sobota, 26 kwietnia 2014

Korzenie, cz.2 - Pożegnanie z ojcem.




Mój ojciec Rafał zniknął z mojego życia, gdy ja miałam pięć lat i trzy miesiące. On miał wtedy niecałe dwadzieścia siedem lat. Dokładnie tyle, ile teraz ma mój syn. O ojcu myślę i mówię Rafał, bo czasów, kiedy używałam słowa „tata” właściwie nie pamiętam. Zresztą jestem teraz od niego o tyle starsza i bardziej doświadczona, że w porównaniu z nim jestem nieomal stara.
Rafała-Tatę pamiętam jak przez mgłę. Jego postać i twarz znam ze zdjęć. Gdzieś z zakamarków świadomości wyłaniają się jedynie pojedyncze kadry z dzieciństwa… 



Ostatnim wspomnieniem związanym z ojcem, które pamiętam, jest pożegnanie z nim na Dworcu Gdańskim w Warszawie przed jego wyjazdem do Rumunii. To wtedy ostatni raz go widziałam. W przedszkolu zrobiłam malutki wachlarz z papieru. Taką składaną harmonijkę, w której każda zakładka była przeze mnie pokolorowana kredkami na inny kolor. Mam ten obraz przed oczami: Rafał stoi w oknie kolejowego wagonu, szyba jest opuszczona, a on opiera się łokciami o jej krawędź. Do małej, górnej kieszonki marynarki włożył papierowy, kolorowy wachlarz, który mu podarowałam. Cieszy mnie, że mój prezent na drogę mu się podoba. Stoimy na peronie razem z mamą, która trzyma mnie za rękę. Gdy pociąg rusza machamy do siebie na pożegnanie. Odprowadzam wzrokiem oddalający się pociąg. Nie odrywam wzroku od widoku ręki ojca, aż zniknie mi z oczu.

Z prawej moja babcia - Babiśka.


Potem pamiętam powrót do domu jego walizki, którą zabrał ze sobą w tę swoją ostatnią podróż. Wróciła bez niego, a w moim domu panował ogromny, przygniatający smutek. Walizka kryła w sobie – jak zwykle zresztą – prezenty dla mnie. Znajduję tam plisowaną spódniczkę, jakby malowaną farbami w motyw zielonej trawy, ponad którą zachodziły żółto-pomarańczowe słońca. Do tego skórzane, brązowe kierpce, wycinane w ażurowe wzorki i ozdobione białym rzemykiem.  Niewiele z tego, co wówczas działo się w domu rozumiałam. Wiedziałam tylko, że stało się coś niedobrego. Nie pamiętam, żeby ktoś o tym ze mną rozmawiał. Moja mama i babcia-Babiśka płakały. Przyjeżdżali różni krewni i zamykali się z mamą w dużym pokoju. O czymś rozmawiali. Wszyscy byli bardzo smutni. Czułam, że wobec tego smutku, nie powinnam się cieszyć z prezentów, które znalazłam w walizce. Cieszyłam się więc po kryjomu. Nie wiedziałam, że to ostatnie podarunki od taty.
Z okazji pogrzebu mojego ojca Rafała polecono mi narysować pożegnalną laurkę. Wiem, że narysowałam bukiet kwiatków, zwinęłam w rulonik i obwiązałam wstążeczką. Miałam ją wrzucić do grobu, ale czy tak się rzeczywiście stało nie pamiętam.

Rafał-Ojciec był dla mnie bardzo ważną osobą. Największy wpływ na kształtowanie się więzi z dzieckiem ma początkowe trzy-pięć lat życia dziecka. Miałam szczęście, że zdążył z tym wpływem na mnie. To on kupił mi pierwsze łyżwy, pierwszy rower i nauczył jeździć. To on zdecydował, że muszę chodzić do przedszkola, chociaż mama nie pracowała i była w domu. To on nosił mnie na barana na długich, górskich wycieczkach. Zrobił mnóstwo zdjęć, dzięki temu mogę pamiętać, jakie było moje dzieciństwo. Pisał do mojej mamy zielone listy o miłości, dlatego wiem, jak nas kochał. To on kupował mi i lalki i samochody, choć o „gender” wtedy nikt nie miał pojęcia. Myślę, że chciał nauczyć mnie odwagi i otwartości.

Wiem, że był ze mnie dumny. Cieszył się mną. Przytulał mnie i rozpieszczał, ale też stawiał do kąta, gdy byłam niegrzeczna. Stawiał do kąta, ale nie w osobnym pomieszczeniu, lecz tam gdzie byli rodzice. Byli ze mną, gdy „odbywałam karę”; nie mogłam ich widzieć, ale słyszałam, co mówią. Działo się to w czasach, gdy nie było mądrych wychowawczych poradników dla rodziców, programów telewizyjnych na ten temat, ani Internetu. On sam był dzieckiem, które straciło oboje rodziców w Powstaniu Warszawskim, kiedy miało pięć lat. Wychowywany przez siostry swego ojca – ciotki w staropanieńskim stanie – nie miał nowoczesnych wzorców wychowywania dzieci. Nie dysponował niczym poza miłością i intuicją.

