środa, 6 stycznia 2016

Wehikuł czasu od Św. Mikołaja. (J.R. cz.I)






Dawno żaden prezent nie zrobił mi tyle radości, co ten. Wciąż się cieszę, że go mam, i w dzień i w nocy, bo również mi się śni. I wcale mi nie przeszkadza, że nie mogę go dotknąć, a jedynie oglądać na zdjęciach. A to, że ma prawie 106 lat jedynie nadaje mu walor cudownej niezwykłości. Wciąż jestem podekscytowana, rozemocjonowana i szczęśliwa. Wciąż do niego zaglądam, a ilekroć zajrzę, przenoszę się na Ukrainę do roku 1910. Idę sobie w Kijowie na lody do Cafe Palace, w niedzielę obowiązkowo wędruję do kościoła, albo zatrzymuję się na ulicy, aby popatrzeć na orszak Króla Serbii Piotra I Karadziordziewicia, który akurat sunie główną, kijowską ulicą. 

Na chwilę wpadam też do niezbyt odległego Nieżyna, gdzie dopiero za dwa lata w 1912 roku urodzi się mój dziadek Zygmunt Sokołowski, ten który zginął w Powstaniu Warszawskim. Był dziesiątym, najmłodszym dzieckiem moich pradziadków.

Nieżyn... Gdy w piśmie z PCK
 w 2005 roku przeczytałam, że mój dziadek Zygmunt Sokołowski urodził się w Nieżynie, znalazłam w Internecie taką miejscowość w Polsce w gminie Siemyśl, niedaleko Kołobrzegu. Dopiero podczas spotkania u Zezata dowiedziałam się, że cała rodzina Sokołowskich pochodzi z dalekiej Ukrainy, a Nieżyn to miasto właśnie ukraińskie. To było dla mnie ogromne zaskoczenie, nieomal szok. Bliskie Kresy, Wilno, Jęczmieniszki dziadka Jana Rychłowskiego, tak. Albo Lwów, ze swoimi śmiesznymi, przedwojennymi piosenkami, czemu nie. Ale pochodzić zza Dniepru, z obszaru I Rzeczpospolitej? Jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że moje korzenie mogą mieć źródło tak daleko od Polski. To tak jakbym w jednej czwartej była nieomal cudzoziemką, Polką, ale jakby nie z Polski… I to ja, której cały świat to Warszawa. Chociaż, to moje panieńskie nazwisko, Sokołowska, powinno mi było już wcześniej dać do myślenia. Hej, sokoły, omijajcie pola, lasy, góry, doły ... na zielonej Ukrainie, przy kochanej mej dziewczynie ... Tę pieśń często śpiewałam będąc harcerką i zawsze mnie dziwnie rozczulała.

A teraz, kiedy właśnie są wakacje w lipcu 1910 roku, mogę na moment poczuć atmosferę majątku w Nosówce. To tam, w Nosówce, niedaleko od Nieżyna, ani nie tak daleko od Kijowa, przychodziło na świat rodzeństwo mojego dziadka Zygmunta. Na pewno urodził się tam Władysław Sokołowski, Amelia (Klementyna) Sokołowska, zwana Muszką i Zosia Sokołowska. W dzieciństwie dane mi było poznać całą tę trójkę, ale wtedy owej Nosówki nawet nie przeczuwałam. A Nosówka, ta gospodarka, która stanowiła z pewnością ważne zaplecze życiowe dla mojej licznej rodziny mieszkającej na tej dalekiej Ukrainie staje mi dziś jak żywa. Ona NAPRAWDĘ istniała i moi tam byli, tam żyli. Istniała tak jak Nieżyn i jak Kijów, do którego moi wpadali do swoich mieszkających tam krewnych i przyjaciół, gdzie studiował Władysław. Moje myśli wciąż krążą wokół roku 1910, na to wspomnienie serce mocniej bije, a wyobrażenia tamtego życia wciąż nasuwają się przed oczy. 

Mail, którym ta przesyłka trafiła do mnie miał tytuł „Świąteczny prezent” . Jednak to jest więcej niż prezent, to po prostu jest skarb, którego istnienia jeszcze niedawno nie mogłam przypuszczać. Poza tym, zanim przekroczyłam próg mieszkania Zezata w maju 2005 roku, nigdy nie słyszałam o jego autorce. Bez niej moje dzisiejsze, ogromne wzruszenia nie byłyby możliwe. Jakże jestem jej wdzięczna! 

