Błędy, pomyłki, czy potknięcia przydarzają się każdemu, choć nikt z nas ich
sobie nie życzy. Pomimo tego, że nie były umyślne, to bardzo często czujemy się
winni. A nawet, jeśli nie mamy poczucia winy, bo sytuacja w żaden sposób nie
była przez nas zawiniona, to bywa nam przykro, albo wstyd. Łączyć się z nimi
mogą jeszcze inne przykre uczucia: gniew, złość, żal, albo strach.
Bywa, że konsekwencje błędów są dotkliwe, a nawet bolesne. Tym bardziej bolą, jeśli nie można ich odwrócić. Cóż można zrobić, żeby mniej bolało? To oczywiście zależy od ważności błędu, jego konsekwencji i stopnia, w jakim można go zrekompensować. Poza tym nie ma żadnej uniwersalnej recepty, bo każdemu z nas co innego pomaga.
Niektórzy mówią: nie warto płakać nad rozlanym mlekiem, ale czy rzeczywiście,
nie warto?
Inni mogą się na przykład pocieszać się, że „jak się człowiek nie przewróci, to się nie nauczy”. To oznacza również, że kiedy uczymy się na błędach nauka jest dość skuteczna. Poza tym znaczy, że błądzenie jest rzeczą ludzką i wpisane jest w nasze życie. Jest nieprzyjemne, ale może być pożyteczne, jeśli wyciągniemy z tego jakiś morał i zapamiętamy sytuację. To może nas uchronić od podobnych pomyłek.
Można je również bagatelizować, ale dla mnie nie jest to dobry sposób. „Trudno, nic się nie stało” – to brzmi fałszywie, kiedy naprawdę boli. Gdyby się nic nie stało, to by nie bolało.
Trudniej też jest pogodzić się z własnymi (i cudzymi) błędami, jeśli mamy naturę perfekcjonisty. Wtedy margines błędu jest bardzo cieniutki. Ciężko jest wtedy, kiedy hodujemy w sobie wygadanego wewnętrznego krytyka, dla którego nasze omyłki, są jak porcja dobrego toru. Właśnie niedawno mogłam sobie przećwiczyć taką sytuację.
Kilka dni temu popełniłam głupi błąd, który wyprowadził mnie z równowagi. Przez pomyłkę usunęłam z bloga większość zdjęć. Nie zrozumiałam ostrzeżenia, które się pojawiło. Kliknęłam do kosza, a potem opróżnij kosz i … po ptakach. Mój wypieszczony, ukochany blog był szpetnie ogołocony z fotek. W ich miejscu pojawiły się szare puste miejsca ze znakiem „zakazu wjazdu”. Pozostały jedynie podpisy. O jasna cholera!
Niby to tylko bolg i tylko zdjęcia na nim. A jednak, gdy to odkryłam targnęły mną różne uczucia. Najpierw ŻAL, że popsułam sobie coś, w co włożyłam już tyle pracy i tak ładnie wyglądało. Potem STARCH, bo nie wiedziałam, czy zachowałam sobie te wszystkie zdjęcia i czy będę mogła to jeszcze odtworzyć. Szybko żal zamienił się w GNIEW na siebie: jak mogłam to zrobić! I od razu mój wewnętrzny krytyk nawyzywał mnie od głupiej baby, która nawet do prowadzenia bloga się nie nadaje. Poczułam się naprawdę niewystarczająco dobra. No bo, czy krytyk nie ma racji? Doprawdy, czyż nie jestem idiotką? Skoro było napisane „po usunięciu tego albumu, wszystkie zdjęcia umieszczone w sieci Google zostaną usunięte”, to po jaką cholerę to zrobiłam? Zrobiłam, bo nie wiedziałam, że nie chodzi tylko o usunięcie całego albumu. Nie wiedziałam, że to oznacza też pojedyncze zdjęcia. Nie zrozumiałam, choć mój synek, który tego bloga zakładał, coś mi tam tłumaczył, że te zdjęcia to nie są tu (na blogu) tylko tam (w tym tam albumie). Gniew skierował się też wobec synka, który przecież nie kazał mi tych zdjęć usuwać, ale nie dość jasno wszystko wytłumaczył, skoro nie zrozumiałam! No nie, tu to już przegięłaś kochana! Szukaj winnego gdzie indziej.
