... czyli o mojej miłości do asa lotnictwa Zdzisława Henneberga.
Kiedy po kilkudziesięciu latach przyglądam się z uwagą wydarzeniom, które w ciągu
życia były moim udziałem, to ich powiązanie i logiczny ciąg mogę zobaczyć
dopiero z tak odległej perspektywy i przeżywszy ostatni ich epizod. Inaczej nie
miało by to znaczenia, że jako jedyna dziewczynka z klasy z wypiekami na twarzy
przeczytałam szkolną lekturę Arkadego Fidlera „Dywizjon 303”, a potem jeszcze w
podstawówce wszystkie lotnicze książki z domowej biblioteczki, te Arcta,
Meissnera i innych. I nie byłoby ważne, że pierwsze zachowane w pamięci wspomnienie
o moim mężu, z ósmej klasy podstawówki, jest związane z puszczaniem przez niego
samolotu na uwięzi. Dopiero jakieś trzy
lata później zostaliśmy parą, a samoloty nie miały z tym nic wspólnego.
Za kilkanaście dni minie dziesięć lat, gdy pierwszy raz z życiu zobaczyłam
drzewo genealogiczne swojej ojczystej rodziny, a na jego bocznej gałęzi
widniejące nazwisko Henneberg. W przeogromnym natłoku zdarzeń tamtego wieczoru,
to dziwnie brzmiące, a jednak znajome skądś nazwisko, tylko mi mignęło. Jakże mogło
konkurować z ekshumacyjnymi zdjęciami moich dziadków? Nie uszło wszak uwadze
mego męża, zapalonemu miłośnikowi lotnictwa, który i mnie tą miłością zaraził.
To zarażenie nie było trudne, bo zawsze zadzierałam głowę słysząc dźwięk lecącego
samolotu. Od tamtej chwili mąż czekał i mobilizował mnie do odkrycia tej
zagadki i mego związku z rodziną Hennebergów. Dziś tej historii nie opiszę, ale
wrócę do niej tu na blogu na pewno.
Dziś czuję się jak „zastępcza wnuczka” mjr. Zdzisława Henneberga „Dzidka”,
jednego z dowódców legendarnego Dywizjonu 303, który nie miał dzieci, a więc i
wnuków mieć nie może. Na tropach wiodących do Dzidka poznałam też żyjących w
Warszawie członków mojej rodziny noszących to nazwisko, spokrewnionych z wielki
pilotem, ale choć istnieją więzy krwi, wydaje się, że nie ma więzów dusz. Ja,
choć jedynie odlegle spowinowacona, czuję tę łączność dusz i to, że Dzidek
właśnie mnie wybrał, aby znaleźć ważne i trwałe miejsce w moim sercu. Takie
miejsce należne naszym bliskim, gdzie trwa serdeczna pamięć, a w ważne rocznice
i łza się w oku zakręci, a światło zaświeci ku pamięci.
Ten zadrukowany w trzech barwach: białym, szarym i czarnym kawałek papieru, to poddana graficznej obróbce fotografia pilota Zdzisława Henneberga. Był przylepiony na stateczniku samolotu Mig-29, ale o tym też kiedy indziej. Z miejsca, w którym najczęściej siedzę patrzę na to uproszczone zdjęcie, widzę uśmiech Dzidka, a i on jakby się do mnie uśmiechał. Nawet dziś, choć to jest jego 74 rocznica śmierci.
12 kwietnia 1941 roku była Wielka Sobota, ale wojna nie zna świąt. Tego dnia
squadron leader Zdzisław Henneberg, pełniący wówczas funkcję dowódcy polskiego
myśliwskiego dywizjonu 303 im. Tadeusza Kościuszki „warszawskiego”, wchodzącego
w skład brytyjskich sił powietrznych nie powrócił z wypadu nad Francję.
Prowadził sześć Spitfire`ów w celu atakowania lotnisk w Le Touquet i Cercy.
Jego samolot został uszkodzony przez artylerię przeciwlotniczą. Postrzelaną
maszyną nie dociągnął do wybrzeży Anglii i musiał wodować w Kanale La Manche. Jego
skrzydłowy porucznik Zbigniew Kustrzyński widział dowódcę w żółtej meawestce
unoszącego się na wodzie, około 20 km od wybrzeża. Zameldował przez radio jego pozycję
i zmuszony tym, że kończyło się paliwo powrócił na lotnisko. Szybko zapadał
zmrok i podjęte poszukiwania, także te z dnia następnego, nie skończyły się
sukcesem. Przez wiele godzin serca jego towarzyszy i młodziutkiej żony targane
były nadzieją. Była to jednak płonna nadzieja...
