Przeżyłam już ponad pół wieku, a życie nie wymagało ode mnie żadnych wielkich czynów. Nie musiałam walczyć z bronią w ręku o wolność Ojczyzny. Nosiłam jedynie bibułę w stanie wojennym, albo robiłam stemple na murach „Solidarność”.
Nie uratowałam też nikogo z pożaru, jak moja koleżanka Agnieszka U – członkini Ochotniczej Straży Pożarnej w Nowym Sączu. Pomagałam tylko gasić mały pożar, który wybuch w zeszłym roku w ośrodku wczasowym w Wildze. Moja praca nie ratuje ludziom życia. Przez kilkanaście lat tylko uczyłam małych ludzi czytać, pisać, liczyć i rysować. A teraz czasem pomogę komuś wyplątać się z trudnej sytuacji życiowej. Nie zostałam rodziną zastępczą dla jakiegoś osieroconego dziecka, a jedynie wychowałam własne rodzone dziecko, co żadnym wielkim czynem nie jest. Nie prowadzę też jak Ori przytuliska dla bezpańskich stworzeń, czyli Domu Tymianka, a przygarnęłam ze schroniska tylko jedną i to najlepszą suczkę na świecie.
Życie nie wymaga ode mnie wielkich czynów, więc moim udziałem są jedynie małe,
drobne czynki, a właściwie malutkie uczynki. Naprawdę to nic takiego. Pomogę
staruszce wtaszczyć wózek z zakupami po schodach, choć nie wolno mi dźwigać, bo
odklejona siatkówka w oczkach przyspawana jest laserowo. Ustąpię miejsca w
metrze matce z dzieckiem, choć choroba zwyrodnieniowa stawów dokucza dość
mocno, a po ostatnim upadku muszę nosić ortezę. Wyślę blogowej koleżance kilka
numerów czasopisma, które pewnie ją zainteresuje i może sprawi radość. Dla
kolegi pilota, który dokonuje historycznego przelotu, poprowadzę fanpage na FB - Spitfire PL - popieramy zdobywając w 3 miesiące ponad dwa tysiące fanów.
Skoro nie pojadę na misję do Afryki, to wpłacę parę groszy na ratowanie
głodujących dzieci przez UNICEF. I jeszcze adoptuję trochę pszczół, bo dwa
miliony wyginęły w lubuskiem w ciągu jednej nocy.
Razem z Mężem wesprę starania Muzeum Lotnictwa Polskiego o jakieś fundusze na wystawę, bo mam talent do pisania wniosków o fundusze unijne. Albo zbiorę razem z przyjaciółmi 7 i ½ tysiąca odręcznych (!) podpisów pod petycją o niesprzedawanie działki, która powinna należeć do Muzeum, bo stoją na niej ruiny historycznego hangaru.
W ubiegły weekend moim rękodziełem wsparłam „Stragan dla Wzruszaczy” i za 110 zł poszedł mój niebieski komplet :) a teraz sprzedawane będą tam książki – też kilka ofiarowałam. Potem trzeba jeszcze nadać na poczcie paczki – jeśli ktoś kupi zaoferowaną przez mnie rzecz. A na poczcie już są przedświąteczne kolejki. Więc trzeba na to troszkę czasu poświęcić. I energii – jeśli paczka waży 3 i ½ kilo :)
I to właśnie z czasem jest u mniej najbardziej krucho. Wstaję o piątej rano. Oporządzam siebie (no dobrze przyznam, że rano kręcę włosy na wałki :) i moje bezzębne, chore stworzenie. Wychodzę przed siódmą i pędzę do pracy na drugi koniec Warszawy.
