To był maj. Trzydzieści pięć lat temu. Dokładnie. Zielony Żoliborz. O czym
marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna? Oczywiście o miłości.
Miałam dopiero 18 lat, choć wtedy uważałam się za zupełnie dorosłą. W czasach bez internetu, za to z telefonami na kablu, On znalazł numer mojego telefonu w papierowej (!) książce telefonicznej. Znaliśmy się z widzenia. Mieszkał na następnej ulicy i chodziliśmy do tego samego liceum ogólnokształcącego. Kiedy ja byłam w I klasie, On był w maturalnej. Razem z kolegami prowadził szkolne dyskoteki, czyli DJ (tak dziś mówią :)). Więc znalazł ten numer, zadzwonił i zapytał, czy mogłabym mu pożyczyć książkę do geografii do III klasy. Jeśli mam oczywiście. Tak się składało, że ja akurat byłam w III klasie. Nie było to trudno obliczyć. No pewnie, że mogłam pożyczyć. Nie szkodzi, że właśnie powinnam się przygotowywać do sprawdzianu na koniec roku szkolnego.
Trzydzieści pięć lat temu umówiliśmy się koło domu kultury. W połowie drogi między naszymi domami. Wśród bujnej, wiosennej zieleni komary tylko czekały, aby ktoś usiadł na ławce i został na kilka godzin. Gadaliśmy o wszystkim, wypytywaliśmy się o siebie. No dobrze, głównie ja gadałam. A On więcej słuchał niż mówił. Nie mogłam potem zasnąć, wciąż widziałam Jego twarz. Tamten dzień to był początek. Spotykaliśmy się, trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy się. Zakochaliśmy się w sobie. Tak bardzo, że tęskniliśmy za sobą, kiedy tylko dzieliła nas odległość większa niż zasięg wzroku. I tak się trudno było się rozstać nawet na kilkanaście godzin. Czasem w nocy pisaliśmy do siebie listy (papierowe, bo nie było maili i sms’ów). Wymienialiśmy się nimi następnego dnia. Tęskniły za sobą nasze serca, nasze ciała, nasze dusze. To zakochanie było tak silne, tak wszechogarniające, że nie wyobrażałam sobie, że mogłoby nie być na całe życie. Z czasem miłosny amok ustąpił miejsca spokojnej miłości. Po czterech latach pobraliśmy się.
Miałam dopiero 18 lat, choć wtedy uważałam się za zupełnie dorosłą. W czasach bez internetu, za to z telefonami na kablu, On znalazł numer mojego telefonu w papierowej (!) książce telefonicznej. Znaliśmy się z widzenia. Mieszkał na następnej ulicy i chodziliśmy do tego samego liceum ogólnokształcącego. Kiedy ja byłam w I klasie, On był w maturalnej. Razem z kolegami prowadził szkolne dyskoteki, czyli DJ (tak dziś mówią :)). Więc znalazł ten numer, zadzwonił i zapytał, czy mogłabym mu pożyczyć książkę do geografii do III klasy. Jeśli mam oczywiście. Tak się składało, że ja akurat byłam w III klasie. Nie było to trudno obliczyć. No pewnie, że mogłam pożyczyć. Nie szkodzi, że właśnie powinnam się przygotowywać do sprawdzianu na koniec roku szkolnego.
