poniedziałek, 2 czerwca 2014

Męskie marzenie - babskie spojrzenie.



To naprawdę romantyczna historia. I już słyszę klikanie. To mężczyźni opuszczają tę stronę. Nie cierpią słowa „romantyczny”.

 Mam szczęście. Poznałam człowieka do podziwiania. Znam kogoś, o kim warto sobie przypomnieć, kiedy wewnętrzny pesymista sączy w duszę jad: „nie uda ci się, nawet o tym nie marz!”

 To facet. Młodszy ode mnie o dziesięć lat. Jest pilotem. I żeby nie było, mój mąż też go podziwia, a wybranka serca tego faceta lubi mnie. To nie jest damsko-męska sensacja, tylko opowieść o sile ... dziecięcych marzeń. Teraz słyszę klikanie opuszczających tę stronę kobiet. Zostańcie, to będzie bardzo ciekawa historia.





Jacka Mainkę zobaczyłam pierwszy raz siedem lat temu na lotnisku, a gdzieżby indziej? Jeździmy tam z mężem puszczać modele samolotów. Nieznany nam dotąd pilot właśnie sprowadził do Polski pierwszego „warbirda”, czyli samolot wojenny (wojskowy). Dwupłatowy, żółty Tiger Moth z 1939 roku wzbudzał zainteresowanie i podziw. Zaczęliśmy zagadywać do pilota, a kiedyś nawet umówiliśmy się na spotkanie przy samolocie i na opowieść o tym latającym zabytku. Jacek okazał się sympatycznym, otwartym człowiekiem i wcale nie zadzierał nosa, co się pilotom zdarza.

Potem Jacek Mainka sprowadził na lotnisko kolejny samolot –Taylorcraft Auster z 1944 roku, też wojskowy, dwumiejscowy górnopłat. Przyjeżdżał z dziewczyną, a dziewczyny – zwłaszcza, jeśli są tylko dwie w zupełnie męskim gronie – szybko znajdą do siebie drogę. I tak zaczęliśmy się lepiej poznawać. I tak poznałam tę niezwykłą historię.

Jacek miał dziadka, to był drugi mąż jego babci – niestety nie żyjącego już teraz Ryszard Kwiatkowski.
Dziadek niezwyczajny – w czasie II wojny światowej w Anglii był mechanikiem lotniczym w myśliwskich dywizjonach – 303 i 308.
Przywiezione z wojny pamiątki i zdjęcia samolotów działały na wyobraźnię małego chłopca. Najważniejsze jednak były spotkania z pilotami weteranami, na które zabierał go dziadek. Piloci myśliwców Hurricane i Spitfire, uczestnicy słynnej Bitwy o Anglię i późniejszych lotniczych zmagań nad terytorium okupowanej Europy, wspominali tamte czasy, snuli opowieści i z chęcią odpowiadali na pytania młodego. Ci starsi panowie, którzy byli pierwszymi polskimi zwycięzcami w tamtej wojnie, rozniecili w sercu Jacka dziecięce marzenie ... żeby kiedyś – tak jak oni - latać samolotem Spitfire. Kiedy głośno im zakomunikował: „Też kiedyś będę tak latał”, uśmiechali się nie wróżąc spełnienia marzenia o Spitfire’rze.

Ryszard Kwiatkowski przy Spitfire (Zdj. ze zbiorów Jacka Mainki)

A jednak siła marzeń jest ogromna. Jacek Mainka krok po kroku dążył do spełnienia danej obietnicy. Najpierw Liceum Ogólnokształcące (dawniej im. Gottwalda) w klasie z matematyką eksperymentalną. Potem studia na Wydziale Mechanicznym Energetyki i Lotnictwa (MEiL) na Politechnice Warszawskiej i udział w ważnych studenckich projektach. Zawodowo od 1997 roku pilot różnych linii lotniczych, obecnie kapitan w liniach lotniczych Wizzair szkoli innych na A320.