Idąc tym tropem powoli jakoś się uspokoiłam. Znalazłam sposób na wyjście z „błędnego koła”. A oto co mi pomaga w takiej sytuacji:
1. Kilka głębokich oddechów i próba zobaczenia tego co się stało z dalszej perspektywy – BEZ OCENIANIA – tylko spostrzeżenia „gołych” faktów.
2. Próba odszukania „zewnętrznej przyczyny”. W tym przypadku pomocne dla mnie było to, że ostrzeżenie, które przeczytałam było nie dość jasno sprecyzowane – mówiło o albumie, a nie o pojedynczych zdjęciach.
3. Sprawdzenie, w jakim stopniu błąd jest odwracalny. Nie wszystkie zdjęcia były do odtworzenia, ale większość tak.
4. Zaprzestanie roztrząsania sprawy – pomogło mi zajęcie się naprawą błędu.
Bywa, że konsekwencje błędów są dotkliwe, a nawet bolesne. Tym bardziej bolą, jeśli nie można ich odwrócić. Cóż można zrobić, żeby mniej bolało? To oczywiście zależy od ważności błędu, jego konsekwencji i stopnia, w jakim można go zrekompensować. Poza tym nie ma żadnej uniwersalnej recepty, bo każdemu z nas co innego pomaga.
Rozlane mleko? Nie płacz... |
Inni mogą się na przykład pocieszać się, że „jak się człowiek nie przewróci, to się nie nauczy”. To oznacza również, że kiedy uczymy się na błędach nauka jest dość skuteczna. Poza tym znaczy, że błądzenie jest rzeczą ludzką i wpisane jest w nasze życie. Jest nieprzyjemne, ale może być pożyteczne, jeśli wyciągniemy z tego jakiś morał i zapamiętamy sytuację. To może nas uchronić od podobnych pomyłek.
Można je również bagatelizować, ale dla mnie nie jest to dobry sposób. „Trudno, nic się nie stało” – to brzmi fałszywie, kiedy naprawdę boli. Gdyby się nic nie stało, to by nie bolało.
Trudniej też jest pogodzić się z własnymi (i cudzymi) błędami, jeśli mamy naturę perfekcjonisty. Wtedy margines błędu jest bardzo cieniutki. Ciężko jest wtedy, kiedy hodujemy w sobie wygadanego wewnętrznego krytyka, dla którego nasze omyłki, są jak porcja dobrego toru. Właśnie niedawno mogłam sobie przećwiczyć taką sytuację.
Kilka dni temu popełniłam głupi błąd, który wyprowadził mnie z równowagi. Przez pomyłkę usunęłam z bloga większość zdjęć. Nie zrozumiałam ostrzeżenia, które się pojawiło. Kliknęłam do kosza, a potem opróżnij kosz i … po ptakach. Mój wypieszczony, ukochany blog był szpetnie ogołocony z fotek. W ich miejscu pojawiły się szare puste miejsca ze znakiem „zakazu wjazdu”. Pozostały jedynie podpisy. O jasna cholera!
Niby to tylko bolg i tylko zdjęcia na nim. A jednak, gdy to odkryłam targnęły mną różne uczucia. Najpierw ŻAL, że popsułam sobie coś, w co włożyłam już tyle pracy i tak ładnie wyglądało. Potem STARCH, bo nie wiedziałam, czy zachowałam sobie te wszystkie zdjęcia i czy będę mogła to jeszcze odtworzyć. Szybko żal zamienił się w GNIEW na siebie: jak mogłam to zrobić! I od razu mój wewnętrzny krytyk nawyzywał mnie od głupiej baby, która nawet do prowadzenia bloga się nie nadaje. Poczułam się naprawdę niewystarczająco dobra. No bo, czy krytyk nie ma racji? Doprawdy, czyż nie jestem idiotką? Skoro było napisane „po usunięciu tego albumu, wszystkie zdjęcia umieszczone w sieci Google zostaną usunięte”, to po jaką cholerę to zrobiłam? Zrobiłam, bo nie wiedziałam, że nie chodzi tylko o usunięcie całego albumu. Nie wiedziałam, że to oznacza też pojedyncze zdjęcia. Nie zrozumiałam, choć mój synek, który tego bloga zakładał, coś mi tam tłumaczył, że te zdjęcia to nie są tu (na blogu) tylko tam (w tym tam albumie). Gniew skierował się też wobec synka, który przecież nie kazał mi tych zdjęć usuwać, ale nie dość jasno wszystko wytłumaczył, skoro nie zrozumiałam! No nie, tu to już przegięłaś kochana! Szukaj winnego gdzie indziej.
