wtorek, 20 października 2015

I wreszcie nadszedł. (8)



Wracam do korzeni i do tego dnia, który wreszcie nadszedł, do pierwszego spotkania z kuzynem Zezatem. Był maj 2005 roku. Jechałam do jego mieszkania razem z mężem, mając ze sobą paczkę wykwintnych ciastek ze starej, warszawskiej cukierni Pana Blikle, zabierając też ze sobą wiele pytań i wątpliwości. 

Piękna, przedwojenna kamienica usytuowana w dawnej dzielnicy Warszawy prezentuje się wciąż okazale. Jasna, odnowiona elewacja z rzędami okien podzielonych szprosami na trzy części i balkony z żeliwną, prostą konstrukcją, witały nas zapowiadając spotkanie z przeszłością. To charakterystyczna zabudowa z lat 20-tych  XX wieku. Spółdzielczy dom, jeden z pierwszych inteligenckich domów w okolicy, miał przed wojną 38 mieszkań, a w każdym miejsce dla służącej – wnękę w kuchni. Posługę świadczyły wówczas dziewczyny z okolicznych mazowieckich wsi. Podobno przedwojenny stróż, taki ichni Pan Popiołek, pełnił swoją służbę do połowy lat 50-tych. Mieszkańcy, w większości inteligenci, pomimo, że wielu kupiło mieszkania na kredyt, żyli na dobrej stopie. Latem wypoczywali na Helu, albo w górach, a zimą bawili się w stołecznych lokalach. Dopiero kryzys w latach 30-tych zmusił ich do wprowadzenia rygorów oszczędnościowych, a nawet wynajmu pokojów sublokatorom. W tym domu przed wojną mieszkała rodzina matki Zezata.

Przekraczamy z mężem pięknie kutą bramę i już na klatce schodowej tej kamienicy czujemy się wyjątkowo. Posadzka półpięter w czarno białe geometryczne wzory, kwiaty doniczkowe na parapetach jasnych okien i krzesełko dla „utrudzonego wspinacza”. Całość prześwietlona światłem wpadającym przez duże okna i elegancka. Bez korzystania z przygodnego siedziska udaje nam się dotrzeć do drzwi gospodarza. Dzwonię i po chwili otwiera nam Zezat. 

Tak właśnie go sobie wyobrażałam. Mojego wzrostu, czyli niski, raczej szczupły i szpakowaty. Na nosie tkwią okulary z bardzo grubego szkła – widać gołym okiem, że ma znaczną wadę wzroku, a może nawet lekkiego zeza. Pomimo tego, że dzień jest ciepły, wewnątrz panuje przyjemny chłód. Wszystkie pomieszczenia usytuowane są wzdłuż długiego, wąskiego korytarza, na którego końcu znajduje się dość duży, ale przejściowy pokój jadany. Jeszcze dalej, na samym końcu mieszkania jest nieduża kuchnia i łazienka. Okna wszystkich pomieszczeń wychodzą na podwórze. To sprawia, iż wydaje mi się, że mieszkanie zostało podzielone na pół wzdłuż osi korytarza, i to co widzimy, to tylko połowa przedwojennego mieszkania. 

Gospodarz oprowadza nas z satysfakcją po perfekcyjnie wysprzątanym mieszkaniu, gdzie każdy mebel, rzecz i ozdoba jest jak najbardziej w „stylu i na miejscu”. Wszystko tu pasuje do siebie i do właściciela, nawet głośno skrzypiąca, stara podłoga. Cudowne, zaczarowane pudełeczko, a właściwie małe muzeum. Już za chwilę kustosz odsłoni przed nami rąbek tajemnicy… 


Tymczasem zaparza herbatę, przyniesione przez nas szarlotki i serniki rozlokowuje na porcelanowym talerzu, a potem nas samych usadza wokół stołu w pokoju jadalnym.

Cisza, spokój i półmrok, bo słońce oświetla akurat przeciwległą ścianę kamienicy. To słońce prowadzi mnie do okna i każe przypatrzeć się mieszkaniom naprzeciwko.
Wtedy to Zezat, nadal z trudnym do ukrycia cieniem dumy, nie tylko z pięknego miejsca zamieszkania, ale też niezwyczajnego sąsiedztwa, rzuca mimochodem:
– O, tam właśnie na wprost mieszka Bardzo Ważny Polityk wraz z małżonką.
– Na którym piętrze? – dopytuję z ciekawością. Pada odpowiedź, ale już nie kontynuujemy tego tematu. Nawet nie przeczuwałam, że niebawem spotkam się z tym człowiekiem, a to spotkanie wywrze nieoczekiwany, bardzo pozytywny wpływ na moje życie.  Bo w moim życiu nic nie dzieje się przypadkiem ...

