Oto bajka terapeutyczna, a właściwie baśń :) napisana przeze mnie dla dziecka, które nie
lubi jeść i to jest poważny problem. Prawidłowe odżywianie jest bowiem podstawą
zdrowia i rozwoju każdego żywego organizmu, a zwłaszcza dziecka. Poniżej bajkowego
tekstu pomądrzyłam się troszkę w temacie niejadków. Być może ten problem
pojawił się w waszej rodzinie. Bajka go nie zlikwiduje, a jedynie może pomóc w
jego zrozumieniu i przezwyciężeniu.
To będzie bardzo długi wpis, ale poprzednio zamieszczona bajka terapeutyczne cieszy się powodzeniem, więc może i ta się komuś przyda.
BAJKA O PTAKU – CHUDZIAKU
Działo się to całkiem niedawno i zupełnie niedaleko. W domu na skraju lasu
mieszkał sobie pięcioletni Krzyś, razem z Mamą, Tatą i starszą siostrą Olą. Domownicy
mieli swoje ulubione zwierzątka. Mama miała pieska, który łasił się do jej nóg,
albo skakał z radości, gdy tylko pojawiała się po powrocie z pracy, tata miał
rybki w akwarium, podpływające do szybki, gdy on się zbliżał, a kotek chyba
najbardziej lubił Olę. Ola uczyła się grać na gitarze, więc gdy siadała na
krześle przy stole ze swoim instrumentem, kotek wskakiwał na blat, usadawiał
się naprzeciwko niej i łapką próbował dosięgnąć strun, tak jakby chciał grać
razem z nią. Krzyś był najmłodszy w
rodzinie i żadne ze zwierząt nie chciało go słuchać i lubić go najbardziej.
Krzyś i Ola mieszkali na poddaszu domu, każde w swoim małym pokoiku. Mieli dużo
różnych zabawek, ale Krzyś oprócz zabawy samochodami w wyścigi, często wyglądał
przez okno w swoim pokoju. Lubił to, bo widoku nie zasłaniały mu drzewa rosnące
wokół domu i mógł nieraz obserwować przelatujące wyżej lub niżej ptaki. Zastanawiał
się wtedy dokąd one lecą, jakie są ich ptasie rodziny i gdzie mieszkają.
Wiedział, że są też ptaki odlatujące na zimę do ciepłych krajów, które na
wiosnę wracają, aby tu złożyć jajeczka i wysiedzieć młode pisklęta. Nawet razem
z tatą Krzyś zrobił budkę lęgową dla ptaszków, która zwisła na drzewie w ich
ogrodzie.
Krzyś lubił patrzeć w niebo, zwłaszcza wtedy, gdy był smutny. A często bywał smutny.
I nie dlatego, że nie miał zwierzątka, które byłoby tylko jego, ale dlatego, że
dorośli w przedszkolu albo w domu, często się na niego złościli. Największe
pretensje mieli do niego nie o to, że nie posprzątał porozrzucanych zabawek,
ani nawet nie o to, że czasem kłócił się Olą, ale o to, że … nie lubił jeść. I
tak było w rzeczywistości, bo Krzyś był po prostu niejadkiem.
 |
Rysunek - Maks :) |
Kiedyś, kiedy Krzyś siedział sobie sam w swoim pokoju i wyglądał przez okno,
zobaczył pierwsze odlatujące, pewnie do ciepłych krajów, ptaki. Były to
bociany, dzikie gęsi i kaczki, ale jeszcze nie te szaro-niebieskie sójki, bo te
odlatywały jako ostatnie, na koniec jesieni. Ptaki zawsze zbierały się w
większe stada, bo dla bezpieczeństwa nie latały w pojedynkę, jak samoloty
pasażerskie.