Świadkiem tych wydarzeń był pisarz Ksawery Pruszyński i opisał je w tekście „Squadron
Leader Henneberg” . Dla mnie jest to unikalne świadectwo tamtych chwil i
portret, który noszę w sercu. Oto krótki fragment:
„Wstajemy. Przedstawia się:
- Henneberg.
(...) Jeżeli kiedy pewien typ lotnika
natrafił na swoją najdoskonalszą inkarnację, to chyba właśnie w tym człowieku,
który, mając dwadzieścia kilka lat (w rzeczywistości miał wtedy 29 lat) jest jednym z asów polskiego lotnictwa, z
ośmioma, czy dziewięcioma samolotami zestrzelonymi nad Wielką Brytanią, z
funkcją squadron leadera słynnego dywizjonu, z polskim Virtuti Militari, najwyższym
polskim odznaczeniem bojowym i wstążeczką angielskiego DFC.
Pochodzi ze znanej warszawskiej rodziny pochodzenia niemieckiego, jednej z tych
wielu, co mimo terroru pozostała wierna swej polskości. (...)
Pewnego rodzaju onieśmielenie, widoczne u tego człowieka w wyrażaniu się
oględnym, małosłownym; może to wysoka funkcja w połączeniu świadomości młodego
wieku tak na niego działa. I pewna, przysłonięta tą nieśmiałością pewność
siebie. To nie jest właściwie pewność siebie taka, jaką spotykamy często u
ludzi i która nas zawsze niepomiernie drażni, to całkiem co innego. Dla tego
człowieka istnieje dziedzina, w której on obraca się jak wśród rzeczy dla
siebie przyrodzonych i prostych. Dla nas ta właśnie dziedzina jest zaklęta i
czarodziejska.
(...)
-Wszyscy wrócili?- pyta doktor młodego squadron leadera.
-Wszyscy – odpowiada tamten – w ogóle nikogo nie spotkaliśmy. (...)
- Bo tak właśnie jest- mówi mi squadron leader – jednego dnia przyjeżdża pan,
siedzi pan z kimś przy stole podczas podwieczorku w messie. Wieczorem, do
obiadu już go nie ma. W międzyczasie był lot, godzina tylko, ale to wystarczyło
zupełnie.”
I tak właśnie było następnym razem. Dopiero co był między nim, trochę
nieśmiały, poważny, ale pewny siebie. Wystarczyła godzina i usiedli do wieczornego
obiadu bez niego. Dokładnie za miesiąc bez jednego dnia skończyłby 30 lat......
Zdzisław Henneberg- z lewej, 24.10.1940r. |
Dzidek - trzeci z prawej, 24.10.1940r. |
Drugi z lewej, po dekoracji DFC, 15.12.1940 |
Z angielską matką chrzestną dywizjonu, 17.02.1941r. |
Dzidek z lewej, z Cooperem i Urbanowiczem, 14.03.1941r. |
Gdzieś tam w wodach Kanału La Manche... (foto, Jacek Mainka) |
Niezmiennie lubię Twoje historie i historyjki. Ciekawych ludzi można poznać dzięki Tobie. Nawet jeśli już tylko pośmiertnie.
OdpowiedzUsuńPzdr :)
Wymieniamy się historiami skaAnko i wzajemnie wzbogacamy :)
UsuńMoc uśmiechów dla Pięcioboju :)))
Dla mnie to jak jakas bajka :)
OdpowiedzUsuńDla mnie właściwie też :) Dobra bajka o odnalezionych duszach :)
UsuńDoskonale rozumiem P. Beatę. Po 65 latach od bohaterskiej śmierci A.Chudka (rodzony brat mojego taty) czułam dumę, żal i wielki smutek. Myślę,że ktoś tam z góry wybiera sobie potomka - jednego z wielu i kieruje jego działaniem. Pozdrawiam P. Beatę
OdpowiedzUsuńTak własnie się czuję- wybrana na "wnuczkę zastępczą". Choć żyją inni krewni, nie tylko rodzina Hennebergów, ale np. rodzina Rychterów, a może inni krewni, których nie znam, to mi jakoś do Dzidka tak blisko.
UsuńPrzysiadam, ale najpierw po zbożówkę polecę. Czy doczytam do końca? zobaczymy...
OdpowiedzUsuńINKA dzięki Tobie też do mnie powróciła :)
UsuńI tu wspólnie z Tobą tą wirtualną świeczkę zapalam. Piękne Beatko to Twoje internetowe światełko pamięci. Opowieść świadczy o tym, że nie tylko zaniesiona świeczka świadczy o naszej pamięci. Takie wspomnienie w rocznicę śmierci jest bardzo ważne.
