... czyli Powstanie Warszawskie na Ochocie.
Wracam do historii dziadków Sokołowskich. Ostatnio pisałam o pierwszym liście z PCK Niespodziewany ratunek. Tyle razy potem próbowałam wyobrazić sobie ich ostatnie dni i godziny. Jakże naiwne były tamte moje pierwsze wyobrażenia. Być może mogło to tak wyglądać, ale pewnie było inaczej. Zresztą potem jeszcze nie raz przekonywałam się, że z posiadanych niekompletnych przesłanek wysnuwałam fałszywe wnioski. Błądzenie okazuje się typowe dla niewprawnych, domorosłych genealogów. Opisuję również te „fałszywe” tropy, bo informacje, jakie z nich czerpałam, też zasługują na uwagę. Stanowią ważne uzupełnienie historycznego tła.
Świadomość okoliczności śmierci dziadków Hanki i Zygmunta Sokołowskich była smutna i bolesna, ale zarazem
cieszyłam się, że w końcu
tyle się o nich dowiedziałam, i że potwierdziłam miejsce ich wiecznego spoczynku. Jednocześnie liczba rodzących się nowych pytań wprowadzała mnie w
stan pobudzenia i niepokoju. Dlaczego oni mieszkali na ulicy Filtrowej? Nigdy
nie słyszałam o takim adresie. I co to za fabryka, którą miał posiadać dziadek? Co oni właściwie robili w czasie wojny? Dlaczego Zygmunt urodził
się w Nieżynie, i gdzie
to właściwie jest? Co robili tam jego rodzice i rodzeństwo? Jak to się stało, że znaleźli się w Warszawie i mieszkali na ulicy Mickiewicza? Nie wyobrażałam sobie jak mogłabym znaleźć
odpowiedzi na te pytania .
Wydawało mi się wówczas, że po południu 1 sierpnia 1944 roku moi
dziadkowie byli w warszawskim
mieszkaniu na Filtrowej
62, bo taki adres zamieszkania potwierdził PCK, i że tam zostali
odcięci od reszty miasta. To znaczy, że wcale nie byli na Żoliborzu, ale na
Ochocie. Może, kiedy stamtąd wyszli, a
raczej uciekli, Hanka została ranna.
Jakiego dnia między pierwszym a 11-tym sierpnia mogło się to stać? Z literatury
powstańczej dowiadywałam się, że w tej dzielnicy Powstanie Warszawskie właściwie się nie udało, gdyż powstańcy nie
opanowali strategicznych dla dalszej walki miejsc obsadzonych przez Niemców i
byli skazani na porażkę. Szczególnie
okrutny los spotkał mieszkańców dzielnicy Ochota, których pacyfikowali żołdacy
z kolaboracyjnych oddziałów SS RONA (Rosyjska Ludowa Armia Wyzwoleńcza).To była
prawdziwa rzeź Ochoty – masowe pogromy, grabieże, podpalenia, rozstrzeliwania i
okrutne gwałty. Szczególne potworności działy się na tzw. Zieleniaku – dawnym ochockim
targowisku, które oprawcy zamienili na miejsce tymczasowego przetrzymywania
ludności przed odprowadzeniem do dalszego kolejowego transportu do obozów.
W końcu trafiłam na książkę Lidii Ujazdowskiej „Zagłada Ochoty”. To
zbiór relacji mieszkańców Ochoty,
którym udało się przeżyć, o zbrodniach hitlerowskich dokonywanych na
ludności tej dzielnicy w czasie
Powstania Warszawskiego. To
bardzo wstrząsający dokument.
Na kartkach tej książeczki szukałam oczywiście
śladów Hanki i Zygmunta Sokołowskich i czytałam ją z kołaczącą
się w sercu nadzieją na odnalezienie unikalnych śladów ich historii. Jest tam bowiem relacja mieszkanki domu przy ulicy Filtrowej
62. To przypuszczenie, że musiała spotykać Hankę, Zygmunta i dzieci choćby na podwórku, przydało tej relacji bardziej
osobistego wyrazu. Tym bardziej, że wciąż
nie byłam pewna, czy w tym
czasie dziadkowie byli w tej kamienicy, czy też nie. Treść tego opisu przytoczę prawie w całości, bo jej
bohaterami są sąsiedzi moich dziadków, a powstańcze ochockie losy bardzo mało
znane.