odpowiedział:
– Chyba nieodpowiednio przygotowywałem się do odlotu do ciepłych krajów. Kiedy
już nauczyłem się latać i wyfrunąłem z naszego gniazda, rodzice mówili mi co
powinien robić. Trzeba było cały dzień szukać pędraków, chrząszczy, a nawet
myszy i żab, i zjadać je, aby mieć siłę do latania i żeby wyrabiać sobie
mięśnie. Ja jednak najbardziej lubiłem oglądać kwiatki kwitnące na łące, latające
motyle, a najbardziej to obserwować płynące po niebie obłoki. I wiesz, powiem
ci coś jeszcze, ja po prostu nie lubię jeść. – powiedział chudy bocianek i i
zamilkł speszony tym swoim szczerym wyznaniem.
– To zupełnie tak jak ja – odparł bez namysły chłopiec i poczuł , że ptak jest
mu bardzo bliski. Krzyś zastanawiał się też, co powinien zrobić w takiej
sytuacji i pomyślał, że musi wytłumaczyć coś swemu nowemu przyjacielowi.
Najpierw zapytał jednak jak ma na imię.
– Wszyscy nazywali mnie Chudziak, a ty jak się nazywasz?
– Mam na imię Krzyś. Widzisz Chudziaku, choć obaj nie przepadamy za jedzeniem i
nie jest ono dla nas tak ważne jak na przykład zabawa, to jednak musisz
zrozumieć, że bez jedzenia nie będziesz mógł latać z innymi bocianami. Jeśli teraz
chciałbyś to zmienić poproszę rodziców, żeby pomogli mi ciebie dożywiać. –
zaproponował chłopiec.
Bocian od razu poweselał i odparł bez namysłu:
– Naprawdę mógłbyś to zrobić? To byłoby super! I wiesz, mam jeszcze jedno
marzenie. Chciałbym mieć na imię Ikarek.
Krzyś poprosił, aby ptak poczekał na niego spokojnie na dachu, a on pobiegnie
do rodziców po pomoc. Zbiegł na dół po schodach i opowiedział rodzicom, że obok
jego okna na dachu wylądował bocian, że jest bardzo chudy i słaby, i że nie ma
siły lecieć do ciepłych krajów. Mama z tatą przez chwilę zastanawiali się jak
można pomóc zwierzęciu. Można byłoby wezwać eko-patrol, który odwiózłby zwierzę
do ZOO do ptaszarni, gdzie doczekałby do wiosny, ale chłopiec upierał się, żeby
bociek został z nimi. W końcu rodzice zgodzili się, ale pod jednym warunkiem,
że to on będzie karmił bocianka-niejadka. Krzyś oczywiście zgodził się bez
wahania. Poszli razem z tatą na górę, a mama szykowała miejsce dla nowego
domownika w garażu. Ptak osłabiony z głodu i wyczerpania łatwo dał się złapać i
spokojnie zachowywał się w nowym miejscu zamieszkania. Mama zrobiła mu w kącie
coś jakby gniazdo ze starej, niepotrzebnej już kołdry, wysłanej filią i
warstwami podartych papierów, które zastępowały słomę. Krzyś postawił dla niego
miskę z wodą. Potem razem z tatą i Olą sprawdzili w Internecie, czym można
karmić bociany. Ptak zaczął dostawać od chłopca różnorodny pokarm. Różnego
rodzaju świeże, pokrojone drobno mięsko, trochę kupionych w sklepie
zoologicznym suszonych owadów, a czasem pestki z dyni i słonecznika, ale też
troszeczkę owoców i warzyw, których bociany zwykle nie jedzą. Nie było to łatwe
zadanie, bo niejadek nie od razu nabrał apetytu. Zaczęto więc od małych porcji,
które stopniowo były zwiększane. Ikarek, bo tak nazywał go jego przyjaciel
Krzyś, najchętniej jadłby same słodkie gruszki, które bardzo mu zasmakowały, ale
chłopiec wiedział, że nie można żywić się tylko słodkościami. Pilnował też, aby
ptak dostał i zjadł swoją porcję rano zanim wszyscy wyjdą z domu i zaraz po
powrocie domowników. Kiedy była jesień, a pies i kot zamknięte w domu, Krzyś
wyprowadzał bociana na spacery po ogrodzie. Gdy nastała sroga zima trzeba było
do garaży wsawić grzejnik, żeby Ikarek nie marzł. Przecież o tej porze roku powinien
być wraz ze swym rodzeństwem i rodzicami w Afryce. Na pewno trochę za nimi
tęsknił, ale bardzo polubił już swoją nową rodzinę, a najbardziej Krzysia.