Nie mniej gorąco wychwalam szczęśliwy los, za to, że doprowadził mnie do rodziny Hennebergów, których poszukiwałam wiedziona nadzieją na ustalenie powiązań z pilotem Zdzisławem Hennebergiem, o czym pisałam w notce Wierzę w przeznaczenie . A na końcu, a może raczej na początku, bardzo dziękuję Krzysztofowi H., że obdarzył mnie zaufaniem i uznał za osobę godną poznania pamiętnika jego prababki. Jego prababka, czyli siostrzenica mojej prababki Stanisławy Sokołowskiej, to cioteczna siostra mojego dziadka Zygmunta Sokołowskiego. Miała na imię Janina, ale mówili na nią Janka. W czasie, gdy pisała to cudo była panienką i nosiła nazwisko rodowe Ryb. Mój wehikuł czasu to dziennik Janki Rybówny z 1910 roku !!!

Hołdując historycznej, a przede wszystkim genealogicznej ścisłości muszę odtworzyć też na blogu tę część mojego drzewa genealogicznego, ten początkowy fragment, z którego wywodzę się zarówno ja, jak i Krzysztof H. Opisywałam już swoje wrażenia, gdy pierwszy raz je zobaczyłam u Zezata. To smutne poczucie wykluczenia, kiedy zobaczyłam fałszerstwo polegające na pominięciu faktu, że mój ojciec miał mnie, dziecko zrodzone w małżeństwie, noszące nazwisko „Sokołowska”. Ręka, która tamto drzewo nakreśliła nieraz trzymała mnie za rękę. Tamto drzewo rozpisał mój stryj, dając mi sporą wiedzę, ale do większości informacji oraz dowodów pokazujących moje korzenie z mozołem, przez lata docierałam sama i z pomocą wielu innych osób. Jak choćby do tego pięknego pamiętnika Janki Rybówny.

Od tego zacznę, kiedy uchylę rąbka tajemnic skrywanych w pamiętniku Janki. To bowiem daje mi do tego pewną legitymację. Kiedy go pisała była nastolatką, uczennicą gimnazjum, jeszcze należała jedynie do mojej rodziny, choć już w tym 1910 roku widać, że los związać ją może z rodziną Hennebergów. Kiedy zapisywała stroniczki swojego dziennika o moich najdawniejszych korzeniach wiedziała na pewno więcej niż ja dzisiaj. Niestety nie interesuje jej genealogia, ale, broń boże, nie ma jej tego za złe. Mnie w jej wieku też to zupełnie nie obchodziło...







Zapraszam też do lektury:

45 komentarzy:

  1. o rany, ale cudo :) już widzę, jak zostało przez Ciebie obcałowane i przeczytane z wypiekami na twarzy....ja bym chyba tak zrobiła ;) ostatnio czytałam niesamowitą książkę, o takiej właśnie tematyce i pisaną na podstawie pamiętnika z czasów wojny. "żniwo gniewu" Di Angeli-Ilovan Lucie. zryczałam się niemożebnie i kolejny raz mocno zadumałam nad losem Polaków, podobnie, kiedy czytam Twoje zapiski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polly, rzeczywiście w pasach będąc czytałam. Całą poświąteczną niedzielę czytałam , w dodatku na głos bo domownicy też chcieli posłuchać. Takie pismo sprzed stu lat też jest specyficzne, ale ja wprawiona w "bojach" bo mam za sobą lekturę listów jeszcze starszych "moich" Palmirskich i ich najbliższych. A co do tematyki pamiętnika to jest z gruntu wesoła i wiele razy śmiałam się w głos.

      Usuń
  2. Podziwiam ten blog ze względu na ciepły klimat, świetny język, a temat jak z bajki. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie :) Bardzo mi miło czytać dobre słowa o blogu. Odwzajemniam pozdrowienia z przyjemnością, Bezpukania :)

      Usuń
  3. z wypiekami na twarzy i brak mi tchu...

    takie rzeczy? kto czuwa nad Toba?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Alis, tak sobie pomyślałam, że może to sama Janka tak się porządziła, aby kopia jej pamiętnika do mych rąk, a właściwie przed oczy trafiła? Ufam, że tak właśnie jest :)

      Usuń
    2. jestem pewna, że masz rację....

      aż boję się sięgać geni, bo tak wciąga.........

      Usuń
    3. Gdzieś przetraciłam link do tego geni, który kiedyś mi wskazałaś. Jak tam trafić Alis ?