Relacja 21.
Stanisława Trylińska, urodzona w 1903 roku.
W 1944 r. mieszkałam na ul. Filtrowej 62. Bardzo
szybko zostaliśmy odcięci od działań powstańczych i zagarnięci pod władze
ronowców. W naszym domu były bardzo duże schrony, obszerne piwnice, wielu ludzi schroniło się podczas strzelaniny.
Wśród ludności znajdowało się wiele dzieci. Zorganizowano więc samopomoc.
Początkowo mieliśmy zapasy wody w
łazienkach i żywność, którą się dzieliliśmy, nawet gotowało się trochę dla
dzieci. Na ulicy Raszyńskiej, w magistracie sąsiadującym z naszym domem, była nieczynna
studnia. Wiedzieliśmy, że filtry przestaną działać, należało więc zaopatrzyć
się w wodę. Wtedy ogłoszono apel, aby dać skóry na uszycie dzwonu, który mógł
studnie uruchomić. Okazało się, że zgłosiło się wielu chętnych do pomocy i
część zgromadzonej skóry okazała się zbędna. Pompę uruchomili p. Tryliński i p.
Mucha. Czerpanie wody z tej studni jeden z ludzi przypłacił życiem.
Współżycie w domu układało się dobrze. Niektórzy, co odważniejsi mieszkańcy chodzili spać do
swoich pokoi. Do schronów przynosiło się poduszki i koce. Wody starczało nawet
do wzięcia kąpieli.
W naszym domu mieszkał ks. Oraczewski, który
codziennie odprawiał Mszę świętą. Zbieraliśmy na ten cel opłatki z całego
budynku z dawnych świątecznych zapasów. Ks. Oraczewski został później wezwany
przez Niemców do szpitala na ul. Raszyńskiej (obok szkoły nr 13). Tam udzielał
sakramentów rannym Niemcom.
9 sierpnia ronowcy wypędzili nas na podwórze. Kazali usiąść nam
na trawniku, ustawili karabiny i co jakiś czas strzelali na postrach nad
głowami. Nie zabili wtedy nikogo. Byli pijani. Biegali po całym domu z wrzaskiem, grozili granatami. Wreszcie kazali
nam wyjść. Ludzie znieśli do piwnic swoje walizki. Niektórzy Niemcy, to chyba
byli Ślązacy zachowywali się względnie przyzwoicie. Gdy ktoś z grupy młodzieży
spytał Niemca, czy mogą zostać w domu, ten odparł: „Wy nie powinniście, ale
musicie wyjść”.
Wyszliśmy z białą płachtą na kiju. Widok był
straszny. Szliśmy przez plac Narutowicza, na którym leżało bardzo wiele trupów.
Napuchnięte zwłoki już rozkładały się, panował potworny zaduch. Trzeba je było
przekraczać. Ale szliśmy. Po drodze dołączały do nas coraz to nowe grupy ludzi.
Na rogu ulicy Barskiej wśród porozrzucanych sprzętów i śmieci, stał oficer
niemiecki i grał na skrzypcach, zresztą bardzo dobrze grał.
Pędzili nas ul. Grójecką, aż pod bramę Zieleniaka. Kiedy bramę otworzono,
okazało się, że nie ma już dla nas miejsca i mamy iść dalej. Byliśmy zadowoleni
z tego faktu. Poszliśmy więc. Doszliśmy aż do skrzyżowania z Włodarzewską. Po
drodze mijaliśmy Niemców, którzy nie interesowali się nami. Nasza kolumna była
ogromna. Obok nas szli dwaj młodzi
chłopcy, prowadzili pod rękę staruszkę. Prowadzili ją tak, że prawie nie dotykała
nogami ziemi. Zapytani, odrzekli, że to jest ich babcia i
nie chcą jej zostawić. Wyciągnęli ją siłą z łóżka. Gdy zbliżaliśmy
się do ul. Włodarzewskiej,
wszyscy myśleliśmy, że odzyskamy upragnioną wolność, gdy nagle wyrósł przed
nami bardzo młody, elegancko wyglądający oficer niemiecki. Zapytał, dlaczego idziemy.