Tymczasem mijał miesiąc za miesiącem, bocian przybywał na wadze i mężniał. Problemem
było tylko to, że nie mógł trenować
latania. Krzyś, chcąc dawać skrzydlatemu przyjacielowi dobry przykład, też
pomału przestał grymasić przy jedzeniu. Początkowo trochę zmuszał się na siłę,
i jadł, jak to mówiła babcia Krzysia „przez rozum”. Przekonał się też do
jedzenia wielu nowych potraw, których kiedyś nawet nie chciał spróbować.
Zrozumiał, jak naprawdę jest to ważne, żeby jeść różne, pożywne produkty, i że
to z jedzenia wszystkie żywe organizmy mają siłę do robienia wszystkich ważnych
rzeczy i że kiedy dobrze się odżywiają to rosną zdrowo. Bardzo cieszył się, że
Ikarek w końcu zaczął jeść z apetytem, urósł i stał się zupełnie dorosłym
bocianem.
Wreszcie nadeszła wiosna i na łąki za lasem przyleciały z ciepłych krajów
bociany. W niedzielę tata powiedział do Krzysia, że trzeba zawieźć Ikarka na
łąkę, żeby mógł żyć ze swoja naturalną, bocianią rodziną. Chłopcu było bardzo, bardzo smutno na myśl o
rozstaniu z przyjacielem, ale czego się nie robi dla tych, których kochamy? Bocian
został włożony do dużego pudła z otworami, przez które do środka wpadało
powietrze. To dlatego, żeby nie denerwował się w czasie jazdy. I tak tata z Krzysiem, mamą, Olą i Ikarkiem
pojechali na łąkę. Zanieśli pudło na jej skraj i otworzyli je, żeby ptak sam mógł
z niego wyjść. Najpierw wychylił głowę, a potem powoli wygramolił się na trawę.
Rozglądał się uważnie po dawno niewidzianej, ale znajomej okolicy. Wreszcie w
oddali zobaczył przechadzające się bociany. Wtedy rozpostarł szeroko swoje duże,
białe, zakończone na czarno skrzydła. Zmachał nimi kilka razy, wykonując
jednocześnie kilka mocnych podskoków w górę, aż wreszcie oderwał się od
powierzchni ziemi. Nogi wyprostował do tyłu, a długą szyję skierował ku
przodowi. Szybko wznosił się w górę, a lot nie sprawiał mu żadnych trudności.
Był silnym i pięknym ptakiem, bo Krzyś dobrze go karmił przez zimę. Ikarek zrobił dwa okrążenia nad chłopcem, który z
ziemi ze wzruszeniem przyglądał się swojemu dorodnemu wychowankowi. I wreszcie
ptak odleciał do swoich bocianich braci, a rodzina Krzysia wróciła do swego
domu na skraju lasu.
Jakoś tak kilka dni później, gdy Krzyś swoim
zwyczajem wyglądał przez okno w pokoju na poddaszu usłyszał, że coś potężnego
wylądowało na dachu. Wychylił się i wtedy zobaczył stojącego opodal bociana.
Nie był to jednak mały zabiedzony Ptak-Chudziak, ale piękny, dorodny Ikar.
