy, równie szczere, jak wybaczenie; u nas w pamięci ludzi tkwią mordy banderowskie, bestialskie i okrutne, przekazywane w opowieściach rodzinnych; pozdrawiam bardzo wczesnym rankiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czasem samo życie nas zaskakuje, nawet my sami siebie zaskakujemy...

      Dziś czytałam o okrutnych oddziałach Litwinów - Szulusi, czy jakoś tak podobnie - znani z niezwykłej nienawiści do Żydów - jako sojusznicy Hitlera byli do likwidacji Żydowskich gett na terenie Polski, np. w Ostrowcu Świętokrzyskim.

      Uściski Mario ślę .
      Wciąż nie moge pojąć tej ludzkiej skłonności do okrucieństwa :******

      Usuń
  5. Beatko, nie wiem co powiedzieć...
    cały twój wpis przepłakam
    jesteś mi bardzo bliska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu Miła, znowu tak wyszło, że opisuję ważne, ale i smutne sprawy. Choć w sumie ta historia ma dla mnie optymistyczny wydźwięk. Ludzie mogą czynić wszystko, kochać się i mordować. Problem w tym, żeby pragnęli tylko tego pierwszego...

      Przytulam Cie najserdeczniej ...
      I obiecuję cos weselszego :)

      Usuń
  6. Łatwo mówić o pojednaniu, kiedy wojnę zna się z książek, prawdziwe jednak następuje tylko wtedy, gdy - jak Ty - ma się w szafie pasiak. Reszta to piękne deklaracje i słowa. Potrzebne, ale... pewnie nie do końca świadome. Jesteś wielka :) Niełatwe wyznanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję Wiolu :***

      Takie prawdziwe pojednanie może się stać chyba tylko na płaszczyźnie osobistej relacji - konkretny człowiek konkretnemu człowiekowi podaje rękę i patrzy w oczy...

      Usuń
  7. I zobacz ile to lat może człowieka męczyć.....dobrze że już poczułaś ulgę :***

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzień dobry, jestem tu po raz pierwszy, i jakie przeżycia.
    Bardzo poruszający wpis, wielu ludziom pewnie bliski.
    Ja osobiście raczej nie czuję nienawiści do Niemców, ale też w naszej rodzinie niewiele się mówiło o przeszłości, chyba zdecydowano, że zasłona milczenia jest lepszym wyjściem. Gdyby było inaczej, nie wiem, jakie byłyby moje uczucia do Niemców i do Rosjan.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło jest witać nowego Gościa :)
      Odwzajemniam serdeczności i życzę miłego dnia :)

      Usuń
  9. Och, jaki krzepiący wpis, Beato!
    A czy czytałaś "Małą zagładę" Anny Janko? Jeśli nie, to bardzo polecam. Jest tam dużo o odziedziczonym lęku, o tym strachu rodzącym wręcz nienawiść, o ludziach, którzy są dobrzy i źli niezależnie od narodowości i o kilku innych kwestiach, które tu poruszasz.
    I może artykuł Cię zainteresuje https://www.tygodnikpowszechny.pl/lek-w-genach-30113
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Fibulo za podpowiedzi, na pewno skorzystam. Lubię kiedy ktoś poleca coś do czytania :)

      Uściski odwzajemniam !

      Usuń

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)