Gdy uzyskał odpowiedź wyjął rewolwer, kazał nam zawrócić i on jeden z
rewolwerem w ręku odprowadził całą kolumnę ludzi z powrotem na Zieleniak. Po drodze
obszarpywali nas ronowcy. Przed bramą Zieleniaka, gdzie znaleźliśmy się
powtórnie, zaczęła się grabież. Zabierano nam podręczne torby, zegarki i
obrączki. Brama otworzyła się i weszliśmy na plac. Dochodziła godzina 18. Na
Zieleniaku zaczęliśmy orientować się w sytuacji. Dotarły do nas wiadomości, co
tu się dzieje. Szczególnie uważaliśmy więc na dziewczęta. Przypominam sobie, że
gdy wychodziliśmy z domu poleciliśmy dziewczętom wysmarować sobie błotem
twarze, rozczochrać włosy i poszarpać ubranie tak, aby nie zwracały na siebie
uwagi (...)”.
Mąż Pani Trylińskiej znający język niemiecki zorientował się, że jeszcze tego
dnia ze stacji kolejowej na Dworcu Zachodnim odjedzie pociąg do obozu
przejściowego w Pruszkowie. Mieszkańcy kamienicy ponownie uformowali kolumnę i
wraz z pierwszą nadarzającą się okazją szczęśliwie udało się im opuścić
Zieleniak jeszcze tego samego dnia.
Wspomnienia osób
zamieszczone w książce Ujazdowskiej ukazują obraz przepotwornego okrucieństwa
żołdaków RONA wobec cywilnej ludności Ochoty, a zwłaszcza kobiet, które były w
straszny sposób gwałcone, okaleczane i zabijane. Po tej lekturze jeszcze przez długie tygodnie
prześladowały mnie nocne koszmary. Poznawszy autentyczne relacje mieszkańców
Ochoty opisujące to, co działo się w tym kwartale Warszawy między pierwszym a
24-tym dniem sierpnia, uznałam, że może to dla Hanki było
lepsze, że nie dostała się w łapy ronowców i że mogła umrzeć w
szpitalu wśród swoich.
Zresztą rozważanie, co by było gdyby nigdy nie ma sensu....
Po opuszczeniu przez mieszkańców domów przy ulicy Filtrowej mieszkania zostały splądrowane przez ronowców, a potem domy podpalano. Wypalone kikuty kamienic czekały potem aż do początków 1945 roku na powracających ocalonych mieszkańców. Nie było wśród nich moich dziadków Hanny i Zygmunta Sokołowskich.
Po opuszczeniu przez mieszkańców domów przy ulicy Filtrowej mieszkania zostały splądrowane przez ronowców, a potem domy podpalano. Wypalone kikuty kamienic czekały potem aż do początków 1945 roku na powracających ocalonych mieszkańców. Nie było wśród nich moich dziadków Hanny i Zygmunta Sokołowskich.
Fotografia z książki "Zagłada Ochoty" |
Fotografia z książki "Zagłada Ochoty" |
Zapraszam też do lektury:
.Niespodziewany ratunek z PCK..Największy jest w Warszawie.
.Od zwątpienia do nadziei.
.Tylko jedno jedyne zdjęcie.
Straszne, to w jaki sposób ludzie stawali się ludzcy ponad wszystko i ci drudzy, którzy odzierali innych z godności, dla tego okrucieństwa nie mam słów, bo nawet zwierzęta są bardziej empatyczne.
OdpowiedzUsuńDużo pytań Beatko, dużo grozy...
Mam różne rozterki, kiedy publikuję te wspomnieniowe posty. Trochę mi żal, że te moje opowieści krążą wciąż wokół wojennych wydarzeń, bo bardziej jesteśmy skłonni zanurzać się w tekstach o pozytywnym przesłaniu i pogodnej atmosferze. Wydaje się nam, że dość mamy dzisiejszych smutków i współczesnych problemów. A w dodatku w mediach ciągle coś okropnego na nas czyha :( Widzę to po wejściach na tekst z FB. Jeśli jest współczesny i wesoły to jest ich dwa razy więcej.
UsuńCóż, założyłam bloga także po to, żeby opowieść o moich korzeniach i moich przodkach wybrzmiała. Miałam taką potrzebę i jest to dla mnie ważne. Staram się nie epatować opisami okrucieństwa, ale oni żyli w czasach, gdy okrucieństwo czyhało za każdym rogiem. A jednocześnie na przeciw niemu i na przekór wszystkiemu, małe rzeczy urastały do rangi wielkich, a wartości, choćby patriotyzm, dla wielu stawały się obowiązkiem, powinnością, świętością ...