Idąc tym tropem powoli jakoś się uspokoiłam. Znalazłam sposób na wyjście z „błędnego koła”. A oto co mi pomaga w takiej sytuacji:
1. Kilka głębokich oddechów i próba zobaczenia tego co się stało z dalszej perspektywy – BEZ OCENIANIA – tylko spostrzeżenia „gołych” faktów.
2. Próba odszukania „zewnętrznej przyczyny”. W tym przypadku pomocne dla mnie było to, że ostrzeżenie, które przeczytałam było nie dość jasno sprecyzowane – mówiło o albumie, a nie o pojedynczych zdjęciach.
3. Sprawdzenie, w jakim stopniu błąd jest odwracalny. Nie wszystkie zdjęcia były do odtworzenia, ale większość tak.
4. Zaprzestanie roztrząsania sprawy – pomogło mi zajęcie się naprawą błędu.
5. Poproszenie o pomoc w
naprawieniu błędu – jeśli to możliwe i konieczne. Własne błędy lepiej naprawiać
samemu – uczymy się i mamy satysfakcję.
6. Podjęcie działań naprawczych – o ile to możliwe.
7. Szukanie pożytków z nauki, która wynika z popełnienia błędu – w końcu
zrozumiałam jak działają blogi J
8. Uciszenie wewnętrznego krytyka – nie jestem taką idiotką skoro tyle sama na
tym blogu zdziałałam. A już na pewno nie jestem „blondynką”, jestem baaardzo mądrą
szatynką.
9. Zrozumienie powodów, dla których ten błąd tak mnie dotyka i uczuć jakie się
z nim wiążą – zaangażowałam dużo czasu w umieszczenie zdjęć, które nie zawsze
wczytywały się we właściwych miejscach. Teraz było późno, a ja chciałam
wszystko od razu naprawić. Lubię też czuć, że wszystko – nawet bloga –mam pod
kontrolą.
10. Poszukanie potrzeb, które kryją się za tymi uczuciami –
brakowało mi wiedzy z dziedziny blogów i czasu na podjęcie jego naprawy. Mam
potrzebę uznania i bycia „idealną” a to kłóci się z byciem niedoskonałym
błądzącym.
11. Przyznanie sobie prawa do popełniania błędów – rozprawienie się z
perfekcjonistą: i powiedzenie sobie : MAM
PRAWO POPEŁNIAĆ BŁĘDY. Nikt nie jest nieomylny i nikt nie może być idealny.
Zresztą bycie idealną jest szkodliwe dla zdrowia … psychicznego.
12. WYBACZENIE SOBIE, że popełniłam ten błąd. Powiedziałam sobie „wybaczam Ci
kochana” i naprawdę to poczułam.
13. PROŚBA do innych o wybaczenie – jeśli kogoś dotyka nasz błąd, albo boli nasze
zachowanie w związku z popełnieniem błędu, wyjaśnijmy tę sytuację i ich również
poprośmy o wybaczenie. „Synku wybacz, że
się zezłościłam na Ciebie. Wpadłam w panikę, że tego nie odkręcę. A kiedy
powiedziałeś, że przecież mi tłumaczyłeś, poczułam się jeszcze gorzej, jak
zupełna idiotka i nieudacznik. Potrzebowałam Twojej podpowiedzi, co mogę z tym
zrobić. Przepraszam, że mówiłam podniesionym tonem.”
13. Danie sobie CZASu, na pogodzenie się z tym, co się stało.
Kiedy jednak stanie się coś, co spowodowało naprawdę ogromną szkodę, nie zależnie od tego, czy po naszym błędzie (wypadek komunikacyjny, pożar, utrata zdrowia, czy mienia) doznamy uczuć opisanych jako PTSD (zespół stresu pourazowego). Wtedy żadne "domowe" sposoby nie pomogą.
To mój sposób na zwykłe codzienne błędy. To pewnie nie jedyne sposoby na błędy. Jeśli Mój Gościu masz swoje sposoby
czekam na podpowiedzi.
Zieloności dla gości. :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)