UsuńZaciekawiłaś nie tylko mnie, więc poczekamy na inne wątki historii.... :)
Za światełko - wirtualne, i te myśli, które dziś o Nim tu i tam (na innych stronach, np. na FB) się snują dziękuję :) Ściskam :)
Usuńto jeśli możesz nie daj zbyt długo czekać na tekst o tym przeznaczeniu (też w nie wierzę!!!)
UsuńAle o przeznaczeniu to ja już napisałam tu :))) Bo gdyby nie te samoloty w moim życiu i nie ten "samolotowy" mąż, to Dzidek Henneberg - nawet i tak przecież istniejący w gałęziach mego drzewa genealogicznego nie nabrałby pewnie takiego znaczenia dla mnie.
UsuńA dalej , ale nie od razu będzie - napiszę o tym dokąd mnie to przeznaczenie zaprowadziło, a zaprowadziło na lotnisko wojskowe i wsadziło na współczesny samolot myśliwski MIG-29 i to wcale nie w celu wzlotu :)))
Ściskam Cię Alis :)
tak kusisz, że się mnie teraz już nie pozbędziesz hahahahah
Usuńz szybkim i silnym wiatrem posyłam wesołe pozdrowienia hej
U mnie też cyklon Stefan wymył balkon do czysta ulewnym deszczem. Nawet miło w łóżeczku leżeć, gdy taka pogoda :)
UsuńWzruszyłaś mnie... jakoś tak mocno.
OdpowiedzUsuńJak zawsze u Ciebie, ważne wspomnienia, utrwalanie, historia... dziękuję Beatko, ściskam ciepło
Nie umiem przyczepić swojego uśmiechu do tej odpowiedzi, bo ten :) nie jest taki akuratny. Mój uśmiech jest radością, że Ktoś jeszcze o Nim pomyśli. Dziękuję Małgosiu za Twoje wzruszenie i mój uśmiech :)
UsuńNic nie musisz, wazne, że jesteś, że dzielisz się swoją i bliskich historią.
Usuńściskam
Chciałam to jakoś zobrazować - ten uśmiech, ale tak ładnie nie umiem, więc zostanie tak :)))
Usuńco za wspaniała historia! Doskonale rozumiem Twoją z Nim więź - wiesz dlaczego. A w jaki sposób jesteście spowinowaceni?
OdpowiedzUsuńWiem Vilejko, że mnie rozumiesz :) Powinowactwo to , jak pisałam, jest baaardzo odległe, ale jest :) Otóż siostra cioteczna mojego ojczystego dziadka Zygmunta Sokołowskiego - Janina z domy Ryb wyszła za mąż za inż.Stanisława Henneberga, który był synem Ludwika Konrada (1840-1895), a wnukiem Karola Augusta Henneberga (1808-1864), zaś tenże Karol August był z kolei prapradziadkiem pilota Zdzisława Henneberga. Starszy brat "naszego" Stanisława Henneberg - Karol Henneberg (1866-1937) po Wielkiej Wojnie został dyrektorem technicznym warszawskiej wytwórni platerów "Bracia Henneberg", choć wytwórnia była własnością tamtej - Dzidka Henneberga - gałęzi rodziny Hennebergów. Jednak dawniej rodziny utrzymywały wiezi, choćby listowne , nawet z powinowatymi, odleglejszymi jej członkami, śmiesznie tytułując się "Pan-Pani". W jednym liście pisanym przez brata dziadka znalazłam wzmiankę - prośbę o przekazanie jego listu Panu Stanisławowi Henenbergowi. Starsi bracia mego dziadka bardzo się lubili z Janką Rybówną Henebergową. A Janka ta ...
UsuńVilejko Miła, tej historii Ryb, Henneberg to ja mam na kilka niezwykle ciekawych wpisów, a przecież to boczna gałąź rodziny po siostrze mej prababki ojczystej. Tymczasem od roku piszę o dziadku macierzystym i nawet nie zaczęłam tej ojczystej historii, z której tylko kilka był wzmianek - przy okazji Powstania Warszawskiego, albo Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Muszę to jakoś zacząć przeplatać, bo ojczyści stoją w kolejce do bloga i już się niecierpliwią.
Serdecznie Cię pozdrawiam, B
Dzień Dobry
UsuńJestem w prostej linii prawnukiem Joanny z Ryb.