Wracam jednak do stołu. Ze szklanek usadowionych na spodeczkach popijamy herbatkę i jemy ciasteczka, a ja już nie mogę się doczekać tego wszystkiego, czego ciągle nie wiem – historii o mojej rodzinie. Tymczasem pasjonat wszelkiej historii opowiada jak to po śmierci Marylki (siostry mojego dziadka Zygmunta Sokołowskiego), w 1981 roku brat mego ojca zaprosił jego, Zezata,  do „likwidacji” mieszkania na ulicy Mickiewicza. To właśnie to mieszkanie, w którym zamieszkał po wojnie mój tata wraz z rodzeństwem, wychowywany przez siostry mego nieżyjącego dziadka. Po ślubie z tatą mieszkała tam też moja mama, a w końcu przez pierwsze dwa lata życia, ja sama.

Oczywiście nie znałam planów mego stryja co do tego mieszkania, gdyż nie utrzymywał ze mną kontaktów, a mieszkał poza Warszawą. Za to z moim kuzynem i jego rodzicami, a i owszem.
 Już wtedy mając 19 lat, Zezat miał bzika na punkcie historii, a w mieszkaniu ciotek mojego ojca znalazł wiele cennych, z muzealnego punktu widzenia, eksponatów. Zabrał stamtąd jedynie interesujące go „papiery”. Potem mieszkanie zostało sprzedane. Podobny los spotkał przedmioty należące do ciotki Zofii mieszkającej na ulicy Kościelnej. Przed sprzedażą jej mieszkania Zezat także ocalił cenne dokumenty. Pieczołowicie przechowuje je do dziś. A we mnie mieszają się uczucia zazdrości i wdzięczności, podsycając sięgającą zenitu ekscytację. 

Wreszcie gospodarz  przynosi tekturowe teczki i jeden po drugim pokazuje nam swoje skarby, przedmioty niegdyś należące do rodziny Sokołowskich: przedwojenne dowody osobiste rodzeństwa mojego dziadka Zygmunta, jakieś papiery wartościowe, legitymacje, zdjęcia, książeczki wojskowe, listy, świadectwa, bileciki, wizytówki, kwity i tym podobne. Trafiają się jakieś  metalowe znaczki i może jeszcze jakieś drobiazgi, ale jest tego tyle, że już mam mętlik w głowie.  

Do tego Zezat dorzuca garść informacji o ich właścicielach, ale nie jest to zbyt wiele ponad to, co wynika z treści dokumentów. I tak trudno mi wszystko spamiętać, bo prawie wszystko, to dla mnie nowość. Czasem wydaje mi się jakbym słuchała jakiejś opowieści historycznej, a nie dziejów swojej rodziny. Próbuję coś notować, ale fala wzruszenia mąci rozum i ciągle zapominam, że powinnam zapisywać. Tak naprawdę jestem oszołomiona. Oto dowiaduję się, że mój dziadek Zygmunt miał nie pięcioro, ale dziewięcioro rodzeństwa. Było ich dziesięcioro!!! To niesamowite! Po raz pierwszy słyszę jak miał na imię mój pradziadek i to, że mój pradziadek, Arkadiusz Sokołowski, był lekarzem! 

Muszę tu zrobić przerwę, ale ciąg dalszy nastąpi :)

Poprzednie „odcinki”  tej opowieści mają numery i można je znaleźć pod tagiem „SAGA”.

19 komentarzy:

  1. Super się czyta! Udostępniłam :)
    Matko, jak ja dobrze wiem, co mogłaś czuć, wiedząc, że Zezat ma te wszystkie pamiątki, które powinny być - choć w części - Twoim dziedzictwem. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Violu :)

      Minęło przeszło 10 lat, więc jakoś sobie poukładałam te uczucia, znalazłam nawet uzasadnienie, ale początki były trudne ...

