Wracam do opowieści o moich genealogicznych poszukiwaniach. Wtedy w czerwcu
2004 roku po powrocie z cmentarza do domu napisałam list do Polskiego
Czerwonego Krzyża, w którym prosiłam o pomoc w ustaleniu okoliczności śmierci i
miejsca pochówku moich dziadków: Hanny Sokołowskiej z domu Zajdler i Zygmunta
Sokołowskiego. Podałam tylko takie dane i do tego jedyny znany mi adres, czyli
ul. Mickiewicza 37 m .
10, Warszawa. Było to przedwojenne lokum rodziny Sokołowskich, miejsce w którym
wychowywał się po wojnie mój ojciec i gdzie ja przeżyłam pierwsze dwa lata życia.
Mieszkały tu ciotki mego taty.
Na odpowiedź z Polskiego Czerwonego Krzyża czekałam ponad siedem miesięcy, ale
wreszcie się doczekałam. Pismo dotarło do mnie pod koniec lutego 2005 roku.
Czytałam je z wypiekami na twarzy i z głośno bijącym sercem. Byłam oszołomiona
jego treścią. Każde zdanie wywoływało mieszaninę uczuć, bo towarzyszyła mi nie
tylko radość, ale też zdziwienie, niedowierzanie i zaskoczenie. Tych kilka zdań
powiedziało mi więcej, niż wszystko razem, co dotychczas wiedziałam o rodzicach
mego ojca. Tego popołudnia razem z
moim mężem wielokrotnie je czytaliśmy, zadając sobie kolejne pytania, na które
na razie nie było odpowiedzi.
Najpierw więc czytałam o dziadku:
Sokołowski Zygmunt – ur. 13.03.1912r. w Nieżynie(...)” Jak to w Nieżynie? W
jakim Nieżynie, gdzie leży ten Nieżyn? „(...)
właściciel fabryki, ostatni adres Warszawa ul. Filtrowa lub Warszawa, ul.
Mickiewicza 37 m. 10, który zginął w okresie sierpień-październik 1944r. w
Warszawie (...)" Mój dziadek był właścicielem fabryki? To chyba niemożliwe,
bo coś bym chyba musiała o tym wiedzieć. Czym on się zajmował, że miał fabrykę w
Warszawie? Przecież był chemikiem, a nie fabrykantem. I pierwsze słyszę o
mieszkaniu na ulicy Filtrowej. Zawsze mi się zdawało, że dziadkowie związani
byli z Żoliborzem. Czyżby ta Filtrowa mogła mieć związek z tajemniczą fabryką?
I do tego nie wiadomo kiedy dokładnie zginął, a to mi wcale nie ułatwi
odgadnięcia jakie były jego ostanie dni. „(...)
Pochowany został w grobie podwójnym w Al. Jerozolimskich 123 w Warszawie. Po
ekshumacji w dniu 27.07.1945r. szczątki zwłok pochowano w grobie nr 5 na Placu
Starynkiewicza w Warszawie. (...) Po wtórnej ekshumacji w dniu 01.02.1946r.
szczątki zwłok pochowano na Cmentarzu Powstańców Warszawy na Woli(...)”Znowu
kolejne pytania, bo co oznacza grób podwójny, i dlaczego, skoro ostatecznie
został pochowany na znanym mi już Cmentarzu Powstańców, to nie ma go w jego
ewidencji? Uświadamiam sobie też, że pod numerem 123 w Alejach stoi teraz
granatowy wieżowiec banku Millenium, w którym pracuje mój brat. To niesamowite,
że ludzie codziennie idą do pracy depcząc ziemię, w którą wsiąkła krew mego
dziadka...
Nie zastanawiałam się nad tym zbyt długo, bo już pochłaniam kilka zdań
poświęconych mojej babci Hannie Sokołowskiej. Do tego dnia nic o niej nie wiedziałam. „Sokołowska Hanna – lat 30, ostatni adres: Warszawa, ul. Filtrowa 62 m. 98, która w
dniu 11.08.1944r. z powodu postrzału w brzuch została przywieziona do szpitala
przy ul. Śliskiej 51 w Warszawie, gdzie w dniu 11/12.08.1944r. zmarła.