      Usuń
  4. jejku! świetnie! emocje się udzieliły, czekamy na ciąg dalszy ! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I mnie się poszczęściło, choć to nie to samo co pamiętnik dziadka ;-] Och, gdybym taki miała, to chyba bym chodziła tylko w podskokach :)

      Usuń
  5. Niepojęte sprawy:-) ale w czyje ręce miałby trafić ten pamiętnik, jak nie w Twoje? kto pozwoliłby mu wyjść na światło dzienne i przy okazji dać poznać nam? Kijów, 1910 ... od razu przewija mi się przed oczami książka z Twego polecenia Burza od wschodu Marii Dunin-Kozickiej, co prawda czasy trochę późniejsze, bo przesunięte w czasie 0 10 lat, i bardziej okrutne, ale pewnie ten sam klimat dalekich Kresów, losy polskich rodzin; ostatnio zdarzyło mi się oglądać film Wojna 1920, sceny kręcone w moim mieście, poznawałam kręte uliczki, podcienie, w kadrze wieża kościoła ... chyba nawet nie wiesz, ile dajesz mi Beato, ze swoich wspomnień, poszukiwań, i za to bardzo dziękuję; pozdrawiam serdecznie bardzo wczesnym świtem. Moje psy nie uznają chrześcijańskich godzin wstawania, dobrze, że tylko otwieram im drzwi do ogrodu i hajda! na mróz:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, Mario, wymieniamy się dobrami w tym blogowym świecie :) I ja Tobie wciąż wdzięczna jestem przecież.

      A w Kijowie czasu jednak inne niż u Kozickiej. Wszystko co najgorsze jeszcze przed Janką, Wielka Wojna, potem najazd bolszewików, wyjazd z Kijowa...

      Najserdeczniej Cię pozdrawiam Mario, a Amika i Małe Zło pogłaskuję z sympatią :)

      Usuń
  6. No to Mikołaj się naprawdę postarał w tym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowite!
    To dopiero skarbnica wiedzy!
    I emocjonująca lektura :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak :)Ciągle jestem w emocjach !

      Miłego dnia Julio :)))

      Usuń
  8. I znowu mam wypieki i cieszę się :) bardzo cieszę się Twoim szczęściem i pragnę abyś zebrała się w sobie i kiedyś wydała książkę, właśnie dla potomych, dla upamiętnienia, dla odciśnięcia Twojej ręki, życia :* uściski najmocniejsze - ale to z wrażenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję Małgosiu, bo wyraźnie czuję Twoje uściski :*

      A co do książki, to prędzej pewnie zrobię włóczkowy obraz, bo w tym czuje się pewniej. Pisanie, jak sama dziś napisałaś u siebie, nie jest dla wszystkich. Takie prawdziwe pisanie, książkowe jest dla tych, którzy mają prawdziwe talenty.

      Odściskuję mocno, mocno :)

      Usuń
    2. Masz i talent, jak również ważną historię do opowiedzenia. Może dasz się kiedyś namówić :)

      kiss

      Usuń
  9. Popieram wypowiedź Margarithes w całej rozciągłości. Historię do opowiedzenia wymieniłabym na pierwszym miejscu, bo zwykle wydaje mi się ważniejsza niż talent pisarski. Ale skoro masz i to pierwsze i to drugie... Pewnie wiesz, że talentów nie wolno zakopywać :-). W sumie historia poniekąd sama się pisze na Twoim blogu. Jest piękna, bo prawdziwa i do tego świetnie opisana. Ukazuje losy osób przez Ciebie na nowo ożywionych, wyrazistych, do których można nabrać osobistego stosunku, a przy tym jak slajd po slajdzie "wyświetlają się" różne okoliczności naszej burzliwej historii. A co do obrazów, to kto powiedział, że nawet abstrakcyjne nie mogą ilustrować Twojej opowieści? Ja bym się nie zastanawiała :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Tesiu za te słowa. Popatrz i jedno (jakieś talenty) i drugie (tę historię) dostałam i czuję się przez to wyróżniona. Pamiętam, oczywiście, że talentów nie wolno zakopywać, staram się, a tę moja historię to nawet odkopuję, choć mi czasem wiatr w oczy wieje ;-)

      SMBO :_)

      Usuń
    2. Tak, to jest wyróżnienie i odpowiedzialność :-). A co do wiatru, to on jest na pewno potrzebny. Twoja opowieść jeszcze nie jest skończona i przypuszczam, że kiedyś się okaże, że bez doświadczenia tych różnych trudności, bez błądzenia i znaków zapytania czegoś ważnego by Ci zabrakło, czegoś może byś nie dojrzała, czy zrozumiała. A poza tym, każda opowieść musi mieć swoje czarne charakterki. Nawet trochę współczuję Zezatowi... ;-). Ale w końcu sam wybrał :-). Chociaż przeczuwam, że takie wybory przynajmniej w części wypływają z decyzji przedstawicieli poprzednich pokoleń.