Tam przez osiem godzin naprawdę się nie obijam, ta robota jest jak młyn, choć mąki z tego nie ma. Czasem uda się pogadać chwilę z koleżanką, wesprzeć w jakimś trudnym kawałku, czymś się podzielić, książkę pożyczyć. Jeśli wracam prosto do domu, to jestem o 17-tej. Spacer z psem i robi się w pół do szóstej. Coś trzeba zrobić w domu – jakieś garnki tłuc, czasem coś sprzątnąć, jakieś pranie wstawić i rozwiesić. Coś udziergać na szydełku, jakąś łatę naszyć. Zadzwonić, albo pojechać do mamy. Odpowiedzieć na mejle, przejrzeć blogi, jakiś komentarz naskrobać. Pojechać z psem na zastrzyk. Ugotować jedzenie psu, zmiksować. Podać tabletki, zapuścić krople do uszu. Rozmasować i rozgrzać miejsce po zastrzykach. Upiec sernik. Pogadać o życiu z Jedynakiem. Podgadać z Mężem, o tym jak minął dzień. Pogłaskać psa. Acha, jeszcze sama coś zjeść. Rozszyfrować listy Anki, albo Julii sprzed 100 lat i przepisać na kompie. Uff.
Staram się kłaść spać nie później niż o 22-giej, bo cierpię na bezsenność.
Jeśli nie śpię siedmiu godzin jestem nie do życia.
A w sobotę rano jeszcze jakiś post na własnego bloga przygotować, zdjęcia zrobić i obrobić. Te wpisy o korzeniach najbardziej mnie cieszą, bo mam wrażenie jakbym wskrzeszała tych, którzy już odeszli, a ich historia nikomu poza moją rodziną nie jest znana. Ale blog zabiera mi sporo czasu. I czy to nie jest dodatkowy obowiązek? I czy komuś poza mną sprawia jakąś radość, interesuje?
Żadne wielkie czyny nie są moim udziałem, a jedynie takie drobne, niewiele
znaczące u-czynki. Czasem zastanawiam się, co jeszcze mogłabym zrobić, aby nie rozmieniać życia na drobne uczynki? Z drugiej strony - na tyle mnie stać. I to musi mi wystarczyć :)
Zapraszam do przeczytania:
.List sprzed 100 lat
.Taka zaradana
Piękne są te wszystkie drobne uczynki, które podsumowując i otulając ramieniem robią się wielkie i ważne, więc nie ujmuj sobie :* każdy znas ma inną drogę, znaczenie, ważność, misję, jeżeli mogę tak to ująć :)
OdpowiedzUsuńściskam Cię ciepło
"otulając ramieniem robią się wielkie i ważne" jak ładnie to nazwałaś M. I jak otula mnie ramieniem, Dzięki :)))
UsuńMiliardy kropel tworzą ocean. Że tak powiem z lekka pretensjonalnie. Ale to prawda. Zawstydzasz wielością własnych działań. Ja ledwo ogarniam dom i pracę. A i to do spółki z mężem. Chylę czoła, Beatko! I szczerze podziwiam te poranne wałki:)
OdpowiedzUsuńAleż MY, chyba umniejszasz siebie - Matka trójki dzieci, w tym jednego malucha, mieszkająca w domku jednorodzinnym - powierzchnia do ogarnięcia kilka razy większa niż moja :) , udzielająca się na tylu polach - Jesteś Wielka Matka Polka :) To ja chylę czoła i ściskam Cię serdecznie,
Usuńale czy Tobie w jakiś sposób doskwiera ta zwyczajność? Bo wiesz - ja Cię postrzegam jako osobę niezwykłą, trzymającą się prosto (wiem, że zrozumiesz) pasjonatkę, człowieka kochającego (wiem, że zrozumiesz)
OdpowiedzUsuńNa koniec zacytuję fragment piosenki mojej koleżanki
"bo jeśli jest coś, o co warto się bić to spokój zwykłych dni"
Klarko, oczywiście, że nie doskwiera. Ale wczoraj byłam u mamy w szpitalu, miała zabieg udrażniania tętnicy udowej, rozmawiałam z lekarzem, i tak sobie pomyślałam, że taki chirurg naczyniowy, który nogi ludziom przed amputacją ratuje, to dopiero ma pożyteczne życie. I to na tej fali tak popłynęłam :) A spokój zwykłych dni też jest w pewnym sensie zapracowany. Wielkie dzięki za miłe słowa, Serdeczności, B
Usuńdzień dobry:)
OdpowiedzUsuńprzybłąkałam się tu za Klarką,którą wielbię niezmiennie i ...chyba zostanę:)))
Dzień dobry Basiu :) Ja też Klarkę uwielbiam, więc już coś - o przepraszam - Ktoś, nas łączy. Będzie mi bardzo miło, jeśli zostaniesz na dłużej. Pozdrowienia zasyłam, Beata
UsuńBeato niby zwyczajna choć czuje inaczej, czy cieszy kogoś Twój blog??? a jakże..mnie tak!!! bardzo lubie tu wpadać i chocby poczytac o tych niby zwykłych sprawach..kurcze ja nie przygarnęłam psa ani kota.ale już wiem gdzie biec jak się namyślę:):Cudnie się Ciebie czyta w tej Twojej "zwyczajnosci". Bądź zwyczajna taka dalej a jak przyjdzie Ci ochota na coś szalonego to pisz a zaraz coś wymyślimy!! A co!!!
