poniedziałek, 15 czerwca 2015

Niespodziewany ratunek z PCK. (4.)




Wracam do opowieści o moich genealogicznych poszukiwaniach. Wtedy w czerwcu 2004 roku po powrocie z cmentarza do domu napisałam list do Polskiego Czerwonego Krzyża, w którym prosiłam o pomoc w ustaleniu okoliczności śmierci i miejsca pochówku moich dziadków: Hanny Sokołowskiej z domu Zajdler i Zygmunta Sokołowskiego. Podałam tylko takie dane i do tego jedyny znany mi adres, czyli ul. Mickiewicza 37 m. 10, Warszawa. Było to przedwojenne lokum rodziny Sokołowskich, miejsce w którym wychowywał się po wojnie mój ojciec i gdzie ja przeżyłam pierwsze dwa lata życia. Mieszkały tu ciotki mego taty.



Na odpowiedź z Polskiego Czerwonego Krzyża czekałam ponad siedem miesięcy, ale wreszcie się doczekałam. Pismo dotarło do mnie pod koniec lutego 2005 roku. Czytałam je z wypiekami na twarzy i z głośno bijącym sercem. Byłam oszołomiona jego treścią. Każde zdanie wywoływało mieszaninę uczuć, bo towarzyszyła mi nie tylko radość, ale też zdziwienie, niedowierzanie i zaskoczenie. Tych kilka zdań powiedziało mi więcej, niż wszystko razem, co dotychczas wiedziałam o rodzicach mego ojca. Tego popołudnia razem z moim mężem wielokrotnie je czytaliśmy, zadając sobie kolejne pytania, na które na razie nie było odpowiedzi.





Najpierw więc czytałam o dziadku: Sokołowski Zygmunt – ur. 13.03.1912r. w Nieżynie(...)” Jak to w Nieżynie? W jakim Nieżynie, gdzie leży ten Nieżyn? „(...) właściciel fabryki, ostatni adres Warszawa ul. Filtrowa lub Warszawa, ul. Mickiewicza 37 m. 10, który zginął w okresie sierpień-październik 1944r. w Warszawie (...)" Mój dziadek był właścicielem fabryki? To chyba niemożliwe, bo coś bym chyba musiała o tym wiedzieć. Czym on się zajmował, że miał fabrykę w Warszawie? Przecież był chemikiem, a nie fabrykantem. I pierwsze słyszę o mieszkaniu na ulicy Filtrowej. Zawsze mi się zdawało, że dziadkowie związani byli z Żoliborzem. Czyżby ta Filtrowa mogła mieć związek z tajemniczą fabryką? I do tego nie wiadomo kiedy dokładnie zginął, a to mi wcale nie ułatwi odgadnięcia jakie były jego ostanie dni. „(...) Pochowany został w grobie podwójnym w Al. Jerozolimskich 123 w Warszawie. Po ekshumacji w dniu 27.07.1945r. szczątki zwłok pochowano w grobie nr 5 na Placu Starynkiewicza w Warszawie. (...) Po wtórnej ekshumacji w dniu 01.02.1946r. szczątki zwłok pochowano na Cmentarzu Powstańców Warszawy na Woli(...)”Znowu kolejne pytania, bo co oznacza grób podwójny,  i dlaczego, skoro ostatecznie został pochowany na znanym mi już Cmentarzu Powstańców, to nie ma go w jego ewidencji? Uświadamiam sobie też, że pod numerem 123 w Alejach stoi teraz granatowy wieżowiec banku Millenium, w którym pracuje mój brat. To niesamowite, że ludzie codziennie idą do pracy depcząc ziemię, w którą wsiąkła krew mego dziadka...



