Wracam do pamiętnego dla mnie spotkania z kuzynem Zezatem. Wtedy w maju 2005
roku po raz pierwszy dowiaduję się, że mój dziadek Zygmunt Sokołowski miał w
sumie dziewięcioro rodzeństwa. Do tej pory wiedziałam o cioci Muszce, Izie
Obuchowskiej, ciotce Marylce nauczycielce i Zosi, która była w obozie w
Ravensbruck. Spośród braci dziadka pamiętałam o oficerze Kazimierzu
Sokołowskim, który został po wojnie w Anglii, bo ciotki ufundowały mu tablicę
pamiątkową w naszym kościele św. Stanisława Kostki. No i jeszcze wrył się w
pamięć ten groźnie wyglądający Władysław Sokołowski, który był inżynierem i
budował kolej żelazną na Syberii, a po wojnie uczył w technikum budowlanym, do
którego chodził mój ojciec Rafał i jego brat Krzysiek. Chodziła tam też moja
mama i to tam poznała braci Sokołowskich, z których młodszy został jej mężem, a
moim ojcem.
Nic nie wiedziałam o Wandzie, Stanisławie i o Mieczysławie. O tym ostatnim
Zezat wiele wie i jak mówi „załatwił” jego rehabilitację. Okazuje się, że
kapitan Mieczysław Sokołowski po wojnie nie złożył broni i walczył w szeregach
WiN (Wolność i Niezawisłość), czyli był „żołnierzem wyklętym”. Schwytali go
ubecy i osądzili w 1946 roku. Został skazany
na karę śmierci, podobno za szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Zezat podarował mi
kserokopię „Protokołu egzekucji”. To niezwykle wstrząsający dokument.
Niejako na pociechę, jeśli w ogóle można to tak nazwać, w połowie lat 90-tych XX wieku zakończył się proces rehabilitacji kpt. Mieczysława Sokołowskiego. Mój stryj Krzysztof Sokołowski doprowadził z pomocą Zezata do przywrócenia czci swemu stryjowi Mieczysławowi. Kuzyn wyjaśnia mi, że na cmentarzu Powązki Wojskowe jest miejsce, gdzie upamiętniono polskich żołnierzy wyklętych pomordowanych przez funkcjonariuszy nowego ładu. Uprzedził mnie również, że pomylili stopień wojskowy i Mieczysław Sokołowski figuruje na tej ścianie pamięci jako porucznik.
Niejako na pociechę, jeśli w ogóle można to tak nazwać, w połowie lat 90-tych XX wieku zakończył się proces rehabilitacji kpt. Mieczysława Sokołowskiego. Mój stryj Krzysztof Sokołowski doprowadził z pomocą Zezata do przywrócenia czci swemu stryjowi Mieczysławowi. Kuzyn wyjaśnia mi, że na cmentarzu Powązki Wojskowe jest miejsce, gdzie upamiętniono polskich żołnierzy wyklętych pomordowanych przez funkcjonariuszy nowego ładu. Uprzedził mnie również, że pomylili stopień wojskowy i Mieczysław Sokołowski figuruje na tej ścianie pamięci jako porucznik.
Pamiętam jak Babiśka opowiadała mi o tamtych czasach, o tym, jak ludzie czuli
się sterroryzowani. O tym, że jakieś represje dotknęły też mego dziadka Jaśka.
Byłam wtedy jeszcze dzieckiem i nie mogłam tego pojąć, jak to było możliwe, że
tak Polak przeciwko Polakowi. Babiśka opowiadała mi też o tych żołnierzach,
którzy nie złożyli broni i walczyli dalej, o WiN i o NSZ, o sfingowanych
procesach i o egzekucjach. Babiśka na pewno nie wiedziała o losie brata mojego
ojczystego dziadka, czyli o Mieczysławie Sokołowskim. Zastanawiam się nawet,
czy wiedział o tym mój ojciec, bo przecież nigdy nikomu o tym nie mówił. Moja
mama prawie nic nie wiedziała o historii rodziny Sokołowskich, może z wyjątkiem tego,
że Kazimierz Sokołowski był wojskowym i nie wrócił z Wielkiej Brytanii po
wojnie. No i o Władysławie, bo był dyrektorem szkoły, do której uczęszczała.
To u Zezata i od niego, po raz pierwszy usłyszałam, jak nazywali się moi
pradziadkowie Stanisława i Arkadiusz Sokołowscy i że wszyscy pochodzą z
Ukrainy, kresów wschodnich, ale tych
najdalszych, z obszaru I Rzeczpospolitej. Zobaczyłam też zdjęcie prababki,
która zrobiła na mnie wrażenie bardzo surowej osoby. Podobnie dostojnie
prezentował się również mój pradziadek Arkadiusz Sokołowski, który, jak się
okazało, był lekarzem. Zezat ma jego zdjęcie w otoczeniu personelu medycznego w
jakimś szpitalu.