Skrzydlaty przyjaciel odezwał się po chwili milczenia:
– Kochany Krzysiu, mój najlepszy przyjacielu, przyleciałem, żeby ci
podziękować, za to, że mnie uratowałeś i że nauczyłeś mnie jakie ważne jest dla
zdrowia prawidłowe odżywianie. Chcę ci też podziękować za twoją przyjaźń. –
umilkł wzruszony, bo czuł, że za chwilę może się rozpłakać.
– Kochany Ikarku – odpowiedział równie poruszony chłopiec – ja też chcę ci podziękować
nie tylko za przyjaźń. Dziękuję ci również za to, jak wiele się przy tobie
nauczyłem. Gdy nie mam ochoty na jedzenie i najchętniej rozgrzebałbym wszystko
na talerzu i zostawił, albo grymasił, że tego nie lubię, a tamtego nie chcę, to
właśnie wtedy myślę o tobie. Przypominam sobie wówczas jak tobie tłumaczyłem,
że musisz jeść, aby być mężnym bocianem i od razu sam nabieram ochoty na
jedzenie. Bo przecież nauczyciel, nie może być chudszy od swojego ucznia, prawda?
I dwaj przyjaciele roześmiali się głośno i radośnie, a ich śmiech odbijał się
echem od ściany lasu, a może nawet docierał do pobliskiej łąki, na której co
roku zatrzymywały się bociany, przylatujące do Polski z ciepłych krajów.
KONIEC
 |
Rysunek - Ada :) |
Jeśli spodobała Ci się moja bajka i chcesz przeczytać ją jakiemuś niejadkowi –
zapraszam. Jednak jeśli masz zamiar wykorzystać ten tekst komercyjnie, najpierw
skontaktują się ze mną, bo ja jestem autorką tej bajki.
A teraz krótkie rozważania na temat niejadków. Oczywiście za problem właściwego
odżywiania dzieci odpowiedzialni są jedynie dorośli, a nie dzieci, więc „wina”
nie leży po stronie naszych pociech, ale po naszej, rodziców. Dzieci różnią się między sobą poziomem tzw. apetytu,
przeżywają też okresy buntu wobec propagowanych przez nas zasad żywieniowych,
ale to nie zmienia faktu, że MUSIMY im zapewnić odpowiednie dla wieku pożywienie,
zbilansowane co do ilości i zawartości kalorycznej, a także bogate w składniki
niezbędne do prawidłowego rozwoju i urozmaicone. To my je uczymy jak
bezpiecznie przechodzi się przez ulicę, ale też wpajamy pewne nawyki
żywieniowe. Czy znacie to powiedzenie: JESTEŚMY TYM CO JEMY?
Dawanie dzieciom byle jakiego jedzenia, byle by coś jadły, uleganie presji dziecka, jest nie tylko rodzajem zaniedbywania, ale
także błędem wychowawczym. Takie postępowanie prowadzi do zachwiania naszego
autorytetu, gdyż rozmywają się granice, w ramach których dziecko powinno
funkcjonować. Ustalanie granic ma na celu zapewnienie naszym pociechom jasnych i
przede wszystkim bezpiecznych obszarów codziennego bytu. Dzieci, które
wychowują się w świecie „bez granic” tracą
poczucie bezpieczeństwa.
Jeśli to one, a nie rodzice, „rządzą” w sprawie odżywiania, czyli w jednej z
fundamentalnych kwestii dotyczących prawidłowego rozwoju, to ich życie
wywrócone zostaje do góry nogami. Wyobraźcie sobie sytuację odwrotną: to wasze
dzieci, osoby jeszcze nieświadome wielu rzeczy, mające małe doświadczenie
życiowe i małą wiedze teoretyczną, zaczynają decydować, co wy powinniście jeść,
w co się ubrać w zależności od panującej na dworze pogody, i to one serwują wam
leki kiedy jesteście chorzy. To one wybierają wam pracę i decydują jaki
powinniście wziąć kredyt. Czy czulibyście się w takim świecie bezpiecznie?