Jestem mu niepomiernie wdzięczna za tę miłość i intuicję. Na całe moje życie nie mógł dać mi nic prócz miłości. Nie mógł mnie przygotować na swoje odejście, bo była to śmierć gwałtowna i niespodziewana. Była niewyjaśniona i absurdalna. Tak bardzo przedwczesna, że z tym wręcz nie podobna się pogodzić.
To oczywiste, że ta śmierć miała na mnie kolosalny wpływ. Wywróciła moje życie do góry nogami. Podzieliła je na to z ojcem i na to bez ojca. Zgasiła radość w sercach moich najbliższych: Mamy, Babiśki i Dziadka Rychłowskiego. Była tak tragiczna i okrutna, że dalsi krewni nie mieli odwagi spoglądać nam w oczy i być blisko nas. Ich też dotknęła. Ich onieśmieliła. Wielu z nich zniknęło z mojego życia. Z rodziny mego ojca została przy mnie jedynie moja matka chrzestna – ciocia Iwonka. Uczestniczyła w moim życiu również wtedy, gdy mama ponownie wyszła za mąż.
Z powodu odejścia Rafała-Taty długo byłam po prostu bardzo nieszczęśliwa. Kiedy byłam mała tęskniłam. Kiedy byłam nastolatką obraziłam się, że mnie opuścił. Kiedy  dorosłam długo nie mogłam zaakceptować tego, że to się już nie odstanie. Mnóstwo razy zastanawiałam się jak inne byłoby moje życie, gdyby on żył, wspierał mnie i kochał. Odszedł za wcześnie i bez pożegnania.


W końcu się z tym pogodziłam. Odbyłam swoją żałobę. Okiełznałam wstyd „porzucenia” i inności. Po przeszło czterdziestu latach podjęłam próbę wyjaśnienia tajemniczych okoliczności jego śmierci i dotarcia do prawdy. To mi się nie udało. Jednak nie ma to znaczenia. Ważne, że próbowałam. Więcej, zdałam sobie sprawę, że dla mnie dziś nie ma to znaczenia. Nie ma znaczenia, dlaczego tak tragicznie zginął.
Dziś ważne jest to, że mój ojciec mnie kochał i że był dobrym człowiekiem. Dziś ważne jest to, że ja sama poradziłam sobie w życiu bez jego fizycznej obecności i codziennego wsparcia. Mam nadzieję, że wciąż jest ze mnie dumny.   
To nie oznacza niestety, że przestanę płakać. Właśnie niedawno uświadomiłam sobie, że płaczę na wszystkich filmach, gdzie ktoś umiera, albo wyjeżdża na zawsze. Nie mogę powstrzymać dławiących łez, które płyną wtedy strugami. Nie ma znaczenia, czy odchodzi człowiek dorosły, czy dziecko, czy pies, czy … ET. Wiem, że na filmach nie przestanę płakać. Daję sobie prawo do tego płaczu.

Wiem, że inne osierocone dzieci – nie ważne, czy były starsze od mnie, czy nie – przeżywają takie doświadczenie równie silnie. Nie jestem osamotniona. Niektórzy odmawiają małym dzieciom prawa do żałoby i żalu po stracie rodzica, uznając, że były zbyt małe, by coś rozumieć i pamiętać. A właśnie dlatego, że nie wszystko rozumieją i tak mało pamiętają, jest to tym trudniejsze.

Przeżyłam coś, co rozdarło mi serce. Moje serce się zagoiło. Została blizna. Jakie byłoby moje serce bez tej blizny? Jaka ja bym była bez tej straty? Byłabym inna… Jednak dziś nie tęsknię za inną sobą, ani do innego życia. Dziś jestem zadowolona, bo jestem wystarczająco dobra. Dziś jestem szczęśliwa, bo przeżywam życie w zupełności wystarczające do szczęścia.

Tekst ten dedykuję wszystkim dzieciom, które w jakikolwiek sposób zostały osierocone. Zakręcona Kaczka
  

8 komentarzy:

  1. Piękny wpis....
    Tęsknisz wciąż za nim, za tymi wspólnymi latami, które nie były Wam dane....
    Przytulam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Julio, ja Ciebie przytulam z wzajemnością Malutka :***

      Usuń
  2. przepiękny post... choć ja straciłam Tatę niedawno, to jestem przecież dojrzałą kobietą. miałam ojca przez całe moje dzieciństwo i młodość. ale absolutnie utożsamiam się z Twoimi słowami...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale jest wiedzieć, że się było kochanym przez utraconego rodzica. Potem doświadcza się poczucia straty (lub nawet opuszczenie), lecz nie poczucia odrzucenia. Można powiedzieć, że dostałaś bogaty posag od swojego Taty. Także ten z walizki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda Tesiu, że czuję się bogata. Ta miłość mnie karmi :*

      Usuń

Z powodu nieproszonych gości włączyłam moderowanie. Przepraszam, że komentarz będzie trochę czekał na publikację. I miłego dnia Ci życzę :)