Zaczęłam te poszukiwania od cmentarza, czyli jakby od końca, co oznacza, że będzie też i o czasach pokoju :)
A zwierzęta, cóż, nie zabijają dla zabawy, ani bez potrzeby ...
Dobrego dnia Małgorzato i ściskam Cię serdecznie :)
ale, ale... mnie Twój blog cieszy, pewnie gdyby był o czymś nieistotnym nie przychodziłabym tu codziennie, może to tak sobie brzmi, ale uważam, że piszesz o sprawach ważnych, dla mnie ważnych, Twoje życie, mimo trudnych przeżyć, jest interesujące, zajmujące i niezwykłe, i możesz twierdzić inaczej. Jestem Twoją czytalniczką, uczę się od Ciebie wielu rzeczy, staram się zrozumieć, szukam odpowiedzi i często jesteś właśnie drogowskazem. Teraz już muszę wyjść, ale wrócę. Ściskam ciepło niedzielnie buziaku
UsuńBardzo mnie cieszy i wzbogaca ta wirtualna znajomość z Tobą Małgosiu. To, że nadajemy na podobnych falach, że przeżywamy jednakie, a może jednoczące wzruszenia, jest budujące i wspierające :) Pisząc o tym, dlaczego podejmuję trudną wojenną tematykę, chciałam (znów) podkreśilić/wyjaśnić dlaczego właśnie tak. Wiem, że to Cię interesuje - ta dwoistość tego świata i to, że mieszkasz w miejscu, w którym - choć ominęło je okrucieństwo II wś - ludzie ludziom zadawali ból, a może nawet nadal są gotowi to robić. Jesteś poetką - patrzysz na świat w sposób szczególny, więc to, co przez innych może (?) przepływa bez śladu, w Tobie rzeźbi koleiny. Może tylko taki był cień usprawiedliwienia się, że znów o tym piszę ...
UsuńPrzytul-asy szczere ślę eM :)
Że znów, to dla mnie zawsze zajmujące i ciekawe chwile. Uściskuję rączki :*
Usuń:) Odściskuję bez odcisków :)
Usuńw takiej sytuacji jak Twoja, szukanie przodków ma zupełnie inny wymiar. Wiąże się ze sprawami bardzo bolesnymi. I wtedy dla żyjących i teraz dla poszukujących tych korzeni.
OdpowiedzUsuńTrudno napisać tu cos mądrego
:)
Alis, cieszę się, że jesteś tu :) mądra, delikatna, współodczuwająca ...
UsuńSerdecznie Cię ściskam :)
Zajrzałam tu wczoraj, ale postanowiłam zostawić Twój wpis nieczytany i wrócić później, kiedy będę miała czas, żeby go spokojnie przeczytać. I miałam rację.
OdpowiedzUsuńPoruszające to wszystko...los tych wszystkich ludzi. Okrucieństwo oprawców i strach, na pewno potworny strach tych którzy przez to piekło przeszli....
Dobrze że o tym piszesz
Dziękuję :*
Dziękuję Julio za dziękuję :*.
UsuńCiągle można dowiedzieć się czegoś nowego. Ja na przykład dopiero wtedy w 2005r. dowiedziałam się o istnieniu RONA - Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej. Tym, którzy przeżyli wojnę np. mojej Babiśce wydawało się, że to Ukraińcy - mówili bowiem podobnie. Nie wiedziała, że nie tylko Ukraińcy (np. z 14 Dywizja Grenadierów SS lub z tzw. oddziałów międzynarodowych Hitlera) brali udział w wojnie po stronie Hitlera właśnie. W Powstaniu Warszawskim doszło wiec do sytuacji, gdzie Rosjanie walczyli po obu stronach. Z ciekawością wysłuchałam natomiast opowieści kogoś z rodziny o zachowaniu Węgrów, służących po stronie hitlerowców i skierowanych do pacyfikacji Powstanie. Stacjonowali m.in. w Zalesiu Dolnym pod Warszawą. Oni byli nastawieni przyjaźnie i właściwie tak opieszale się zachowywali, że w końcu wycofano ich z Warszawy.