Niestety nie mam o niej prawie żadnych informacji ani historii Dziadek nic o niej nie opowiadał. Ale niedługo będę miał jej pamiętnik.
Pozdrawiam
Krzysztof H.
Najserdeczniej witam witam prawnuka Janki Rybówny. Od Twego Taty (J.H.) mam piękne fotografie Janki, za co jestem niezmiernie wdzięczna.
UsuńW zamian mogłam przekazać też kilka rodzinnych fotografii, a co najważniejsze - skan nadania Virtuti Militari dla Wacława Ryba, który zginął w wojnie polsko-bolszewickiej jako dowódca pociągu pancernego "Sikorski".
Pamiętnik Janki !!! Toż to gratka niesłychana !
Już mnie zżera ciekawość.
BB
A może moglibyśmy się jakoś skontaktować? Przez stronę tego bloga na FB? Albo przez bloggera? Janka i jej brat Wacław byli bardzo blisko z rodzeństwem mego dziadka Zygmunta, bo matka dziadka, czyli moja prababka - Stanisława z Borewiczów Sokołowska była serdecznie zżyta ze swą siostrą Amelią ( z Borewiczów Rybową) - matką Janki i Wacława. I ciekawe, że w mojej rodzinie zachowało się imię Janka - jakby od Janina, a Ty mówisz Joanna, czyli Asia?
UsuńSerdeczności,
Beata B
Znów dzięki Tobie "dotykam" historii
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
Julio, po mojej stronie mnóstwo radości, że tak "dotykasz" :)))
Usuńcudnie tak mieć takie geny!!!!:):):)
OdpowiedzUsuńJolu z powinowactwa jedynie wirtualne geny wynikają, i mnie właśnie chyba takie "geny" dotknęły :))) Albo przeznaczenie - bo bardziej w nie wierzę :)
UsuńNiesamowita łączność dusz i pasji.
OdpowiedzUsuńJejku, te fascynujące historie Twoich przodków mogłyby zapełnić księgi wspomnień co najmniej kilku rodzin. Może i w każdej rodzinie kryją się jakieś ciekawe historie, ale nie wszędzie są tacy rodzinni "archeolodzy".
A, i ten uśmiech niemal na każdym zdjęciu. :-) Też tak masz? :-))
Jestem pewna, że w prawie każdej rodzinie są różne fascynujące historie. I w rodzinach które od pokoleń mieszkały na wsi, i w tych z małych miasteczek i z miast. Przez ich miejscowości przetaczały się koleje historii i wpływały na ich indywidualne losy. Kochali się , żenili, rodziły się dzieci, ot, życie. Coś widzieli, coś przeżyli. Umknęło, jeśli nie zostało opowiedziane kolejnym członkom rodziny, albo spisane, albo sfotografowane. A przecież to było "normalne" życie. Jedna wojna, kolejna i druga, kawałek życia pomiędzy nimi, przed nimi i po nich. W mojej rodzinie, gdzie tylko zajrzę, to losy z wojnami różnymi splecione...
UsuńNa różnych blogach znajduję całe rodzinne historie - u Vilejki, albo wplecione w codzienność - jak u Dudiego opowieść o dziadku z Kresów, u Maliny, u Riannon we Dworze Felliów. Albo zupełnie cudne opowieści Klarki o życiu w domu na wsi, i choć to kilkadziesiąt lat temu, całkiem niedawno, to już historia - w dobie Internetu i globalnej wioski :)
Tak byłoby fajnie zobaczyć rodzinne fotografie i jakieś wspomnienia i na innych blogach :)
A uśmiech mam, a jakże podobny :))) - to te wirtualne "geny" powinowactwa :)))
zastanawiałam się, na czym polega uroda mężczyzn z tych zdjęć, bo każdy niczym amant filmowy
OdpowiedzUsuńsą starannie ostrzyżeni i ogoleni, mają wyprostowaną sylwetkę, wyglądają na pewnych siebie "jestem królem życia"
Bo do latania fajni się garnęli. Wtedy lotnictwo to była swego rodzaju awangarda :) Był w dywizjonie 303 prawdziwy przystojniak - Witold Łokuciewski "Tolo". Chłopak jak marzenie :))) Zostawiam link jeśli chcesz zobaczyć :)
Usuńhttp://www.polishairforce.pl/index.html
Też pamiętam, jak w siódmej klasie łyknęłam jednym haustem "Dywizjon". Pewnie też jako jedyna dziewczyna w klasie, niestety. Albo i w szóstej nawet. Chyba tak, bo kojarzę, że trochę się zdziwiłam, jak się okazało, że to lektura jest. A nasza mama upolowała, jak "rzucili" do osiedlowej księgarni. A Meissnera to przeczytałam całkiem niedawno, mam jedną rzecz "posagową", jeszcze taty kawalerską ;) Tylko że o polowaniu, a nie o lataniu. Ale i tak fajnie widzieć, że ktoś jeszcze to kojarzy :) I to nie byle kto, tylko Ty!:)))
OdpowiedzUsuńPrzystojniacy. Bez dwóch zdań.