      SMBOX100 :-)

      Usuń
    3. Już to czasem dostrzegam Tesiu, że ta droga kręta, wbrew pozorom gmatwająca watki, owocuje dodatkowymi korzyściami. Jest lepsza niż taka prosta i wygodna, wprost do celu.

      Co do Zezata, to jest niezwykłe indywiduum, raczej chadzające własnymi drogami, ale rzeczywiście była jabłoń, od której niedaleko upadł ;-)

      SMBO :)))

      Usuń
  10. Ponieważ mijamy się czasami na blogach, a to u Dudiego, a to u Klarki, to zajrzałem raz czy dwa kiedyś. Regularnie już od notki o Z. Hennebergu. Jako że kiedyś (a w sumie to do tej pory) zaczytywałem się wszystkim co mi wpadło na ten temat, to widok nazwiska mnie zelektryzował niemal i pozwolił na identyfikację autorki na blogach - znaczy nie muszę kombinować kto to taki? A mam z tym na ogół duży problem. :D :D :D
    Też grzebiemy z żoną po genealogiach rodzinnych i dziwne rzeczy wykopujemy, jedne miłe inne mniej, jeszcze inne są kompletna zagadką. Odnajduje się zupełnie nieznana bliska rodzina, pamiątki, dokumenty, mogiły. Bardzo pomaga obecna cyfrowa rewolucja i dostęp do archiwów.
    Czytam więc kolejne Twoje notki, już nie tylko te o historii, ale też wszystkie po kolei, no bo jak tu nie poznać bliżej kogoś, kogo już z widzenia się trochę zna? :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja zajrzałam do Ciebie, ale wygląda na to, że jedynie archiwalne wpisy mogą oko ucieszyć.

      A z genealogicznymi odkryciami, rzeczywiście różnie bywa, można trafić na piękne historie i ludzi, ale tez na ciemne strony ludzkich charakterów, jak w życiu...

      Ja tez zaczytuję się w lotniczej literaturze, chyba głównie takie książki ostały się na naszych półkach, reszta wyemigrowała w świat.

      Serdecznie pozdrawiam :)
      BB

      Usuń
    2. Hmm... to gdzie Ty zaglądałaś??? :D :D :D
      Rzeczywiście notek jakby nie za wiele - w grudniu tylko 12 a w styczniu na razie 2, ale żeby to miało być archiwalnie? A że ja sam mało piszę? No nie wiem, nie traktujmy tego jak wyścigu. Raz więcej, innym razem mniej - kilka lat temu Młodzież mnie podliczyła i wtedy to było ponad 10 tys. wpisów w sieci - teraz to pewnie ze trzy razy tyle albo i więcej?

      Usuń
    3. Moja wina, moja bardzo wielka ... zmyła :( Weszłam na blog Refleksje po 60-tce i widzę datę nad postem z roku 2013. I wniosek wysnułam opaczny, że to zakończona działalność blogowa na tej dacie, a przewijanie tylko wstecz z prawej strony.
      Teraz widzę, że jest i z lewej, nowe wpisy. No, cóż... Niema usprawiedliwienia dla pochopnego wnioskowania !

      Aaaaa, 10 tysięcy wpisów !!! No, ja po 60-tce też zacznę szaleć ;-]

      Usuń
    4. "Nie ma" piszę się rozłącznie, oczywiście ;)Chociaż kiedy Rinn śpiewała o chłopach, którzy są, a jakby ich nie ma, to chyba było razem:niemaniemaniemaniema !!!

