![]() |
Klasa I z wychowawczynią p. J. Goździelewską. Ja w pierwszym rzędzie trzecia od lewej |
Idąc pierwszy raz do szkoły 1 września 1968 roku byłam ubrana na galowo,
podobnie jak reszta szkolnej braci i nie mogłam się doczekać spotkania z Panią
Wychowawczynią. Pamiętam, że bardzo chciałam zabrać ze sobą tornister i
drewniany piórnik. Niestety – nic z tego – tego dnia oczywiście były
niepotrzebne. To mi się nie podobało. Za to Pani Wychowawczyni Jadwiga
Goździelewska bardzo mi się spodobała – pogodne oblicze, niebieskie oczy i
piękne blond włosy wysoko związane w kucyk okręcony cieniutkim, jasnym
kosmykiem. Miała na sobie błękitną sukienkę mini z tłoczonej w delikatny wzorek
krempliny. Uśmiechała się do nas łagodnie, a tych którzy płakali pocieszała po
matczynemu.
![]() |
Tu zakończenie IV klasy, deklamuję wiersz "Hura, wakacje!" Z tyłu za pianinem p. Cybulska, a przy pianie p. Czaja. Granatową spódniczkę na szelki uszyła mi Babiśka - oczywiście :) |
Z latami każdy kolejny 1 września oprócz lekkiego podekscytowania przynosił
trochę smutku z powodu kończących się letnich wakacji. Za to niósł radość ze
spotkania koleżanek i kolegów z klasy. Każdy następujący w tym dniu nowy rok
szkolny był otwartą kartą, był obietnicą czasu, w którym wszystko można zacząć od nowa. Był nadzieją, że uda się
zdobywać lepsze stopnie. Był ciekawością, co dobrego przyniesie. W
młodszych klasach marzyłam, żeby zdobyć odznakę „Wzorowy Uczeń”, ale nigdy mi
się to nie udało – brzydko pisałam i robiłam błędy. Chyba trzy a może cztery
razy dostałam nagrodę książkową na zakończenie roku szkolnego. Ostatni raz w I
klasie liceum. Pamiętam, jak w podstawówce z wielkim zainteresowaniem oglądałam nowe podręczniki. Kiedy rozpoczynała się
nauka jakiegoś nowego przedmiotu, np. biologii, czy fizyki, czułam coś jakby
dumę z tego że staję się coraz „doroślejsza”, bo już jestem w piątej, albo w
siódmej klasie i poznaję zupełnie nowe rzeczy.
Moją wychowawczynią od IV do VIII klasy była Pani Barbara Cybulska, polonistka.
Wykształcona, kompetentna i modnie ubrana, w okularach w grubej oprawie był
podobna do aktorki Mai Komorowskiej. Wywarła na mnie przemożny wpływ. Polubiłam
język polski i szkołę, jako miejsce dające satysfakcję.
Kilkanaście lat później, w połowie lat 80-tych nadszedł pierwszy dzień września
inny od tych z dzieciństwa. Oto szłam do szkoły podstawowej nie po to, aby
usiąść w szkolnej ławce, ale po to, żeby stanąć pod tablicą. Szłam do pierwszej
w swoim życiu pracy. Zostałam nauczycielką. Po drodze roztrącałam opadające już
liście i nie czułam lęku, ani obaw – jedynie radość i ciekawość – jak to będzie?
![]() |
Moja pierwsza w życiu własna klasa - rok 1986. |
Było ekscytująco. Ośmioletnie dzieciaczki wlepiały we mnie oczy pełne zainteresowania i ufności, jaką może mieć tylko drugoklasista. One już wiedziały jak to jest w szkole, nie bały się. Były tylko ciekawe, jaka będzie ta nowa Pani. Połowę szkolnej sali wypełniali rodzice i dziadkowe maluchów. Przygotowałam się dobrze do tego „pierwszego razu”, więc z łatwością sprostałam zadaniu. Taką pewność siebie i zero stresu może mieć tylko dziewczyna lat 25. Byłam pełna zapału, chęci, pomysłów i tylko czekałam, kiedy je na swojej klasie wypróbuję. J Głowa nabita świeżą wiedzą i praktyką liźniętą w sporej liczbie godzin spędzonych na studenckich praktykach. A do tego duma z tego, że oto jestem nauczycielem – będę uczuć dzieci, kształtować ich charaktery, to dzięki mnie tyle się nowego nauczą. Będę dla nich ważną osobą – tak jak dla mnie ważna była moja Pani Wychowawczyni. Po latach, wtedy gdy akurat moi pierwsi uczniowie kończyli 30 lat, spotkałam się z niektórymi z nich, ale o tym kiedy indziej.
Dość, że usłyszałam od nich wtedy wiele dobrych słów na temat tamtego naszego pierwszego
spotkania i czasu spędzonego potem w szkole. Wyrośli na fajnych, młodych ludzi.
I to jest prawdziwa satysfakcja.
1 września kojarzy mi się z rozpoczęciem roku szkolnego i to niesie radość,
choć już od 9 lat nie dla mnie dzwoni pierwszy szkolny dzwonek. Szkołę po 19
latach pracy porzuciłam i zajmuję się zupełnie czymś innym.
Jest to dla mnie dzień pomieszanej radości. I tak było również wtedy, gdy byłam
dzieckiem. Bo od małego dziecka wiedziałam, że to rocznica wybuchu
najstraszniejszej z wojen. Kiedyś, za moich czasów, podczas rozpoczęcia roku
szkolnego kierownik, a potem dyrektor szkoły, zawsze przywoływał to wydarzenie.
Dawniej w samo południe wyły w tym dniu syreny, a ich dźwięk przeszywał mnie
dreszczem. Czułam się tak jakby za chwilę miały nadlecieć niemieckie samoloty i
rzucać bomby na zalane jesiennym słońcem ulice stolicy. W tym dniu w telewizji
nadawano filmy o tematyce wojennej, dokumentalne i fabularne. Do dziś pamiętam
widok palącej się wieży zegarowej Zamku Królewskiego. Ta data nie zacierała się
w pamięci, tak jak to dzieje się dziś.
1 września 1939 roku - dzień, który na zawsze zmienił losy Polski, Polaków,
Europy i świata.
Pamiętam o tej dacie również po to, aby się cieszyć – cieszyć z tego, że żyję w
wolnej Polsce i że dzieci wciąż chodzą do szkoły. To też wystarczający powód do radości.
A swoją drogą to perfidia Hitlera wywołać wojnę w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, jakby nie
dość zbrodniczy był to zamiar.Wszystkim,
którzy rozpoczynają nowy rok szkolny życzę, aby był udany i przyniósł wiele
powodów do radości i satysfakcji. Niech się święci 1 września :)