Jednak pilotowanie Airbus’a, ani żadnego innego powietrznego autobusu nie przybliżało Jacka Mainki do latania na Spitfire. Dlatego uparcie realizował swój plan sprowadzając właśnie Tiger Moth’a, a później Austera. A to nie jest takie proste jak sprowadzenie samochodu z kierownicą z prawej strony. Ponad sto pobytów w Wielkiej Brytanii, mnóstwo zabiegów, dużo szkolenia, latania, różnych egzaminów i w końcu zrobienie 
UK Display Authorization. Nieomal cyrograf podpisany własną krwią na dworze królowej Elżbiety II. Po drodze do Spitfire były jeszcze loty na samolocie Harward. Wszystko wymagało ogromnych nakładów czasu, wysiłku i finansów.

Foto Johannes Heimberger ze zb. J. Mainki
Wreszcie szkolenie na dwumiejscowej wersji Spitfire. No i się udało. Jesienią 2013 roku Jacek Mainka odbył pierwsze samodzielne loty na samolocie myśliwskim Supremarine Spitfire z czasów II w. ś. Teraz chciałby wykonać pierwszy lot takim samolotem do Polski.

Najpiękniejsze w tym marzeniu jest to, że to spełnienie nie tylko marzenia Jacka Mainki. To spełnienie marzenie chyba wszystkich polskich pilotów latających na Spitfire w czasie wojny.
Jacek to wie, że wtedy po wojnie młodzi chłopcy marzyli o wylądowaniu na Okęciu czy Ławicy swoimi pięknymi maszynami, gdzie matki i dziewczyny będą na nich czekać. Nic takiego się nie wydarzyło. Alianci zabrali im samoloty i pokazano im bramę. Byli już niepotrzebni, a nawet zawadzali. O tym też słuchał na spotkaniach weteranów.
Zatem przylot Jacka Mainki to byłby następny symbol – bo żaden Polak nie wrócił po wojnie do Polski na „Spitfire”.


W Jacku Maince podziwiam nie tylko Jego determinacje, upór i wytrwałość w dążeniu do spełnienia marzenia z dzieciństwa. Bardzo szanuję Jego patriotyzm i przywiązanie do historii polskich skrzydeł. Ujmuje mnie też Jego wielka atencja do tych starych już dziś ludzi, pilotów weteranów II wojny światowej. I Jego dbałość o nich. To, że z tymi, którzy jeszcze są wśród nas, dzieli się swoją radością z latania Spitfire’em, że tak naprawdę robi to też dla nich. Dla Pani Jadwigi Piłsudskiej-Jaraczewskiej, dla Pana kpt. Jerzego Główczewskiego i dla tych licznych anielskich zastępów polskich pilotów, którzy przenieśli się do „niebiańskiej eskadry”.

Tak bym chciała, żeby to marzenie się spełniło już w czerwcu tego roku. To rok okrągłych rocznic: bitwy o Monte Cassino, D-Day 6 czerwca i również 70 rocznica Powstania Warszawskiego. To wtedy, siedemdziesiąt lat temu marzenie wszystkich Polaków o wyzwoleniu spod hitlerowskiej okupacji zaczęło nabierać nadziei na spełnienie.

Ciekawe, czy lotnicze marzenia mają skrzydła ? 
Zobaczcie więcej: http://www.supermarinespitfire.pl
W swoim tekście wykorzystałam informacje zasłyszane od Jacka Mainki oraz z publikacji w czasopiśmie "Skrzydlata Polska" i z wywiadu na portalu "Dla pilota".
Nad skrzydłem.

Pod skrzydłem.



Auster i Tiger - czyli jak rozdwoić pilota :)



Dwie kobity na lotnisku :) Foto: Miłosz Rusiecki
A to nasz własny bezzałogowy - załoga stoi na ziemi.

6 komentarzy:

  1. Kiedyś narzeczony zabrał mnie na przejażdżkę helikopterem-było cudownie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja śmigłowcem nie leciałam :( Ale wierzę, że jest super :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkolenia w trakcie nauki są pewnie mniej kosztowne, niż kiedy ktoś od tak chce otrzymać licencję pilota - wtedy to dopiero spełnienie swoich marzeń jest wyłącznie dla bogaczy. Historia bardzo pouczająca dla innych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koszty i tak były ogromne. Jednak jestem pewna, że Jackowi te pieniądze "zainwestowane" w spełnienie takiego pięknego marzenia sprawiły radość największą z możliwych :)

      Usuń
  4. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)