      Uścisków moc ślę,

      Usuń
  2. Tez bym byla oszolomiona... Ja o swoich pradziadkach nie wiem nic... Czekam i ja na ciag dalszy/)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niko taką wiedzę można odtworzyć, dziś jest wiele elektronicznych archiwów, można skorzystać z pomocy profesjonalistów.

      Jeśli się nie ma czasu ;)

      Serdeczności ślę :)

      Usuń
  3. No i znów każesz długo czekać na ciąg dalszy?!
    Wiesz że ja bym to wszystko na bezdechu i ciurkiem.....
    Całusy :****

    P.S. Mój mąż ma dziesięcioro rodzeństwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak mało czasu na wszytko, co przyjemne :( Na pisanie też, choć akurat do tej SAGI to ja mam materiały pisane dawniej, trochę na bieżąco.

      Dla jedynaków, albo co najwyżej podwójnych, tak liczne rodzeństwo to kosmos , inny świat. Ale jakie to jest piękne, wielka rodzina. To przecież siostry mego dziadka wzięły na siebie wychowanie sierot po bracie, pomagał też brat - zwłaszcza w kształceniu chłopców. Gdyby nie było rodziny dzieci trafiłyby do domu dziecka. I popatrz, były to naturalne rodziny zastępcze, nikt się nie ubiegał o jakieś pieniądze na ich utrzymanie. Wszystko odbywało się rodzinnym sumptem.

      Ściskam Cię Julio najserdeczniej :)

      Usuń
  4. już jestem, zabieram się za czytanie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozgość się Droga Moja. Nie śpiesz się Alis, do następnego wpisu jeszcze kilka dni upłynie. ;-)

      Usuń
    2. dobrnęłam, smakując akapity...
      pomiędzy innymi zyciowymi sprawami

      mam nadzieję na ten wątek: nic nie dzieje się przypadkiem....

      jak małe kółeczka haftowanej serwetki, wszystkie wydarzenia splecione ze sobą...

      tak mi się sympatycznie skojarzyło
      wesołe uśmiechy zostawiam :)

      Usuń
    3. To prawda, że to nasze życie jak zrobione na szydełku, lecą oczka jedno za drugim :)

      Dobrego, uśmiechniętego popołudnia i wieczoru Alis :)

      Usuń
    4. już sie poprawiam, chodziło o serwetkę na szydełku.
      Już się cieszę na długie jesienne wieczory...
      mam nadzieję, ze zaplanowałaś te opowieści na dłużej i przygotowujesz chociaż dwa, trzy zdania dziennie :))))))))))))))

      u mnie piękna jesień..........

      Usuń
    5. Zrozumiałam, że na szydełku i że jak serwetka, ale zaczynamy zawsze od oczek łańcuszka.
      Codziennie :O ????? Alis :( Niestety, z przykrością, nie, niemożliwe, czasu ledwie starcza na takie raz w tygodniu. :( Oczywiście miło by się było "spotkać z Tobą i Innymi codziennie :))) Marzenie ściętej głowy ...

      Usuń
  5. I znowu mam wypieki, nie chcę herbaty, ciastek, chcę wiedzieć, co wiesz, ale dobrze... cierpliwie poczekam i jak i Ty musiałaś, a może jeszcze bardziej, uzbroić się w cierpliwość... Zatem czekam na więcej, na dalej. Wyrwało mi się, ach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję się Małgosiu, że się utożsamiasz z moimi cierpienia w oczekiwaniu na uchylenie rąbka rodzinnych tajemnic :)

      Będzie ciąg dalszy, słowo się rzekło !

      Uśmiechy zamglone posyłam z W.

      Usuń
  6. Mam nadzieję, że pojawi się w końcu jakiś wątek przestępczy! ;-). Bo atmosfera zupełnie jak w powieści sensacyjnej. BB, gdyby Zezat jednak nie dopuścił się żadnego czynu karalnego ;-(, to stwórz proszę wersję alternatywną któregoś z odcinków i koniecznie uczyń z Zezata... nie wiem dokładnie kogo, ale kogoś straszliwie groźnego :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalsze moje kontakty z Zezatem o mały włos nie zaowocowały kryminalnym zakończeń. Byłam bliska tego, aby go zamordować, a w każdym razie planowałam już okrutnie wyszukaną zemstę, ale na razie cicho, sza ;-)

      Usuń
  7. Nareszcie! Już zabieram się za czytanie.

    OdpowiedzUsuń

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)