"Opowieść pod psem" to jedna z niewielu książek Janusza Meissnera, których nie przeczytałam. Z powodów ideologicznych :) Nie cierpię polowań i zabijania zwierząt. A moją najulubieńszą jego książką z takich nie, a właściwie mało lotniczych jest biograficzna "Jak dziś pamiętam". Kapitalnie opisana Warszawa nieomal od roku 1902, i tamte skoligacone ze sobą rodziny Meissnerów, Hennebergów (!) i Gerlachów. Dzidek Henneberg był bowiem kuzynem Janusza Meissnera. I to Janusz wylaszował (wypuścił w pierwszy samodzielny lot) siostrę Dzidka - Hankę Henneberżankę :) A moje koligacje powinowactwa z Hennebergami pomógł mi rozszyfrować Jakub Meissner, dla którego Janusz był stryjecznym dziadkiem. Dziadek Jakuba, czyli brat Janusza Meissnera - Tadeusz Meissner był znanym przed wojną "marynarzem" - kapitanem żaglowca "Dar Pomorza" i I Oficerem na MS Batory. Jeden Meissner w powietrzu,a drugi na morzu :) Jakub opowiadał mi jak Janusz pisał swoje książki, to był niezwykle skrupulatny pisarz.
UsuńOj, Wiolu chyba się wkręciłam w tzw. dryf :)))
A czy mogłabyś napisać coś ze swojej wiedzy o Januszu Meissnerze, którego 'od dziecka' mam i czytam wszystkie książki i moja rodzina też. Pamiętniki zwłaszcza.A "Znaczy kapitan" Burgharda czyli kolego Tadka M. jest biblią rodzinną.
Usuńps. w opowieściach polowaniowych Meissnera nie ma zwierząt leśnych innych niż żywe...są ludzie i psy. i mnóstwo humoru.
To co wiem, poza widzą ogólnie dostępną o Januszu Meissnerze, usłyszałam od jego stryjecznego wnuka Jakuba Meissnera, albo od rodzonej wnuczki Anny Meissner, więc nie są to absolutnie moje wspomnienia. Chyba nie mam legitymacji do dalszego ich upowszechniania. Ale taki jeden drobiazg - na jednym z samolotów Janusza Meissnera jako znak rozpoznawczy namalowany był .... pelikan. A pierwowzorem był pewien pluszowy pelikan, który podobno w czasach nam współczesnych wylądował na kaloryferze w domu pilota Janusza Meissnera :)
UsuńEvuniu, zachęciłaś mnie do sięgnięcia również po myśliwskie książki J.M., które z powodów "ideologicznych" odrzuciłam zdecydowanie.
Serdecznie pozdrawiam,
BB
Piękne wspomnienia...łączność dusz to piękna cecha...mistyczna wręcz...ja też ją mam...wiem jak ona potrafi dać głębokie duchowe przeżycie czyjejś obecności "w naszej krwi" ale i w sercu...to prawdziwy dar...
OdpowiedzUsuńcieplutko przytulam...
Zapomniałam dopisać jeszcze, że ja też przeczytałam wszystkie książki o lotnictwie w domu i bibliotece...i chciałam być lotnikiem...marzyłam o tym...
UsuńChciałaś być lotnikiem :) To dlatego tak nam blisko :) Dziękuję Muszko, odwzajemniam serdeczności, wielu dobrych chwil tego wietrznego dnia Ci życzę :)
UsuńTakże wierzę w przeznaczenie i cieszę się, że nie jestem odosobniona :-). Mięta do skrzydeł też nie jest mi obca...
OdpowiedzUsuńMięta do skrzydeł - jak to ładnie brzmi :)
UsuńSerdeczności ślę wieczorne :)
Wspaniali młodzi ludzie, przystojni, uśmiechnięci ... chciałabyś skorzystać z "wehikułu czasu" i przenieść się w tamtą epokę? pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńPoznać ich, tak, oczywiście, ale przenieść się w czasy wojny... nie wiem. A może dopiero wtedy mogłabym zrozumieć jak myśleli i co czuli?
UsuńSerdeczności ślę do Ciebie na Pogórze :)