Nie zastanawiałam się nad tym zbyt długo, bo już pochłaniam kilka zdań poświęconych mojej babci Hannie Sokołowskiej. Do tego dnia nic o niej nie wiedziałam. „Sokołowska Hanna – lat 30, ostatni adres: Warszawa, ul. Filtrowa 62 m. 98, która w dniu 11.08.1944r. z powodu postrzału w brzuch została przywieziona do szpitala przy ul. Śliskiej 51 w Warszawie, gdzie w dniu 11/12.08.1944r. zmarła. Pochowana została w ogrodzie od strony ul. Siennej na terenie ww. szpitala. Po ekshumacji w dniu 05.03.1946r. szczątki zwłok pochowano na Cmentarzu Powstańców Warszawa-Wola, grób 30 ...”

Ruszyła kotłowanina myśli i lawina domysłów. Tym razem adres na Filtrowej jest dokładny i już wiem, że to mieszkanie, a nie fabryka.    
Sprawdzaliśmy z mężem na przedwojennej mapie Warszawy odległości od wymienionych w piśmie ulic: Filtrowej, Śliskiej i oddzielających te dwa rejony Alej Jerozolimskich. Dyskutowaliśmy o tym zawzięcie, czytając pismo kolejne razy, jakby mogło w nim pojawić się coś, czego wcześniej nie zauważyliśmy. Choć zrobiła się już noc byłam podekscytowana i wcale nie senna, a następnego dnia czekał nas kolejny dzień pracy. 



Przed zaśnięciem pod powiekami ukazywały mi się sceny z Powstania Warszawskiego i tak to wtedy „widziałam”, choć przecież zupełnie nie wiedziałam jak wyglądała moja babcia: Jest 11 sierpnia 1944 roku. Gorące lato. Widzę Hankę idącą ulicą. Nagle zgina się w pół i pada na chodnik rażona niemiecką kulą. Obok niej jest Zygmunt, to on wzywa pomocy do rannej, krwawiącej na ulicy żony. Wiozą ją do szpitala, ale tam nie mogą jej operować. Trzydziestoletnia, młoda kobieta męczy się długo i w końcu umiera w tym szpitalu na ulicy Śliskiej. Przed śmiercią każe Zygmuntowi przedrzeć się do Podkowy Leśnej, gdzie tylko na kilka dni zostawili trójkę swoich dzieci. Wie, że umiera, więc dzieciom teraz zostanie tylko Zygmunt. On czeka, do końca mając nadzieję, że jakimś cudem uda się ją uratować. Jednak w nocy nieubłagana śmierć zabiera Hankę na zawsze. Bezsilny i otumaniony rozpaczą Zygmunt uczestniczy w pośpiesznym pochówku swojej ukochanej żony w przyszpitalnym ogrodzie. Teraz pozostało mu już tylko jedno zadanie - dostać się do Podkowy Leśnej do dzieci. Wychodzi ze szpitala wyjściem od strony ulicy Siennej, bo tak będzie bliżej. Idzie prosto do Żelaznej, a potem jakoś udaje mu się szczęśliwie przedostać wiaduktem nad torami kolejowymi na drugą stronę Alej Jerozolimskich. Najpierw biegnie, ale szybko braknie mu tchu, więc zwalnia. Stara się chronić w załomach murów mijanych kamienic, szuka ukrycia w wykuszach klatek schodowych. Jednak na ulicy wciąż słychać pojedyncze strzały Niemców. Zygmunt właśnie zaczął biec do kolejnego upatrzonego przez siebie miejsca schronienia na końcu budynku. Pędzi do przodu, choć jeszcze nie wie jak ma pokonać odsłonięty teren Placu Zawiszy. I wtedy padający strzał zatrzymuje go w miejscu. Upada na chodnik nieopodal bramy z numerem 123.



Tyle razy potem próbowałam wyobrazić sobie ich ostatnie dni i godziny. Jakże naiwne były tamte moje pierwsze wyobrażenia. Zupełnie oderwane od realiów tamtego czasu i miejsca. Dopiero za jakiś czas miałam się przekonać, że niewiele było prawdy w tym obrazie. Tylko fakty z pisma PCK pozostały prawdziwe, choć nie wszystkie. Zdałam sobie z tego sprawę czytając nowe książki o Powstaniu Warszawskim i odkrywając kolejne tajemnice. 