Ma jeszcze listy Kazimierza Sokołowskiego z frontu wojny polsko-bolszewickiej,
pisane do jakiegoś wuja doktora Palmirskiego. Same nowości, bo o wuju
Palmirskim też nie słyszałam, a w dodatku to nie był wuj mego ojca, lecz mego
dziadka.
Zobaczyłam jeszcze gryps pisany do mego dziadka Zygmunta uwięzionego na Pawiaku.
Napisany był przez moją babcię Hankę i mówił o tym jaki to Krzysio dzielny, bo
nie płakał, kiedy oblał się wrzątkiem. O moim tacie Rafale, nie było tam ani
słowa. Był jeszcze drugi gryps, tym razem z Pawiaka od Zygmunta do synka
Krzyśka, zwanego Kiki, z pochwałami dla dzielnego synka i ze słowami wiary, że
wyrośnie z niego pożyteczny i dzielny człowiek. I wtedy przeleciało mi przez
głowę pytanie: ciekawe jak oni tam z góry oceniają nasze życie i postępki? Czy są zadowoleni, z tego że staram się
poskładać do kupy te okruchy pamięci,
które po nich tu na ziemi pozostały? Czy docenią mój trud, inwencję, a czasem i
desperację? A zresztą przecież tak
naprawdę robię to dla siebie i dla moich wnuków, których jeszcze nie widać
nawet na dalekim horyzoncie.
Mijały kolejne godziny, a ja miałam mętlik w głowie. Mąż przytomnie o coś tam
dopytywał, a ja czasem ocierałam ukradkiem łzę wzruszenia. Zupełnie mnie
wzięło, gdy Zdzisiek wyjął coś, co było dodatkowo pozawijane w osobne bibułki,
które odwijał przy pomocy pęsety. To był ekshumacyjny depozyt rzeczy po
Zygmuncie i Hance. To były rzeczy, z którymi mój dziadek uciekał z powstańczej
Warszawy i z którymi zginął. Były tam wizytówki i ich wspólne zdjęcie z Hanką.
Młoda dziewczyna ubrana w płaszcz z futrzanym kołnierzem trzyma pod rękę
młodego mężczyznę w studenckiej czapce z daszkiem. Jasny kolor to znak, że
studiuje na Uniwersytecie Warszawskim. Do tego śmieszne spodnie pumpy i niezbyt
długa kurtka. Na nosie charakterystyczne okrągłe okulary. To niewątpliwie
Zygmunt, a ta dziewczyna obok to Hanka.
Oglądałam te małe karteczki przez lupę starając się zachować w pamięci
najdrobniejsze szczegóły. Zdjęcie jest mocno zniszczone, emulsja miejscami
wyżarta, aż do papieru. Zygmunt miał je pewnie w kieszeni ubrania. Jakież to
dojmująco smutne. Ta ich okrutna śmierć w tak młodym wieku, osierocenie dzieci
i ich tragiczne rozstanie. Jakie to zadziwiające, że dzięki tej wspólnej
fotografii jakby umierali razem, Hanka i Gad, bo tak na niego mówiła. I teraz
po sześćdziesięciu jeden latach od chwili ich śmierci dowiaduję się jak
wyglądała moja babcia z tego skażonego śmiercią zdjęcia, które mieszka od
kilkudziesięciu lat pod dachem kuzyna Zezata.
Moja Hanka… Inaczej ją sobie wyobrażałam. Wydaje mi się, że w ogóle nie jest do
mnie podobna. O rany, wszystko mi się pomieszało, przecież to ja nie jestem
podobna do niej. To ona jest moją
babcią, choć jest taka młoda, ale to ja jestem starsza, bardziej doświadczona,
mądrzejsza i roztropniejsza. Oj, Boże, co wyście narobili dzieciaki …
Ciąg dalszy nastąpi, bo naprawdę nastąpił.
Ponieważ wspomniałam o cioci Muszce, która wychowała mego tatę Rafała, polecam
– jeśli ktoś nie czytał – wpis o niedzielnym obiadku z zamierzchłej
przeszłości, czyli co może zapamiętać pięcioletnie dziecko:
.Wystarczająco ważne korzenie
.Wystarczająco ważne korzenie
Poprzednie numerowane "odcinki" Korzeni są pod tagiem SAGA.
jestem, czytam....