OdpowiedzUsuńAch Jolu :) Pewnie że takie dwie jak my, to lepsze niż inne trzy :) Z Twoim optymizmem i zapałem do szukania pogody ducha na pewno by się znalazło dużo szalonych pomysłów. Choć i mnie czasem wpada coś szalonego do głowy. A psa do Domu Tymianka warto biec :)
UsuńDobrej spokojnej nocy Tęczo Miła :)))
Nocy spokojnej a moze jedak szalonej:):):???:):) Dni spokojnych ale kolorowych, chwil dających sie łapać , nie ulatujących i w ogóle spędzania czasu tak jak byś chciała:):)
UsuńDo miłego!!!!!
Do miłego :))) To jest tradycyjne lotnicze :) pozdrowienie.
Usuńo!!! chętnie pofrunę, polecę dalekooooooooooooooooooooo
Usuńjestem, jak zwykle, jak czasem- muszę Twój post prze....czytać jeszcze raz,......trawić jeszcze raz,......myśleć też jeszcze raz,
OdpowiedzUsuńnie zaskoczyłaś mnie, taką Cię "czułam" w Twoich postach, taką polubiłam....
jeśli pogodzisz wszystkie obowiązki, to o mnie na blogu pamiętaj, jestem, czytam, pozdrawiam ciepło...
Wiesz Alis wzruszyłaś mnie. Pamiętam kiedy trafiłam do Ciebie pierwszy raz i zobaczyłam na dole link do wspomnień obozowych więźniarki z Ravensbruck. To mnie ujęło, że młoda osoba tak wrażliwie odbiera taką okrutną - pomimo w sumie jej optymistycznego przekazu - historię. Potem było wytłumaczenie dla Twego nicku "Alis" - ja też bardzooo lubię "Smokie", bo to moja burzliwa młodość, dorastanie i taki most do tamtych czasów. Potem była bajka o księżycu odwiedzającym dwie "karmicielki" - jak się ucieszyłam że mi ją przypomniałaś, to tylko ja wiem :) Ujęłaś mnie podaniem linka do mego wpisu o Powstaniu Warszawskim i takim współ- CZUCIEM tego kawałka przeszłości.I bardzo lubię wpadać do Ciebie, a to spłynąć kajakiem, a to iść na grzyby, a nawet zobaczyć Twój pierwszy pasztet z kaczki. Chociaż ? Jak mogłaś Alis - Kaczkę, no Kaczkę przerobić na pasztet :))) I przez te kilka miesięcy taką - ciepłą, serdeczną, uważną - Cię polubiłam. A kiedy znikasz na jakiś czas i Twoich postów na blogu brak - zaczynam się martwić, czy u Ciebie wszystko ok.
UsuńSerdecznie, od serca, gorąco pozdrawiam Cię Alis - moja blogowa współtowarzyszko, koleżanko, czytelniczko :) Ściskam i do "zobaczenia" Zakręcona Kaczka
Cudnie miła ta Twoja odpowiedź...........
UsuńTak trochę oczy mi się spocił
Z tych młodszych to ja nie jestem, 40 z plusem już mam
Pewnego dnia dnia zrozumiałam, że mamy cudowne czasy, i w tych codziennych drobiazgach starałam się poszukać dobrych słonecznych stron, I na blogu je zapisywałam: dla siebie..........