      Są, są są, jednak są :)

      Usuń
    5. Hmmm.... bo to widzisz trafiłaś zupełnie na boczną ścieżkę - to blogspot tak zwodzi. Na "Refleksjach" mam tylko kilka wpisów, bo to dla mnie jest jedynie zaprzyjaźniony blog, ale że zdarzyło mi się na nim te kilka notek zamieścić, to mnie tak "dowartościował" portal. A że się na ogół loguję, żeby się żaden troll nie podszywał, to i Ciebie zwiodło. Tym razem więc, wyjątkowo, wystąpię z podpiętą stroną macierzystą i jako niezalogowany, czego normalnie nie robię. :D :D :D

      Usuń
    6. Trafiłam do Knieziowiska, jak po sznurku :) Dodałam, zapisałam, nie zgubię :D

      Usuń
    7. Byłaś tam już wcześniej. :)

      Usuń
    8. Ale kiedy tam byłam wcześniej jakoś nie skojarzyłam, że Kniaź i Dreptak to ta sama osoba. Czasem jestem zakręcona...

      Usuń
  11. Wyobrażam sobie, jak się ucieszyłaś z takiego prezentu.Ja bym chyba oszalała ze szczęścia, jakby mi się coś takiego trafiło! I tak jak Ty biegałabym TAMTYMI uliczkami i oddychała TAMTYM powietrzem...
    Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Jak Ty wspaniale piszesz!
    Pozdrawiam serdecznie
    Viola

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty Violu też tak jak ja masz tę umiejętność teleportacji w przeszłość :)
      Dziękuję za miłe słowa.
      Serdeczności odwzajemniam :)))
      BB

      Usuń
  12. Pisarz i awiator przedwojenny Janusz Meissner w swoich memuarach z kolei o Hennebergach pisał, zdaje się, jako o swoich kuzynach...
    Kłaniam nisko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie było. Piękna książka "Jak dziś pamiętam" Czytałam ze trzy razy. Zresztą wszystkie lotnicze książki Meissnera uwielbiam.

      W ustalaniu drzewa genealogicznego Hennebergów i moich z nimi powiązań pomagał mi stryjeczny wnuk Janusza Meissnera, czyli Jakub Meissner.

      Serdeczności załączam :)

      Usuń
    2. A o dziadku Jakuba mówiono, że się urodził z Virtuti. :)

      Usuń
    3. Już nie pamiętam, czy Virtuti dostał za dywersję u "Wawelberga" w powstaniu śląskim, czy za wojnę bolszewicką, choć tam przyznam, że nie bardzo z jego kariery pamiętam za co by dostać miał.... Dla mnie również na pewnym etapie wszystkie trzy części jego wspomnień (najmniej te myśliwskie) były książkami "zaczytanymi na śmierć":)
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    4. Dla niewtajemniczonych ;-) dodam : Rodzony dziadek Jakuba to Tadeusz Meissner, kpt. Żeglugi Wielkiej, dowódca m.in. m.s. Batory (tego przedwojennego). Wielki człowiek, piękna historia, tylko chyba mniej znana niż lotnicze wyczyny starszego brata Janusza. I VM chyba właśnie za powstania śląskie.

      Usuń
    5. Ja w ogóle nie przeczytałam książek Janusza M. dotyczących myślistwa - jest mi obce ideologicznie i patriotycznie. Polowania na kaczki, tfu !!!

      Usuń
    6. Nie "niewtajemniczonych", tylko sklerotyków starych, co nie zwracają uwagi na dodane "stryjeczny" i braci mylą... Oczywista, że o Tadeusza idzie i jego Virtuti bodaj i więcej nad Janusza zasłużeńsze, bo z tego co pomnę, to tamten mosty wysadzał na Odrze w najbardziej w głąb niemieckiego terenu wysuniętym odcinku... A i epopeja "Lwowa" w Zatoce Biskajskiej dowiodła, że miał nerwów zgoła stalowych...
      Kłaniam nisko:)

      Usuń
    7. Jaki tam sklerotyk! Roztargniony, a może i zaganiany Wachmistrz :)

      Usuń
  13. Niesamowite!! Z całą pewnością kilkunastoletnia autorka tego pamiętnika nie sądziła, że jej zapiski będą dla kogoś jak skarb. A jednak warto pisać i notować, warto nie tylko dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każda dziewczyna ma za sobą choć jedno podejście do pisania pamiętnika :) Kiedy jednak, tak jak Janka to robiła, pisany jest tylko dla siebie, to brak jest szerszego kontekstu, dokładnie opisanych koligacji rodzinnych. Wystarczy napisać " byłam z wujkiem Eugeniuszem na muzykalnym poranku", ale już jaki to konkretnie wujek, czy brat matki, czy mąż ciotki, to nie trzeba pisać :(

      Tego mi właśnie brakuje w pisaniu Janki, ale skarb, to skarb i wybrzydzać nie wypada !

      Usuń

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)