poniedziałek, 12 maja 2014

Nie kupuj kota. Weź psa. Cz. 1.


Wydaje się, choć nie zostało to udowodnione naukowo, że gatunek ludzki dzieli się na następujące podgatunki: psiarze, kociarze, miłośnicy innych zwierząt oraz miłośnicy świętego spokoju. 

Od kiedy tylko stanęłam na nogi polowałam na każde czteronożne futro do przytulania. Szybko jednak moja miłość do futer nabrała zdecydowanej preferencji – kocham psy i już. Bardzo chciałam mieć psa, więc kiedy miałam 7 lat dostałam ... kota. Bo kto by wychodził z psem na spacery? Poza tym z kotem mniej kłopotu (czyżby ?). Mój kot robił wszytko to, co opisała Klarka Mrozek na swoim blogu w poście pt. „Nie kupuj kota” (http://klarkamrozek.blogspot.com/2011/11/nie-kupuj-kota.html). Wszystko oprócz przynoszenia upolowanej zwierzyny. Za to kradł nam schabowe i przez okno wynosił je na sąsiedni dach, aby skonsumować w spokoju.

Kot od razu podjął zakrojone na szeroką skalę prace dewastacyjne: podrapał wszystkie meble łącznie z tapicerką i podarł firanki, że nie wspomnę o ilości pożartych kotletów. Wobec skali zniszczeń na kota wydano wyrok eksmisji: musi wrócić tam skąd przyszedł, czyli do domu z ogrodem. Odzyskał wolność i swoje rodzeństwo, które na pewno tęskniło za biednym braciszkiem porwanym przez znajomych kidnaperów do tzw. Stolycy. 
A ja znowu mogłam mamie wiercić dziurę w brzuchu: bardzo, baaardzo chcę mieć psa, Mamo proooooszę, zgódź się.
 
I w końcu dostałam pierwszego w życiu pieska. Sąsiadka przyniosła popiskujące stworzenie w wiklinowym koszyku na zakupy, bo wzięła je po drodze od chłopa, który miał szczeniaki potopić w Wiśle. Malutki beżowy kundelek, który zaraz po postawieniu na dywanie zrobił piękne siusiu. Ups, kot przynajmniej załatwiał się do kuwety. Mamie zrzedła mina, a ja omal nie zwariowałam z radości.
Dostał piękne, czerwone szeleczki i godne imię „Bej”, a ja książeczkę „Mój pies”, o tym jak wychowywać psa. Bawiłam się z nim, po szkole wychodziłam na spacer na podwórko. Po kryjomu sypiał w moim łóżku. Uczestniczył we wszystkich moich pomysłach i inscenizacjach. Dzielnie odgrywał rolę Szarika w  czołgu zrobionym przez mnie z fotela.


Kiedyś zerwał się ze smyczy i pogonił za jakimś psem. Cały czas płakałam i nie zapomnę tego rozdzierającego moje dziesięcioletnie serce niepokoju, że może się nie odnaleźć, albo, że mógł wpaść pod samochód. Po wielogodzinnych poszukiwaniach wreszcie się znalazł.

Z powodu przywiązania do prawdy historycznej dodam, że uwielbiał wyroby z naturalnej skóry. Gryźć oczywiście. Kapcie, buty, torebki i paski. Zaliczam to psu na plus, bo zawsze łatwiej uzupełnić braki w obuwiu, niż wymieniać meble po kocich dewastacjach. 
Bej był z nami tylko 5 lat. Kiedy byłam w szóstej klasie podstawówki zachorował na nowotwór mózgu. Leczenie nie pomagało, pies miał ataki epilepsji. Mama zawiozła go do kliniki SGGW i tam zastał uśpiony Odtąd już nigdy nie zgodziła się, żeby wziąć psa.


Niedługo potem w moim nastoletnim życiu zaczęli pojawiać się ...chłopcy. Jeśli mieli psa, to szansa na „chodzenie” wzrastała o kilkaset procent. Pierwszy był foxterier, a właściwe –terierka, bo to była suczka. Urocza, z lekko kręconym, szorstkim futerkiem, bardzo wesoła i skora do zabaw.

Drugi był łaciaty, wyżłowaty Jack, czyli Dżek. Ten uwodził mnie swoim spokojem i dostojnością na spacerach. Pierwszy raz „miałam” takiego dużego psa.
A trzeci to ...już był mój przyszły mąż. Miał TRZY psy! Czarnego sznaucera olbrzyma – sukę o imieniu Era, do tego pudla Maćka i skundlonego owczarka nizinnego - Borysa. Dla psiary to po prostu psi raj. Miałam wtedy 18 lat. Wybranek mojego serca też był psiarzem. Oprócz tej niewątpliwej zalety miał jeszcze oczywiście wiele innych walorów. A tak na poważnie, to nie wyobrażam sobie spędzić życia z facetem, który nie lubi psów.

Kajetan.
Po czterech latach pobraliśmy się. Po sześciu miesiącach wzięliśmy sobie psią przybłędę. Kundelek był takiej sobie niespecjalnej urody i do tego czasem kulał. Błąkał się po Żoliborzu. Miał już trochę siwizny na pyszczku i kamień na zębach. Wówczas całe nasze mieszkanie miało ledwie 18 metrów kwadratowych. Prawie nie było gdzie szpilki włożyć, ale taki pies zmieścił się doskonale. 

Jak wiadomo pies ma zawsze jednego właściciela Alfa i może mieć kilku współwłaścicieli. Szybko okazało się, że Kajetan (zwany początkowo Kajtkiem), za Alfę może uznać jedynie osobnika płci męskiej. Cóż, facet, który woli facetów – to się zdarza. Nie pomagały moje tłumaczenia: Kajetan, ty zdrajco – przecież to JA cię chciałam wziąć, ja uszyłam ci posłanie i ja ci gotuję, do cholery.
Zostałam tylko współwłaścicielem, przed którym MÓJ pies bronił rzeczy swojego Pana. W końcu pogodziłam się z podrzędnym miejscem, które w swoim życiu wyznaczył mi Kajetan. I tak bardzo go kochałam.

Najlepsze miejsce dla psa - kanapa przy stole :)
Kajetan był z nami 15 lat. Jego odejście i sposób, w jaki to się stało, było dla nas bardzo ciężkim przeżyciem. Po tym wszystkim myśleliśmy, że już nigdy nie zdecydujemy się na psa. Właśnie z powodu tego nieuchronnego końca. Jednak z psiarską naturą psiary trudno walczyć, a jeszcze trudniej wygrać. Będzie więc dalszy ciąg tej psiej historii. Pesymista myśli, że marzenia raczej się nie spełniają. Optymista sam je sobie spełnia. Zwłaszcza, jeśli marzy o psie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)