Wydaje się, choć nie zostało to udowodnione naukowo, że gatunek ludzki dzieli
się na następujące podgatunki: psiarze, kociarze, miłośnicy innych zwierząt
oraz miłośnicy świętego spokoju.
Od kiedy tylko stanęłam na nogi polowałam na każde czteronożne futro do przytulania. Szybko jednak moja miłość do futer nabrała zdecydowanej preferencji – kocham psy i już. Bardzo chciałam mieć psa, więc kiedy miałam 7 lat dostałam ... kota. Bo kto by wychodził z psem na spacery? Poza tym z kotem mniej kłopotu (czyżby ?). Mój kot robił wszytko to, co opisała Klarka Mrozek na swoim blogu w poście pt. „Nie kupuj kota” (http://klarkamrozek.blogspot.com/2011/11/nie-kupuj-kota.html). Wszystko oprócz przynoszenia upolowanej zwierzyny. Za to kradł nam schabowe i przez okno wynosił je na sąsiedni dach, aby skonsumować w spokoju.
Kot od razu podjął zakrojone na szeroką skalę prace dewastacyjne: podrapał wszystkie meble łącznie z tapicerką i podarł firanki, że nie wspomnę o ilości pożartych kotletów. Wobec skali zniszczeń na kota wydano wyrok eksmisji: musi wrócić tam skąd przyszedł, czyli do domu z ogrodem. Odzyskał wolność i swoje rodzeństwo, które na pewno tęskniło za biednym braciszkiem porwanym przez znajomych kidnaperów do tzw. Stolycy. A ja znowu mogłam mamie wiercić dziurę w brzuchu: bardzo, baaardzo chcę mieć psa, Mamo proooooszę, zgódź się.
I w końcu dostałam pierwszego w życiu pieska. Sąsiadka przyniosła popiskujące
stworzenie w wiklinowym koszyku na zakupy, bo wzięła je po drodze od chłopa,
który miał szczeniaki potopić w Wiśle. Malutki beżowy kundelek, który zaraz po
postawieniu na dywanie zrobił piękne siusiu. Ups, kot przynajmniej załatwiał
się do kuwety. Mamie zrzedła mina, a ja omal nie zwariowałam z radości.
Dostał piękne, czerwone szeleczki i godne imię „Bej”, a ja książeczkę „Mój pies”, o tym jak wychowywać psa. Bawiłam się z nim, po szkole wychodziłam na spacer na podwórko. Po kryjomu sypiał w moim łóżku. Uczestniczył we wszystkich moich pomysłach i inscenizacjach. Dzielnie odgrywał rolę Szarika w czołgu zrobionym przez mnie z fotela.
Kiedyś zerwał się ze smyczy i pogonił za jakimś psem. Cały czas płakałam i nie zapomnę tego rozdzierającego moje dziesięcioletnie serce niepokoju, że może się nie odnaleźć, albo, że mógł wpaść pod samochód. Po wielogodzinnych poszukiwaniach wreszcie się znalazł.
Dostał piękne, czerwone szeleczki i godne imię „Bej”, a ja książeczkę „Mój pies”, o tym jak wychowywać psa. Bawiłam się z nim, po szkole wychodziłam na spacer na podwórko. Po kryjomu sypiał w moim łóżku. Uczestniczył we wszystkich moich pomysłach i inscenizacjach. Dzielnie odgrywał rolę Szarika w czołgu zrobionym przez mnie z fotela.
Kiedyś zerwał się ze smyczy i pogonił za jakimś psem. Cały czas płakałam i nie zapomnę tego rozdzierającego moje dziesięcioletnie serce niepokoju, że może się nie odnaleźć, albo, że mógł wpaść pod samochód. Po wielogodzinnych poszukiwaniach wreszcie się znalazł.
Z powodu przywiązania do prawdy historycznej dodam, że uwielbiał wyroby z naturalnej skóry. Gryźć oczywiście. Kapcie, buty, torebki i paski. Zaliczam to psu na plus, bo zawsze łatwiej uzupełnić braki w obuwiu, niż wymieniać meble po kocich dewastacjach.
Bej był z nami tylko 5 lat. Kiedy byłam w szóstej klasie podstawówki zachorował
na nowotwór mózgu. Leczenie nie pomagało, pies miał ataki epilepsji. Mama
zawiozła go do kliniki SGGW i tam zastał uśpiony Odtąd już nigdy nie zgodziła
się, żeby wziąć psa.
Niedługo potem w moim nastoletnim życiu zaczęli pojawiać się ...chłopcy. Jeśli
mieli psa, to szansa na „chodzenie” wzrastała o kilkaset procent. Pierwszy był foxterier, a właściwe –terierka, bo to była suczka. Urocza, z lekko kręconym,
szorstkim futerkiem, bardzo wesoła i skora do zabaw.
Drugi był łaciaty, wyżłowaty Jack, czyli Dżek. Ten uwodził mnie swoim spokojem
i dostojnością na spacerach. Pierwszy raz „miałam” takiego dużego psa.
A trzeci to ...już był mój przyszły mąż. Miał TRZY psy! Czarnego sznaucera olbrzyma
– sukę o imieniu Era, do tego pudla Maćka i
skundlonego owczarka nizinnego - Borysa. Dla psiary to po prostu psi raj. Miałam wtedy 18 lat. Wybranek mojego serca też był psiarzem. Oprócz tej niewątpliwej zalety miał jeszcze oczywiście wiele innych walorów. A tak na poważnie, to nie wyobrażam sobie spędzić życia z facetem, który nie lubi psów.
Kajetan. |
Jak wiadomo pies ma zawsze jednego właściciela Alfa i może mieć kilku współwłaścicieli. Szybko okazało się, że Kajetan (zwany początkowo Kajtkiem), za Alfę może uznać jedynie osobnika płci męskiej. Cóż, facet, który woli facetów – to się zdarza. Nie pomagały moje tłumaczenia: Kajetan, ty zdrajco – przecież to JA cię chciałam wziąć, ja uszyłam ci posłanie i ja ci gotuję, do cholery.
Zostałam tylko współwłaścicielem, przed którym MÓJ pies bronił rzeczy swojego Pana. W końcu pogodziłam się z podrzędnym miejscem, które w swoim życiu wyznaczył mi Kajetan. I tak bardzo go kochałam.
Najlepsze miejsce dla psa - kanapa przy stole :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)