Pochowana została w ogrodzie od strony ul. Siennej na terenie ww. szpitala. Po
ekshumacji w dniu 05.03.1946r. szczątki zwłok pochowano na Cmentarzu Powstańców
Warszawa-Wola, grób 30 ...”
Ruszyła kotłowanina myśli i lawina domysłów. Tym razem adres na Filtrowej
jest dokładny i już wiem, że to mieszkanie, a nie fabryka.
Sprawdzaliśmy z mężem na przedwojennej mapie Warszawy odległości od
wymienionych w piśmie ulic: Filtrowej, Śliskiej i oddzielających te dwa rejony
Alej Jerozolimskich. Dyskutowaliśmy o tym zawzięcie, czytając pismo kolejne
razy, jakby mogło w nim pojawić się coś, czego wcześniej nie zauważyliśmy. Choć
zrobiła się już noc byłam podekscytowana i wcale nie senna, a następnego dnia
czekał nas kolejny dzień pracy.
Przed zaśnięciem pod powiekami ukazywały mi się sceny z Powstania Warszawskiego
i tak to wtedy „widziałam”, choć przecież zupełnie nie wiedziałam jak wyglądała moja babcia: Jest 11 sierpnia 1944 roku. Gorące lato.
Widzę Hankę idącą ulicą. Nagle zgina się w pół i pada na chodnik rażona
niemiecką kulą. Obok niej jest Zygmunt, to on wzywa pomocy do rannej,
krwawiącej na ulicy żony. Wiozą ją do szpitala, ale tam nie mogą jej operować.
Trzydziestoletnia, młoda kobieta męczy się długo i w końcu umiera w tym
szpitalu na ulicy Śliskiej. Przed śmiercią każe Zygmuntowi przedrzeć się do
Podkowy Leśnej, gdzie tylko na kilka dni zostawili trójkę swoich dzieci.
Wie, że umiera, więc dzieciom teraz zostanie tylko Zygmunt. On czeka, do końca
mając nadzieję, że jakimś cudem uda się ją uratować. Jednak w nocy nieubłagana
śmierć zabiera Hankę na zawsze. Bezsilny i otumaniony rozpaczą Zygmunt
uczestniczy w pośpiesznym pochówku swojej ukochanej żony w przyszpitalnym
ogrodzie. Teraz pozostało mu już tylko jedno zadanie - dostać się do Podkowy
Leśnej do dzieci. Wychodzi ze szpitala wyjściem od strony ulicy Siennej, bo tak
będzie bliżej. Idzie prosto do Żelaznej, a potem jakoś udaje mu się szczęśliwie
przedostać wiaduktem nad torami kolejowymi na drugą stronę Alej Jerozolimskich.
Najpierw biegnie, ale szybko braknie mu tchu, więc zwalnia. Stara się chronić w
załomach murów mijanych kamienic, szuka ukrycia w wykuszach klatek schodowych.
Jednak na ulicy wciąż słychać pojedyncze strzały Niemców. Zygmunt właśnie
zaczął biec do kolejnego upatrzonego przez siebie miejsca schronienia na końcu
budynku. Pędzi do przodu, choć jeszcze nie wie jak ma pokonać odsłonięty teren
Placu Zawiszy. I wtedy padający strzał zatrzymuje go w miejscu. Upada na
chodnik nieopodal bramy z numerem 123.
Tyle razy potem próbowałam wyobrazić sobie ich ostatnie dni i godziny. Jakże
naiwne były tamte moje pierwsze wyobrażenia. Zupełnie oderwane od realiów
tamtego czasu i miejsca. Dopiero za jakiś czas miałam się przekonać, że
niewiele było prawdy w tym obrazie. Tylko fakty z pisma PCK pozostały
prawdziwe, choć nie wszystkie. Zdałam sobie z tego sprawę czytając nowe książki o Powstaniu Warszawskim i odkrywając kolejne tajemnice.
A jednak to pierwsze pismo z PCK zrobiło na mnie największe wrażenie. Nieomal
fizycznie odczuwałam ból Hanki, jej paniczny lęk o przyszłość małych dzieci,
ale też o kochanego Zygmunta. To była dla mnie niesamowita noc, prawdziwa noc
cudów...