A jednak to pierwsze pismo z PCK zrobiło na mnie największe wrażenie. Nieomal fizycznie odczuwałam ból Hanki, jej paniczny lęk o przyszłość małych dzieci, ale też o kochanego Zygmunta. To była dla mnie niesamowita noc, prawdziwa noc cudów...

W poprzednich odcinkach:
.Tylko jedno zdjęcie (1)
.Od zwątpienia do nadziei (2.)
.Największy jest w Warszawie (3.)

18 komentarzy:

  1. Niezwykła układanka... ściskam Beatko

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja to wszystko poczułam czytając twój wpis. Lęk, smutek, strach, żal...
    jak młodo zginęli
    I co z dziećmi? Kto się nimi zajął?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci po wojnie w końcu trafiły do sióstr mego dziadka, czyli ciotek i wychowywały się właśnie na ulicy Mickiewicza.
      Ale o tym jeszcze będę pisać ...
      Dobrego dnia z miłymi ludźmi Julio:)

      Usuń
    2. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg Twojej opowieści.
      Dobrego dnia Beatko :)

      Usuń
    3. Uśmiechy zza chmurki ślę :)

      Usuń
  3. czuć bliskość z Przodkami to piękny dar. Czuwają nad Wami pewnie. Też miałam podobną przygodę z genealogia. Znalazła mnie Babcia męża. :) Miałam zdjęcia wszystkich Dziadków i Babć oprócz Barbary, ale Ona wiedziała jak do mnie dotrzeć przez prawnuczkę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś też ja tak czuję, że to bardziej oni mnie znaleźli niż ja ich :)

      Usuń
    2. :), fajne uczucie
      w ciekawych, ale bardzo trudnych czasach musieli żyć nasi przodkowie :)

      Usuń
  4. Przeczytałam dziś, że my mamy wiele lęków, bo chcielibyśmy świata kompletnie przewidywalnego i stałego. W dawnych czasach świat był w stałej zmianie, a czas między wojnami krótki. Przyzwyczailiśmy się do dobrego i przestaliśmy doceniać, zauważać, cieszyć się...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam niekiedy przeczucie, że stałość "naszego świata" to wielka ułuda. Wolałabym się mylić, ale różnorodne fakty wskazują, że to nie tylko przeczucie.

      Usuń
  5. aż mam ciarki. niesamowita historia, a jednocześnie jaka zwyczajna....... historia życia i lęków ludzi, o siebie i najbliższych. teraz też ciągle nam towarzyszy strach o życie. jednak kiedy odnoszę się do tamtych czasów, wydaje mi się, że nasze problemy są błahe i gdybyśmy nagle znaleźli się w tamtych sytuacjach, ciągłego zagrożenia życia, nie mielibyśmy tyle siły i odwagi, co Twoi dziadkowie i im podobni. no chyba, że w człowieku wyzwala się jakaś moc, potrzebna w ekstremalnych sytuacjach. obyśmy nie musieli się o tym przekonywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że to też byli inni niż my ludzie, inaczej wychowani, z innymi wartościami, inaczej też obcujący ze śmiercią. Choć oczywiście lęk przed śmiercią jest pierwotny.

      O tak, świat powinien być wolny od zła :)

      Usuń
  6. Smutne zdarzenia. A przecież cała ta (i każda inna) wojna z milionów takich się składa. :-( Niby człowiek to wie, a i tak za każdym razem, gdy się o tym słyszy, czyta, dreszcz przeszywa.
    A Twoje docieranie do prawdy - niesamowite!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeszłości nic i nikt nie zmieni - to truizm. Piszę o moich poszukiwaniach, żeby wszyscy ci moi zaginieni mogli się odnaleźć , choćby tutaj :)

      Usuń
  7. To jest niestety polskie doświadczenie - wygrzebywać historie rodzinne z takich czy innych zgliszczy i mierzyć się z tragedią nienaturalnej śmierci dawnych członków rodziny... Rozumiem przynajmniej część Twoich przeżyć.

    OdpowiedzUsuń

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)