Uściski serdeczne ślę :)
Ja też widziałam wczoraj na bloggerze, że Beata coś opublikowała, ale po kilku linijkach wiedziałam, że potrzebuję dłuższej chwili, by przeczytać i trochę w tym potrwać, więc otworzyłam dopiero dziś.
UsuńI znowu powtórzę, że to dla mnie niezwykle cenne - Wasza uwaga i uważność i tan czas, na który tu Was zatrzymuje jest jakby dla Nich hołdem, uszanowaniem ... dla tych wszystkich, bez wyjątku, którzy wtedy wyszli z domu przy ul. Filtrowej 62 w Warszawie opuszczając swoje dotychczasowe życie ...
UsuńDziękuję :*
trudno coś mądrego napisać. chyba powtórzę, że to, co się wtedy działo w Warszawie przechodzi ludzkie pojęcie. żaden film, ani książka nie są w stanie oddać strachu tych ludzi. myślę, że tez bym przeżywała i za wszelką cenę szukała wiadomości, gdyby ktoś z mojej rodziny tam był. może chociaż duchowo można przejąć na siebie skrawek ich cierpienia. w końcu wszyscy jesteśmy w jakiś sposób powiązani we wszechświecie. wiem, brzmi dziwnie, ale ja myślę, że tak jest
OdpowiedzUsuńPolly, wcale nie brzmi dziwnie. Wręcz przeciwnie - ja odczuwam silną więź, która łączy mnie ze wszystkimi moimi zmarłymi - nawet z tymi, których nie znałam...
UsuńUściski Ci posyłam Kochana. I wiesz myślę o Tobie kilka razy dziennie. Tylko nie poczuj się dotknięta. Zawsze kiedy biorę do ręki dzbanek wylicytowany od Frau Be. Ten dzbanek jest śliczny. A różyczki na nim tak pogodne i wesołe jak TY:)))
dotknięta, ja? a po czemuż to? :) ja jestem szczęśliwa, ot co :))) i to dobrze, że o mnie myślisz, bo dobrej energii potrzebuję jak nie wiem co :)
Usuńnaprawdę wierzę, że wszyscy jesteśmy ze sobą powiązani. ci co żyją i ci co nie. te dusze to energia taka jak i my. wszystko jest energią, myśli też. dlatego, kiedy o mnie myślisz dajesz mi kawałek swojej dobrej energii :)
buziaki :***
Cieszę się Polly i wysyłam Ci MOC serdecznej energii :)))
UsuńNo właśnie - doskonale rozumiem tę Twoją chęć, żeby historia Twoich przodków wybrzmiała - doskonale to ujęłaś. Tak strasznie mi żal tych ludzi. Zawsze bardzo się wczuwam w to, co oni mogli przeżywać :( Takie opowieści wyzwalają we mnie uczucie wdzięczności, że żyję w czasach, kiedy te potworności należą już do historii...
OdpowiedzUsuńDziękuję Violu, że ze mną współodczuwasz :*
UsuńNajserdeczniej ściskam :)
Człowiek wiele może, i to w dwie strony: wiele dobrego i wiele złego czynić. To budujące i przerażające jednocześnie...
OdpowiedzUsuńNiestrudzona Poszukiwaczko, pokłon dla Ciebie.
Dziękuję Fibulo i też się nisko kłaniam Czytelni/cz/kom :) To fantastyczna świadomość, że Ktoś jeszcze o Nich wie, że rozumie, współczuje ich losu ...
Usuńwiesz, Beato, co dla mnie jest najbardziej przerażające? że ludzkość od tysięcy lat tworzy cywilizację, kulturę, naukę. konstruujemy wspaniałe narzędzia i maszyny, podbijamy kosmos.. ale nie potrafimy żyć w pokoju, a każda kolejna wojna pokazuje, że nasze okrucieństwo jest niezmienne.
OdpowiedzUsuńI mnie to zadziwia ... chociaż na naszym kontynencie przez ostatnie pół wieku wojen jakby mnie. Ale cóż to jest w porównaniu z tysiącleciami. I jedno jest pewne, że tak naprawdę pokój zawsze jest bardzo kruchy :( My przyzwyczailiśmy się do spokoju, do tego, że bomby na głowę nie lecą, więc trudno nam wyobrazić sobie jak można przeżyć takie zagrożenia.