Rok później, wakacje, z moim braciszkiem. |
Trzydzieści pięć lat temu umówiliśmy się koło domu kultury. W połowie drogi między naszymi domami. Wśród bujnej, wiosennej zieleni komary tylko czekały, aby ktoś usiadł na ławce i został na kilka godzin. Gadaliśmy o wszystkim, wypytywaliśmy się o siebie. No dobrze, głównie ja gadałam. A On więcej słuchał niż mówił. Nie mogłam potem zasnąć, wciąż widziałam Jego twarz. Tamten dzień to był początek. Spotykaliśmy się, trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy się. Zakochaliśmy się w sobie. Tak bardzo, że tęskniliśmy za sobą, kiedy tylko dzieliła nas odległość większa niż zasięg wzroku. I tak się trudno było się rozstać nawet na kilkanaście godzin. Czasem w nocy pisaliśmy do siebie listy (papierowe, bo nie było maili i sms’ów). Wymienialiśmy się nimi następnego dnia. Tęskniły za sobą nasze serca, nasze ciała, nasze dusze. To zakochanie było tak silne, tak wszechogarniające, że nie wyobrażałam sobie, że mogłoby nie być na całe życie. Z czasem miłosny amok ustąpił miejsca spokojnej miłości. Po czterech latach pobraliśmy się.
O czym marzy dziewczyna, gdy wychodzi za mąż? O domu, o dziecku, o stabilizacji. Zakłada, że miłość już ma do końca życia. Wiliśmy więc gniazdo – ja na maszynie do szycia ( firaneczki, poduszeczki, zasłoneczki), On z wiertarką w ręce. Po kolejnych czterech latach stworzyliśmy Syneczka. Wychowywaliśmy (jak najlepiej umieliśmy).A stabilizacja? No cóż, życie to droga: raz z górki, raz pod górę. Ważne, że razem.Wiem, że bez miłości to się nie może udać.
Wiem też, że choć na co dzień nie czuję jej już z taką wściekłą intensywnością,
jak kilkadziesiąt lat temu, to ona ciągle jest w nas. Miłość, która jest jak
ogród. Trzeba o nią dbać, podlewać czułością, dobrym słowem, pielęgnować pomocną
dłonią, a czasem ręką wyciągniętą na zgodę. Trzeba mieć gotowość dostrzeżenia i
zrozumienia swoich i Jego potrzeb. Trzeba pieczołowicie wyrywać chwasty:
raniące słowa, chęć stawiania na swoim za wszelka cenę, małostkowość czy rutynę.
Trzeba też mieć odwagę i gotowość zmieniania siebie, a nie Jego. Trzeba słuchać
i patrzeć, trzeba próbować zrozumieć. Poświęcać sobie czas. Trzeba się po
prostu wzajemnie kochać.
Dziś mam wrażenie, że tamten majowy dzień był tak niedawno. Jak to szybko minęło. Szkoda, że tak szybko...
Dziękuję Ci Miśku Mój. Kocham Cię. Twoja Kaczka.
P.S.
Ci, którzy mnie znacie wybaczcie, ale muszę to znowu powiedzieć: „Bo miłość jest ... najważniejsza!”
Kilka dni temu - kiedy rano wstałam :) |
dobrze mieć świadomość, że pary z takim stażem potrafią mówić o miłości. Pięknie.
OdpowiedzUsuńDzięki. Bo umiejętność mówienia o miłości w miłości też jest też ważna.
OdpowiedzUsuńNa tym zdjęciu ze stołem Dinga wyszła jak Kajetan.
OdpowiedzUsuńTak Syneczku, my też to zauważyliśmy. Może to duch Kajetana :)
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się ...
OdpowiedzUsuńI my dziś wzruszeni. Krążymy między dniem dzisiejszym a tym sprzed lat. Tyle dobrych emocji, uczuć, tyle radości, bliskości. Jakby tu to wszytko zawekować na ponure zimowe wieczory ? :)
OdpowiedzUsuńWekuj, zapiekaj albo zrób galaretkę :-). BK
OdpowiedzUsuńSuper, super! Mam nadzieję, że i u nas tak kiedyś będzie. Jeszcze:)
OdpowiedzUsuńNa pewno, bo jak czytałam pod Waszym dachem też miłość mieszka :)
OdpowiedzUsuńJesteście wspaniali :)
OdpowiedzUsuńWy też :)
OdpowiedzUsuńi niech tak trwa:):)
OdpowiedzUsuńDzięki, dzięki serdeczne :)
OdpowiedzUsuń:):)
OdpowiedzUsuń