OdpowiedzUsuń(połykam z zapartym tchem, oczy lekko zaszklone, dostarczasz wzruszeń BB)
Dziękuje Alis :*
Usuńproszę bardzo, poczekam cierpliwie........
Usuń:)
UsuńCzekam, czekam na więcej niecierpliwie z wypiekami...
OdpowiedzUsuńDziękuję Małgosiu :) A wiesz, że kiedy przeczytałam, że czkasz z wypiekami, to sobie najpierw pomyślałam o wypiekach kulinarnych :))) Głodnemu chleb ... domowej roboty... ummmm...
UsuńBuziaki :)
Próbuję sobie wyobrazić co czułaś, kiedy patrzyłaś na to zdjęcie.....a i tak pewnie tylko w jakiejś części jestem sobie w stanie wyobrazić emocje jakie Ci towarzyszyły.
OdpowiedzUsuńNiesamowite to wszystko.
Chciałabym kiedyś "dotknąć" historii mojej rodziny. Ale z tego co wiem u nikogo nic się nie zachowało. Nawet moja mama mówi, że żałuje że chociaż zwykła chusteczka po mamie jej nie została. Nic nie zachowała....ale przecież miała wtedy zaledwie pięć lat...
Tak, to często się zdarza, że rzeczy "odchodzą" wraz z ludźmi :(
UsuńAle zdjęcia, jakieś dokumenty mogą być w zasobach dalszych krewnych, lub jakichś archiwach. Trzeba tylko (!) mieć szczęście i na nie trafić.
Uściski serdeczne Julio Ci posyłam :*
aż mnie ciarki przechodzą i też mam łzy w oczach.....
OdpowiedzUsuńwiesz, takie odniosłam wrażenie, kiedy pisałaś, że to nie Ty jesteś podobna do Hani, a właściwie na odwrót...to tak, jakby to wszystko działo się teraz, a nie kiedyś. jakby czas nie istniał tylko przeszłość i teraźniejszość biegły równolegle, tylko innymi pasmami.... jakby historia nie była przeszłością. Hania i Zygmunt i Ci wszyscy, którzy ponieśli tak niepotrzebną i niesprawiedliwą śmierć, byli ciągle wśród nas i kształtowali naszą rzeczywistość.
nie cierpię historii naszego kraju za wiele spraw. nasza historia to wieczne zawieruchy, wojny, walki o niepodległość, ale z prawdziwym, jawnym wrogiem. tak przynajmniej powinno być. natomiast najbardziej nie cierpię historii mojego kraju za te lata powojenne. za to, że wróg był wśród nas, podstępny i nieuczciwy. tego nigdy nie zrozumiem i ogromnie współczuje tym, którzy w przewrotny sposób z bohaterów nagle stali się wrogami i to takimi najgorszej kategorii! straszne! jak się musieli czuć Ci ludzie? oszukani i zdradzeni. to był chyba najgorszy czas,
czekam na dalszą część :)
Rozumiem Twoje emocje Polly. Ja sama staram się zbytnio nie unosić, i tłumaczyć sobie, że historii, tak jak rodziny w której się rodzimy, nie wybieramy. Co więcej, historia jest kartą zamkniętą. Fajnie jest mieć historię pełną sukcesów i wzlotów. Wydaje mi się, że członkowie takich narodów (Anglicy na przykład) czerpią z tego dumę i satysfakcję, mają wysokie poczucie własnej narodowej wartości. My mamy trudniej, bo historia była jaka była, ale... No właśnie, czyż nie jest to niezwykłe, że to w Polsce zrodziła się "Solidarność" i że to my zapoczątkowaliśmy proces zmian ustrojowych w Europie wschodniej? Inną rzeczą jest co zrobiliśmy z naszą odzyskaną wolnością i jacy jesteśmy teraz, ale ten temat porzućmy.
UsuńCo do równoległych ścieżek, to ja mam czasem wrażenie, że powinnam urodzić się o pokolenie, albo nawet o dwa, wcześniej. Wtedy byłabym w odpowiednim, choć niezwykle trudnym, torze. Cieszę się, że urodziłam się wtedy kiedy się urodziłam i mogłam obserwować wiele ważnych i dobrych historycznych wydarzeń.I nie jest to sprzeczne z przeczuciem, że wpadłam w nie swój tor ;-)
My po prostu jesteśmy bardzo walecznym narodem i wbrew pozorom drzemie w nas ogromna siła i poczucie przynależności do narodu. Niestety okazujemy to tylko w sytuacjach kryzysowych, a potem....wszystko się rozmywa i rozmemłuje :)
Usuńpewnie z tych względów po prostu chłonę książki Nurowskiej, a szczególnie kocham sagę "panny i wdowy". historia Polski, jak na tacy, bolesna, ale prawdziwa.