A przecież potrzeba bezpieczeństwa, jest pierwszą i najważniejszą z potrzeb,
ważniejszą od miłości czy uznania.
Należy jednocześnie podkreślić, że stawianie
granic nie może być łamaniem podmiotowości dziecka, dlatego ich ustalanie jest dla rodziców trudnym
zadaniem. Każdy ma prawo do posiadania upodobań, w tym również żywieniowych,
i do dokonywania wyborów. Nasza pociecha może ustalać z nami
jakie potrawy lubi bardziej, które mniej, a które napawają ją wstrętem. Z tych
ostatnich powinniśmy na pewno zrezygnować. Dziecko ma prawo uczestniczyć w
wyborze menu, na zasadzie: w sobotę moglibyśmy zjeść moją ulubioną zupę
pomidorową i kotlety mielone. To jednak oznacza, że np. w środę będziemy jeść rosół
i potrawkę z kurczaka. Warto odwracać kolejność dań w tygodniu – najpierw te
mniej lubiane, a potem te „lepsze”. Nie może być tak, że dziecko lubi tylko
parówki i to one stanowią podstawę jego wyżywienia. Parówki mogą być
(przeczytajcie w Internecie, z czego są produkowane) jedynie niezdrowym wyłomem
od wartościowego jadłospisu. Zróbcie razem z dzieckiem prawdziwą kartę dań, aby
tak jak w restauracji mogło robić zamówienia. Wyjaśnijcie, oczywiście stosownie
do wieku dziecka, jakie znaczenie dla jego organizmu ma prawidłowe odżywianie,
ale nigdy nie straszcie, że się rozchoruje i umrze, albo nigdy nie urośnie
większe, albo wiatr je porwie. Wtedy przerzucacie odpowiedzialność z siebie na
dziecko, a ono samo będzie kompletnie załamane!
Powinniśmy pytać o to, dlaczego coś dziecku nie smakuje, a coś bardzo lubi, bo
nie zawsze chodzi jedynie o smak, czasem może to być „brzydki wygląd”,
temperatura, albo zapach. Jeśli dziecko grymasi potraktujcie je jak dorosłego. Zapytajcie:
chcesz dosolić czy może odrobinę pieprzu, a może maggi.Uważajcie, żeby nie przesadzić, bo jedzenie stanie
się naprawdę niezjadliwe. Powinniście dbać o estetykę podawania posiłków
i czynienie ich atrakcyjnymi. Stosujcie różne „ozdobne” bajery, uśmiechy z
ketchup’u, oczu z ogórków, wąsy ze szczypiorku itp. Jeśli wasze dziecko to
lubi, włączajcie je do ich przygotowania. Możecie spróbować nadać zwykłym
potrawom nowe, „ekscytujące” nazwy. A może domowe jedzenie „upodobnić” do
uwielbianych przez dzieci fast food’ów: bułka, majonez, sos pomidorowy,
pełnowartościowy kotlet mielony, sałata, ogórek, pomidor, ser żółty. Jeśli
dziecko lubi mięso mielone, róbcie je pod różnymi postaciami, ale zawsze z mięsa
najlepszego gatunku – nie kupujcie gotowych zestawów mielonego, tylko zlecajcie
zmielenie wskazanego mięsa. Pamiętajcie o surówkach i warzywach na gorąco i
oczywiście o owocach.
I jeszcze jedno – działajcie na podświadomość. Nie podawajcie dziecku sporych
porcji na małych talerzach. Raczej odwrotnie – na dużym talerzu, mała porcja.