UsuńSerdeczne uśmiechy posyłam J :)
Trudno cokolwiek dodać :) Podobnie jak Ktoś wyżej nie chcę Cię czytać z doskoku, lecz w chwili, gdy mogę to zrobić z namysłem, gdy mogę delektować się Twoją opowieścią, powrócić do powiązanych wpisów i próbować posklejać z nich jakąś całość. Wiem, że tego nie dokonam, że nie da się złożyć tych puzzli, ale łączenie fragmentów daje wiele. Zastanawiam się, jakim cudem różne "celebryty" puste (choć może to też pozory, trudno osądzać) rażą tanim tombakiem, a takie szczere złoto jak Ty chowało się tak długo po różnych zakamarkach :) Masz pasjonującą historię rodzinną i już wiadomo, czemu jesteś taką tu Królową. Pamiętasz, dlaczego tak mówię, prawda? Bo ja tak, oj tak. Ściskam Cię!
OdpowiedzUsuńZnów się purpurowię , ale z radości, bo miło czytać takie słowa Wiolu :)
UsuńA w nawiązaniu do celebrytów ;-) W ubiegły piątek miałam okazję przeżyć na własnej skórze "zaproszenie" do opublikowania rodzinnych zdjęć w kolorowej prasie, ale raczej tej zwanej "brukową". Do dziś jestem w szoku :( A podobne mechanizmy działają też w prasie z wyższej półki, tzn. powyżej 5zł.
Najserdeczniej Cię pozdrawiam :)
Zostań więc celebrytką, ale taką "z wyższej półki" ;) Przynajmniej jakość prasy się podniesie. Serdeczności!
UsuńOdrzuciłam zaproszenie - poznawszy warunki i celebrytka nie zostanę - oby nigdy ;-)
UsuńUściski Wiolu :)
Cóż można napisać mądrego w obliczu tak wielkiej tragedii ludzkiej czasów wojennych, bo ludność cywilna cierpi najbardziej; wielcy bawią się pionkami na mapie świata w zaciszu wypasionych gabinetów, nie licząc się z ludzkim życiem; najbardziej przeraża mnie okrucieństwo, tkwiące w ludziach; pozdrawiam, Beato.
OdpowiedzUsuń:***
UsuńOdwzajemniam serdeczności Mario :)
Aby zło osiągnęło "wojenne" rozmiary, musi być najpierw "podkarmione". Wojna i jej okrucieństwo nie wzięły się znikąd. Najpierw trzeba zdemoralizować przyszłe pionki (te, które się udaje), aby móc się nimi posługiwać. Smutna, prosta prawda.
OdpowiedzUsuńProblem w tym, że tak łatwo jest karmić zło :(
UsuńSMBO Tesiu :)
To prawda. Chyba właśnie łatwiej niż dobro.
UsuńKilka ostatnich dni spędziłam w W. I gdy tam jechałam (Pendolino! :-) przeczytałam Twój wpis. Miałam zamiar nawet skoczyć w wolnej chwili na Filtrową, aby osobiście zobaczyć o czym mowa ;-), ale program się tak zagęścił, że miałam wątpliwości ostatniego dnia, czy zdążę na autobus powrotny.
SMBO :-)
Byłaś w W :)i to Pendolino :D
UsuńNa Filtrowej byłam kilka lat temu, znalazłam klatkę schodową, bo w późniejszej korespondencji z PCK udało mi się ustalić nr mieszkania (prawdopodobnie, bo stare pisma już wyblakły) . Tam trochę tak, jakby czas się zatrzymał...
Otóż to! :-D
UsuńLubię miejsca "prowadzace" w inne czasy.
I ja takie bardzo lubię :)
UsuńWg zachowanych rodzinnych pamiątek moi bliscy też mieszkali na Filtrowej 62 m 107 i znali Sokołowskich mieszkających na Żmudzi (na Litwie). Mój e-mail mariakusz@o2.pl
OdpowiedzUsuńOch, byli sąsiadami :) Jednak moi Sokołowscy nie mieszkali na Żmudzi na Litwie, ale w obwodzie czernichowskim na Ukrainie, pochodzili z Nieżyna. Sokołowski to bardzo popularny nazwisko, niestety. Pozdrawiam serdecznie,
UsuńBeata