OdpowiedzUsuńTylko oglądałam filmy, bo ekranizacja była pierwsza niż książki. Po sagę Nurowskiej nie sięgnęłam. Może kiedyś nadrobię :)
UsuńUściski posyłam :)
Ekranizacja jest płytka i właściwie tylko liznęła temat, a szkoda. Książka to prawdziwa saga i historia polski tak prawdziwa, że aż łzy wyciska.
Usuńbuziaki :***
Przeczytałam już wczoraj, ale dopiero dzisiaj doszłam, co wyłania się dla mnie najwyraźniej w tych historiach. "Obyś był zimny albo gorący!" - chyba właśnie ta postawa ma największy sens. To wielkie ryzyko i... wielka wartość.
OdpowiedzUsuńZimny nie w moim typie. Gorący cóż, też można się sparzyć. Każda z tych postaw niesie profity i ryzyko, jak słusznie zauważyłaś Tesiu.
UsuńDziękuję :)
SMBO oczywiście :)
Długoterminowo najbardziej opłaca się letniość. Takie ni to, ni sio ;-).
UsuńJak to w życiu, ekstrema niemile widziane ;-)
UsuńAle jeśli bym Ci dziś pożyczyła letniego dnia, to pewnie byś się nie pogniewała. Ja dziś letni dzień wzięłabym w ciemno :))) też jakoś się tak pochmurno zrobiło, a rano były 2 stopnie, brrrr :(
Gdyby tylko każdy oglądał się na to co mile widziane... Byłby jakby bezwolny? ;-)
UsuńNa pewno bym się nie pogniewała :-). Jednak ja raczej akceptuję zmiany niesione przez przyrodę. Ostatnio dowiedziałam się, że to nazywa się zewnątrzsterowność i ta moja cecha upodabnia mnie jakoby do Japończyków! ;-) Gdybym sama mogła wybierać, w czym mam być podobna do przedstawicieli tego narodu, to raczej wybrałabym... włosy ;-).
SMBOX100 :-).
UsuńI ja się godzę z tym, że tyle wokół mnie jest nieuniknione. Jednak w kwestii sterowności chyba jestem rozdarta pomiędzy, w pewnych sprawach zewnątrz- w innych wewnątrzsterowna.
UsuńJapońskie włosy... sztywne, proste, błyszczące gęste i czarne. Ja chyba nie wybieram :_)
SMBO :))))
Wiadomo :-).
UsuńI to z grubsza miałam na myśli w swoim pierwszym komentarzu (choć "chyba" i "nie wybieram" dają pozór braku wyboru ;-).
:-) :-) :-*
Pozór braku wyboru ;_) Podoba mi się :)))
UsuńTak przypadkiem tu trafiłam. Mój tatko od blisko 20 lat już nie żyje, miał 17 lat kiedy go aresztowano, osadzono w Jaworznie.... W tym roku jego nazwisko widniało na tablicach "Żołnierzy wyklętych" wystawionych w Gdyni. Wzruszyłam się. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDla młodych to było tym straszniejsze, bo jeszcze niezahartowani w okrucieństwach świata, o ile można być na to odpornym kiedykolwiek. 17 lat, toz to prawie jeszcze dziecko.
UsuńNiedawno skończyłam książkę Stanisława Kosickiego "Wojna, wojna, wojenka", aż trudno uwierzyć, że można było przetrwać coś takiego, i wrócić do życia, normalnego. Ożenić się mieć dzieci, pracować.... To byli po prostu niezwykli ludzi. Nie tyle wyklęci, co NIEZŁOMNI.
Serdecznie pozdrawiam,
Beata
Beatko,
OdpowiedzUsuńwidzę, że jest ciąg dalszy. Dziś już późno (lub wcześnie, zależy, jak spojrzeć), więc zostawiam tylko pozdrowienie. Ale wrócę i przeczytam. Dobrej soboty!
Wróciłam.
UsuńNiesamowite historie!
I Ty też jesteś niesamowita ze swoim zapałem do (czasem bolesnego) odgrzebywania korzeni.
Serdeczności zostawiam na nowy tydzień.
Dziękuję Fibulo :) za obecność, dobre słowo :)
UsuńMiłego każdego dnia :)
ależ niesamowite historie!
OdpowiedzUsuńPodróżuję po przeszłości :)
UsuńSerdeczności pozostawiam :)
Piękne masz korzenie, ciekawe, często bolesne historie, ale piękne
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu :) A przecież kiedy człowiek zaczyna szukać korzeni do końca nie wie, co też może odkryć ?
UsuńUśmiechy jesienne ślę do Ciebie :)))