W poprzednich odcinkach:
.Tylko jedno zdjęcie (1)
.Od zwątpienia do nadziei (2.)
.Największy jest w Warszawie (3.)
W poprzednich odcinkach:
.Tylko jedno zdjęcie (1)
.Od zwątpienia do nadziei (2.)
.Największy jest w Warszawie (3.)
Niezwykła układanka... ściskam Beatko
OdpowiedzUsuńDziękuję i się przytulam eM :)
UsuńI ja to wszystko poczułam czytając twój wpis. Lęk, smutek, strach, żal...
OdpowiedzUsuńjak młodo zginęli
I co z dziećmi? Kto się nimi zajął?
Dzieci po wojnie w końcu trafiły do sióstr mego dziadka, czyli ciotek i wychowywały się właśnie na ulicy Mickiewicza.
UsuńAle o tym jeszcze będę pisać ...
Dobrego dnia z miłymi ludźmi Julio:)
Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg Twojej opowieści.
UsuńDobrego dnia Beatko :)
Uśmiechy zza chmurki ślę :)
Usuńczuć bliskość z Przodkami to piękny dar. Czuwają nad Wami pewnie. Też miałam podobną przygodę z genealogia. Znalazła mnie Babcia męża. :) Miałam zdjęcia wszystkich Dziadków i Babć oprócz Barbary, ale Ona wiedziała jak do mnie dotrzeć przez prawnuczkę :)
OdpowiedzUsuńJakoś też ja tak czuję, że to bardziej oni mnie znaleźli niż ja ich :)
Usuń:), fajne uczucie
Usuńw ciekawych, ale bardzo trudnych czasach musieli żyć nasi przodkowie :)
Przeczytałam dziś, że my mamy wiele lęków, bo chcielibyśmy świata kompletnie przewidywalnego i stałego. W dawnych czasach świat był w stałej zmianie, a czas między wojnami krótki. Przyzwyczailiśmy się do dobrego i przestaliśmy doceniać, zauważać, cieszyć się...
OdpowiedzUsuńMam niekiedy przeczucie, że stałość "naszego świata" to wielka ułuda. Wolałabym się mylić, ale różnorodne fakty wskazują, że to nie tylko przeczucie.
UsuńLubimy taką ułudę ...
Usuńaż mam ciarki. niesamowita historia, a jednocześnie jaka zwyczajna....... historia życia i lęków ludzi, o siebie i najbliższych. teraz też ciągle nam towarzyszy strach o życie. jednak kiedy odnoszę się do tamtych czasów, wydaje mi się, że nasze problemy są błahe i gdybyśmy nagle znaleźli się w tamtych sytuacjach, ciągłego zagrożenia życia, nie mielibyśmy tyle siły i odwagi, co Twoi dziadkowie i im podobni. no chyba, że w człowieku wyzwala się jakaś moc, potrzebna w ekstremalnych sytuacjach. obyśmy nie musieli się o tym przekonywać.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że to też byli inni niż my ludzie, inaczej wychowani, z innymi wartościami, inaczej też obcujący ze śmiercią. Choć oczywiście lęk przed śmiercią jest pierwotny.
UsuńO tak, świat powinien być wolny od zła :)
Smutne zdarzenia. A przecież cała ta (i każda inna) wojna z milionów takich się składa. :-( Niby człowiek to wie, a i tak za każdym razem, gdy się o tym słyszy, czyta, dreszcz przeszywa.
OdpowiedzUsuńA Twoje docieranie do prawdy - niesamowite!
Przeszłości nic i nikt nie zmieni - to truizm. Piszę o moich poszukiwaniach, żeby wszyscy ci moi zaginieni mogli się odnaleźć , choćby tutaj :)
UsuńTo jest niestety polskie doświadczenie - wygrzebywać historie rodzinne z takich czy innych zgliszczy i mierzyć się z tragedią nienaturalnej śmierci dawnych członków rodziny... Rozumiem przynajmniej część Twoich przeżyć.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z tego odgrzebywania historii :)
Usuń