Wczoraj pojechałam na lotnisko z mężem i jego modelami. Jest niedaleko od
Warszawy takie fajne, zielone miejsce. Tym razem nie było nikogo oprócz nas.
Mąż montował swoje samoloty i szykował je do lotów. Ja rozłożyłam leżaczek nie opodal męża, ale jednak nie za blisko, żeby sobie nie przeszkadzać. Zasiadłam i wystawiłam dziób do słońca, a jakże. Wiatr wiał dość silny i przyjemnie chłodził. I jeszcze szumiał w uszach, prawie jak nad morzem. Zamknęłam oczy i zupełnie się rozmarzyłam.
Mąż montował swoje samoloty i szykował je do lotów. Ja rozłożyłam leżaczek nie opodal męża, ale jednak nie za blisko, żeby sobie nie przeszkadzać. Zasiadłam i wystawiłam dziób do słońca, a jakże. Wiatr wiał dość silny i przyjemnie chłodził. I jeszcze szumiał w uszach, prawie jak nad morzem. Zamknęłam oczy i zupełnie się rozmarzyłam.
W ręce trzymałam skaner radiowy – to takie urządzenie
przypominające wyglądem pilota do telewizora, tyle, że z antenką. Służy do
podsłuchiwania rozmów, które piloci z samolotów prowadzą z wieżą kontroli
lotów. Kiedy przyjeżdżamy na lotnisko ja słucham tych komunikatów, żeby
ostrzegać modelarzy, że właśnie nadlatuje „prawdziwy” samolot. Tym razem jednak
skaner milczał. Cisza, spokój, słońce i tylko słychać śpiew skowronków
latających ponad polem. Czasem po pobliskiej drodze przejedzie rowerzysta lub
samochód (niestety).
Więc tak sobie leżakuję całkiem wyluzowana, gdy do moich uszu dobiega pytanie:
- Mąż na pilota? To naprawdę świetne rozwiązanie! – i słyszę kobiecy śmiech.
Otwieram oczy i widzę jadącą drogę rowerzystkę. Starsza, krzepka kobitka
rozradowana od ucha do ucha mocno naciska na pedały i jedną ręką wskazuje na
trzymany przeze mnie skaner.
Minęła dłuższa chwila zanim zrozumiałam, o co jej chodzi. „Mąż na pilota?” A,
że niby sterowany przy pomocy anteny. Ha, ha, ha – i ja zaczęłam się śmiać,
kiedy dodarł do mnie sens tego pytania. Chciałam do niej zawołać, że może
lepszy byłby na aparaturę do zdalnego sterowania, najlepiej taką dwunasto kanałową, ale nie zdążyłam, bo mogłam już dostrzec tylko jej plecy i
przyczepioną do bagażnika roweru butelkę na wodę.
Wróciłam do wylegiwania się, ale głowę miałam
już zajętą tą myślą: co byłoby lepsze – na pilota, czy na aparaturę? Rozważając
wszystkie za i przeciw tych dwóch rozwiązań, stwierdziłam, że oba mają istotne
wady, np. trudność zaprogramowania wszystkich koniecznych wariantów zachowań
męża wynikających z moich rozlicznych przecież potrzeb. Ojej, taki dobry
pomysł, a jednak, chyba nie do wykorzystania…
I nagle eureka! A może po prostu za każdym razem, kiedy będę coś chciała od Niego,
powiem mu o tym i zwyczajnie poproszę? Bo przecież to, że sam się domyśli, co
ja mam na myśli, kiedy o czymś myślę, to bardziej nierealne niż „mąż na pilota”.
Ha, ha, ha... Nasz samolot gotowy do startu. |
Leci a pilot na ziemi, w zasięgu pilota :) |
A to cudzy. Pilot jest w środku. |
I wylądował... |
Chwast w zbożu ... szkodliwy ale piękny. |
faceci to jednak muszą mieć zabawki przez całe życie:))
OdpowiedzUsuńwiesz, że masz ustawione komentowanie z wpisywaniem kodu weryfikacyjnego? 95% komentujących wycofuje się jego widok:(
OdpowiedzUsuńTo prawdziwa sztuka miec meza zdalnie sterowanego i to bez pilota. Nie kazdej sie udaje :))
OdpowiedzUsuńNika
PS Tak te kody weryfikacyjne sa denerwujace
Oczywiście nie wiem, że mam jakieś kody. Mnie się nie wyświetlają, oczywiście. Dzięki za podpowiedź. Poproszę o wsparcie domowe, bi ja blondynka przecież jestem ;)
OdpowiedzUsuńKomentowanie już zmieniłam i to SAMA :) A co do zabawek, to ja tak sobie myślę, że my kobitki też nie jesteśmy lepsze. Najpierw wijemy gniazdko (szyjemy firaneczki, układamy poduszeczki sadzimy kwiatuszki) , potem mamy laleczkę w wózku, a do tego jeszcze mieszamy w garnuszkach, dolewamy, dosypujemy. Tylko, że my mówimy na to ŻYCIE. A facet, który zajmuje się modelarstwem, wspinaniem po górach, żeglugą kajakiem przez ocean mówi, że ma pasję. I niech tam sobie ma. Lepszy szczęśliwy z pasją niż ... nieszczęśliwy.
OdpowiedzUsuńKochana, wielkie dzięki za cudną historię i zdjęcie maka - uwielbiam maki ... Beata
OdpowiedzUsuńWow! Że tak sobie pozwolę:)
OdpowiedzUsuńZdjęcia, że ech!
Mąż na pilota, dzieci na pilota, niemili na pilota. "Klik, i robisz, co chcesz":) Pamiętacie taki film? Bohater omal nie skończył marnie. Ale czasem można sobie pomarzyć, prawda?
Nawet trzeba pomarzyć, choć może nie tylko o pilocie :) No właśnie znam kilka babek w pilocie zakochanych _ znaczy w żywym latającym, Ha.
OdpowiedzUsuńnie na temat, ale przyszłam Ci wytłumaczyć, o co chodzi z tą "lożą kultową", żeby nie było z mojej strony zadęcia i nieporozumień. Onet podzielił platformę blogujących u nich na kategorie tematyczne np podróże, polityczne, pasje itd a mnie dodali tam, gdzie jestem, to nie moja wina, tak po prostu wyszło. Miłego popołudnia!
OdpowiedzUsuńDzięki Klarko za info. I tak uważam, że Twoja loża jest kultowa, choćby Onet zarządził inaczej. Beata
OdpowiedzUsuńFajnie, jak to samo zielone pole uszczęśliwia oboje. W przypadku niektórych bardziej pomocny byłby zaczarowany ołówek niż aparatura :)
OdpowiedzUsuńI to jest sedno - to znaczy wspólne szczęście na zielonym lotnisku. Ty to Aniu wiesz :) A jak by szybko postępowały naprawy, gdyby tak mieć zaczarowany ołówek. Brak jakiejś części i myk już jest na miejscu.
OdpowiedzUsuń