Zapewniajcie dziecku „sukces”: podajcie mniej niż zwykle i niech uda mu się
zjeść do końca. Musicie odwrócić teraz ten utrwalony obyczaj, że dziecko zawsze
zostawia jedzenie na talerzu, a walka toczy się o to, ile zostawi. Nie obrażajcie
się i nie szantażujcie dziecka, za to, że nie chce zjeść, ale zawsze chwalcie,
gdy zje to, co dostało do jedzenia. Mówcie o swoich pozytywnych uczuciach:
starałam/em się, żeby przyrządzić to danie tak, aby ci smakowało, bardzo się
cieszę, że mi się udało, albo cieszę
się, gdy masz ochotę zjeść, to co dla ciebie przygotuję, ale nie mów: „tak się starałam, a ty znowu
marudzisz”. Uwaga: jeśli to tylko
możliwe do zorganizowania, starajcie się wszyscy jeść wspólnie. Widzicie
reklamy w telewizji? Rodzina zawsze
razem, czy to przy porannej kawie, czy przy niedzielnym obiedzie. Może w
reklamie to tylko chwyt reklamowy, ale w życiu wspólne jedzenie spaja więzi.
I jeszcze jedno: najprawdopodobniej wasze dziecko je posiłki również w
placówkach edukacyjnych, czyli w żłobku,
przedszkolu lub w szkole. Obiad podawany jest tam około godziny
12-13-tej. Gdy odbieracie swoje dziecko o 16-17-tej, od głównego posiłku dnia
upłynęło już wiele godzin. W domu około godziny 18-tej można zjeść wczesną, ale
za to pożywniejszą kolację. Niech to będzie danie na gorące, coś
„jednogarnkowego”, albo zupa z wkładką, albo zapiekanka. Nie można jednak
najadać się przed snem, gdyż będzie to wpływać na zaburzenia snu.
No i na zakończenie kilka słów o KONSEKWECJI. Jeśli wasze dziecko jest
Niejadkiem – Chudziakiem, to konsekwencja jest niezwykle ważna. Apetyt jest
skutecznie zabijany przez tzw. podjadanie. Podjada się głównie słodycze, mączne
przekąski, jakieś suche pieczywo, chipsy, paluszki itp. Ustalcie z dzieckiem
jeden „słodki” dzień, np. słodką sobotę, lub ewentualnie jeden tylko słodki,
malutki deserek (jeden czekoladowy cukierek) dziennie. Ustalcie, że robiąc po drodze zakupy spożywcze, dziecko nie może
w drodze do domu zjeść suchej bułki, lub batonika. Od raz przyjętej zasady nie
ma wyjątków – na tym polega konsekwencja. I nie myślcie, że jesteście okrutnymi
rodzicami, bo nie daliście się złamać płaczem i błaganiem. Ustalcie też z dalszą rodziną, czy
przyjaciółmi, że prezentem z okazji spotkania niech będą owoce, świeże lub
puszkowane, pięknie zapakowany słoiczek miodu lub dobrego dżemu, książeczka do czytania
lub rysowania, kwiatuszek w doniczce, który dziecko będzie pielęgnować, a nie SŁODYCZE. Nasze dzieci to nie ŚMIECI!
Jeśli chcecie wprowadzić zmiany, to róbcie to stopniowo, a nie wszystko naraz,
bo wtedy będzie to rewolucja. Jeśli wasze dziecko ma już kilka lat, ustalajcie
wiele rzeczy wspólnie, ale pamiętajcie o GRANICACH, oraz o swojej
odpowiedzialności za prawidłowy rozwój dziecka.
No, to się pomądrzyłam. Sama wiem, jak trudno jest zmieniać przyzwyczajenia,
nawyki, i to nie tylko żywieniowe. I wiem też, że nie od razu Kraków zbudowano,
ale zawsze warto próbować !
Dałam sobie prawo do tych rozważań, bo po pierwsze wychowywałam niejadka, a po drugie
jestem też podwójnym pedagogiem: Wydział Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego
( 1986r) i Akademia Pedagogiki Specjalnej w Warszawie (2008r.)
Trzymam kciuki za niejadki i ich opiekunów :)