Potem miło był poznać wirtualnie kilka fajnych Babek. I polubiłam te sympatyczne i wesołe komentarze. I mnie brakuje gdy ktoś długo się nie odzywa.
I pozdrawiam Cie miło i serdecznie, ciepłe myśli posyłam
uśmiechnij się
P.S.obiecuję przygotować jeszcze inne danie z kaczki, aby zatrzeć to niezręczne wrażenie. Dla mnie Kaczko pisana dużą literą
Alis, Buziaki :))))
UsuńMnie! mnie również Twój blog interesuje i sprawia wiele radości, piszesz pięknym językiem, wskrzeszasz wspaniale przeszłość swoich przodków, masz tyle pasji, robisz tyle dobrych rzeczy, czy to mało? i choć życia nasze różne, czuję w Tobie bratnią duszę; pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńMario Miła moja :) Za Twe słowa wielkie dzięki. I za te odwiedziny i za ciepłe komentarze. To prawda, że nasze życia inne zupełnie, a jednak masz rację, że coś nas do siebie przyciąga. Braterstwo dusz - myśli i wiedzenia świata.
UsuńMam nadzieję, że czujesz się już lepiej. Spokojnej nocy Mario z Pogórza :)
Beatko, a może to są właśnie wielkie czyny: iść do pracy mimo nieprzespanej nocy, troszczyć się o chorego psa zamiast go po prostu uśpić, dać uwagę i rodzinie i przyjaciołom, odrobine pamięci tym co odeszli. Dać każdemu to co najcenniejsze: własny czas. A wszystko to bez znieczulania się, bez narzekania, bez oczekiwania na wdzięczność.
OdpowiedzUsuńKiedy jesteśmy młodzi marzą nam się czyny wielkie, potem rodzą się nam dzieci i też chcielibyśmy by dokonały czegoś wielkiego. Mijają lata i dociera do nas, że spełnianie swoich codziennych obowiązków często bywa czynem heroicznym.
Ja już nie chcę być bohaterką. I nie chcę by któreś z moich dzieci nim było. Wolę by były zadowolone ze swej zwykłej codzienności.
doskonale ujęłaś w słowa to co czuję, też nie czuję potrzeby zostania bohaterką
Usuńdziękuję
Macie rację Dziewczyny. Kasiu jestem Ci wdzięczna, że przekonujesz-utwierdzasz w tym, że zwykłe , uczciwe życie, zasługuje na uznanie. Tak jak już wspominałam, napisałam ten post po bytności w szpitalu, w którym lekarze naprawdę ratują ludziom zdrowie i życie. A szpital nie jest zwykły tylko kameralny, czysty, pachnący, wyposażony - cud? nie . Prywatny, z miejscami na NFZ :) I jakoś tak mnie naszło na porównywanie. Ale oczywiście, że każdy ma czyny na swoją miarę - ja takie, i to mi wystarcza, by czuć się przyzwoicie. Serdecznie Cię ściskam Kasiu, B I Ciebie Alis ;)
UsuńNie każdy z nas miał czy też otrzymał możliwość dokonywania wielkich i spektakularnych rzeczy. I bardzo dobrze, bo inaczej nie byłoby takich ludzi jak Ty, którzy pomagają innym drobnymi czynami ale niezmiernie ważnymi dla innych. Kto to powiedział, że najpiękniejszy prezent jaki może otrzymać to uśmiech drugiej osoby...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie i życzę zdrowia!
Szczerze i pięknie dziękuję i uśmiecham się do Ciebie :)
UsuńPięknie wyPEŁNIAsz codzienność!
OdpowiedzUsuńI dobrze, że można o tym tu poczytać. :-)
Robię to co potrafię i na co mnie stać :)))
UsuńNajważniejsze, że to prawdziwie wypływa od Ciebie a nie z tego, co zbywa. Wtedy daje się wszystko, nawet, gdy obiektywnie może być to niewiele.
UsuńUściski!
:)))
Usuń